[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo, że był mocno umazany krwią, na rękojeści widać było karminowe i niebieskie kamienie.Na końcu wykonanego z brązu styliska znajdował się ptaszek, również z brązu.- Dziwne - powiedziała w zamyśleniu lady Gwendolyn.- Pierwszy raz w życiu widzę tasak do cukru, ale nie mam wątpliwości, że ten służył właśnie do tego celu.Annie spojrzała na zakrwawiony toporek.Tasak do cu­kru!Frank Saulter wielkimi susami przebiegł korytarz, zatrzymał się przy drzwiach i nad głowami Annie i lady Gwendolyn zaj­rzał do pokoju.Na moment z jego twarzy znikła maska obo­jętności i pojawił się wyraz wielkiego zdumienia, dzięki cze­mu wyglądał młodziej.Trwało to tylko jedną chwilę.- Niczego nie dotykałyście? - spytał surowym głosem.- Oczywiście, że nie.To Annie zbiegła na dół i zadzwoniła po policję.Kiedy wróciła, lady Gwendolyn nadal stała w drzwiach.Teraz An­nie zwróciła uwagę na to, że znana pisarka nie odpowiedzia­ła na pytanie policjanta.W korytarzu zaczęli się gromadzić gapie.Annie zauważy­ła chłopca hotelowego, który wyszedł z windy, przez chwilę przyglądał się zbiegowisku, po czym szybko zjechał na dół.Chciała coś powiedzieć, ale Saulter jej przerwał.- To dobrze.Proszę wrócić do swoich pokoi.Lady Gwendolyn w krótkich słowach wyjaśniła, co znalazła w swoim apartamencie.Saulter był wyraźnie zdenerwowany.- Mówi pani, że na pani pelerynie jest krew? Na pelery­nie, która jest pani własnością? Annie musiała się wtrącić.- Frank, to chyba oczywiste.- Nic nie jest oczywiste, Annie.Tak.- Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.- Zabierz lady Gwendolyn do swojego aparamentu i zaczekajcie tam na mnie.Frank powiedział to bardzo uprzejmie, ale obydwie pa­nie zrozumiały, że muszą być posłuszne temu poleceniu.Od początku czuło się coś silniejszego niż zwyczajna antypa­tia.Max powiedział później, że był to imponujący wybuch wrogich wibracji, dający się porównać tylko z tym, co pre­zentowali krytycy oskarżający Agathę Christie o nieuczciwe potraktowanie czytelnika w “Zabójstwie Rogera Acroyda".Może wzięło się to stąd, że lady Gwendolyn przywitała pro­kuratora okręgowego Brice'a Willarda Poseya z takim entu­zjazmem, jaki okazałby Poirot, gdyby przydzielono mu po­mocnika.Słynna pisarka spojrzała na Annie pytająco.- Sądziłam, że sprawę prowadzi inspektor Saulter.To roz­sądny człowiek.To koniec - pomyślała Annie.I miała rację.Posey, jak zawsze, był nieskazitelnie ubrany.Miał na so­bie granatowy garnitur (dobrze maskuje zbyt duży brzu­szek), niebieską koszulę (dobrze wygląda w telewizji) i pachniał cynamonowym płynem po goleniu.- Miła pani, jestem prokuratorem okręgowym naszego pięknego stanu, Karoliny Południowej, i ja zajmuję się tu zabójstwami.- Wytrzeszczył wodniste oczy i rozejrzał się po pokoju.Pewnie poczuł się bardzo rozczarowany, kiedy uświadomił sobie, że jedynymi jego słuchaczami są lady Gwendolyn, Annie i Max i że na żadnym z nich jego słowa nie wywarły oczekiwanego wrażenia.Od tej chwili Posey stał się bardzo oschły.Otworzył niewielki notes.Jego słodki głosik nie był już tak miły.- Pani jest Gwendolyn Tompkins z Maidstone w Kent, w Anglii?- Jestem lady Tompkins - poprawiła go.- Pani Tompkins - uparł się Posey.- Czy może mi pani wyjaśnić, la.pani Tompkins, w jaki sposób należące do pa­ni ubranie zostało poplamione krwią zamordowanego?Na pulchnej twarzy lady Gwendolyn odmalował się upór.- Nie - odparła krótko.Zapanowało niezręczne milczenie.Annie spojrzała na Maxa, ale ten nie spuszczał wzroku z Poseya.Lady Gwendolyn przechyliła głowę i spojrzała pytająco na prokuratora.- Może pan mi to wyjaśni?Posey popatrzył na nią z niedowierzaniem.Był urażony.Głośno wciągnął powietrze.Na szczęście w tej chwili do po­koju wszedł Saulter.Twarz Poseya, kiedy odwracał się do drzwi, była purpurowa.- No, Brice, ciało już zabrali.Ludzie z wydziału zabójstw jeszcze pracują.Kierownik hotelu pyta, czy mogą sprzątnąć pokój, kiedy skończymy.- Muszę stwierdzić, że byłoby to nierozsądne - wtrąciła się do rozmowy lady Gwendolyn.- Chciałabym jak najszybciej zobaczyć miejsce zbrodni.Może pańscy ludzie pominęli cos istotnego.- Pominęli.- prychnął Posey.- Proszę pani, jeśli dopuszczę obcego człowieka na miejsce zbrodni.- To może się pan czegoś nauczyć, panie Posey.Nawia­łem mówiąc, jak naprawdę nazywał się zamordowany?Jeśli ludy Gwendolyn chodziło o to, żeby wszystkich za­dziwić, to się jej udało.Zdawała jednak się tego nie zauwa­żać.Poprawiła dwie szpilki we włosach.- To on nie nazywał się Bentely? - zdziwił się Max.Annie przyłożyła dłonie do czoła.Tasak do cukru.James Bentley.Wielkie nieba!Saulter zdenerwował się.Najdziwniejsza była jednak re­akcja Poseya.Mocny rumieniec nagle zniknął z jego twarzy, a na ustach wykwitł podstępny uśmieszek.- To bardzo interesujące, pani Tompkins.Skąd pani wie, że ten młody człowiek zarejestrował się w hotelu pod fałszy­wym nazwiskiem? Z pewnością zechce pani powiedzieć po­licji, skąd zna pani tego nieszczęsnego młodzieńca.Lady Gwendolyn parsknęła pogardliwie i z irytacją poki­wała głową.Pleciony kok zachwiał się i lekko przechylił.- Też coś! Nie widzi pan tego podobieństwa? Wprost rzuca się w oczy.W jednej z najlepszych książek Christie, “Pani McGinty nie żyje", lokatorem pani McGinty był James Ben­tley.Skazano go za zabicie gospodyni tasakiem do cukru.- Jezu! - krzyknął Posey.- Nasze morderstwo jest, rzecz jasna, całkiem inne, po­nieważ to człowiek nazwiskiem Bentley został zabity tasa­kiem.Mimo to dla wszystkich powinno być jasne, że ktoś specjalnie odwołał się do książki Christie.Nad tym - mówi­ła dalej lady Gwendolyn, wymachując parasolką - należało­by się głębiej zastanowić.- Czyżby przebywał tu jakiś szalony wielbiciel Christie?- Czy rzeczywiście ten młody człowiek został zamordowa­ny właśnie dlatego, że przywłaszczył sobie nazwisko bohate­ra książki Christie?- Czy to przybrane nazwisko nasuwa jakieś skojarzenia?- Co ten człowiek miał do powiedzenia? Dlaczego chciał rozmawiać z Annie?Nagle Annie zrozumiała.- Bentley! - krzyknęła.- Tak nazywał się facet, który w sobotę widział w krzakach niedaleko starego teatru męż­czyznę z pistoletem!Saulter wyciągnął z kieszeni notes i tak długo przerzucał kartki, aż znalazł to, czego szukał.- A niech mnie.To rzeczywiście on.- To bardzo interesujący fakt - mruknęła lady Gwendolyn, nie zwracając najmniejszej uwagi na Poseya.- Rzuca nowe światło na wiadomość, którą otrzymała Annie.Tak, od tego należy zacząć.Co nasza ofiara widziała w sobotę?Posey pochylił się do przodu.Brwi miał ściągnięte.- O nie, moja pani.Zaczniemy od pani! - i wyciągnął w jej stronę tłusty palec.Środa, dwunasty września.Planując konferencję, Annie wyobrażała sobie ten dzień jako dość spokojny.W programie było kilka paneli, ale można się było domyślać, że uczestnicy wykażą większe zainteresowanie filmami nakręconymi na podstawie powieści Christie.Liczyła się z tym, że niektórzy zechcą zwiedzić okolicę; może wybiorą się do Beaufort albo do Charlestonu.Ci, którzy przyjechali z daleka, z pewnością zechcą od­wiedzić dwa najpiękniejsze i najstarsze miasta w tym sta­nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl