[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie? Cenna uwaga.Pani rozumie, ja nie.Ale ja widzę fakty bezstronnie, bez uprzedzeń.I coś pani wyznam, mademoiselle.W całej mojej długiej karierze spotkałem się z pięcioma wypadkami żon zamordowanych przez oddanych mężów i z dwudziestu dwu wypadkami mężów zamordowanych przez oddane żony.Les femmes! One lepiej zachowują pozory.— Jest pan okropny — stwierdziła Egg.— Wiem, że Babbingtonowie nie byli tacy.To po prostu ohyda!— Zbrodnia jest ohydą, mademoiselle — powiedział Poirot, a w jego głosie zadźwięczała twarda nuta.— Ja widzę gołe fakty — podjął już łagodniejszym tonem — i zgadzam się, że pani Babbington nie dokonała zbrodni.Widzi pani, nie było jej w „Melfort Abbey”.Tak jak zauważył słusznie sir Charles, winnego należy szukać wśród osób obecnych na obu przyjęciach.A zatem mamy do wyboru jedno z siedmiu nazwisk na liście.Zaległa cisza.— Co nam pan teraz radzi?— Macie już państwo zapewne jakiś plan? Sir Charles przełknął ślinę.— Jedynym sensownym posunięciem jest eliminacja — powiedział.— Uważam, że trzeba zająć się po kolei każdą osobą na liście i poty przypisywać jej winę, póki nie znajdą się —dowody jej niewinności.Musimy mieć silne przekonanie, że istnieje związek pomiędzy tą osobą a Stephenem Babbingtonem, i cały nasz wysiłek winien być skierowany na znalezienie tej zależności.Dopiero wtedy się okaże, że taka zależność nie istnieje, przechodzimy do następnego podejrzanego.Dobry z pana psycholog — pochwalił Poirot.— jakich metod pan użyje?— Tego jeszcze nie obmyśliłem.Prosimy o radę, monsieur Poirot.A może by pan sam…Poirot uniósł rękę.— Tylko proszę nie namawiać mnie do aktywnego działania, przyjacielu.Życie nauczyło mnie, że każdy problem najlepiej rozwiązują szare komórki.Niech mi pan pozwoli pozostać doradcą.Proszę prowadzić dalej śledztwo, sir Charles, pod pańskim zręcznym kierownictwem.„A co ze mną? — pomyślał Satterthwaite.— Ach, ci aktorzy! Zawsze w pełnym blasku pierwszoplanowej roli!”— Może się zdarzyć, że będziecie państwo potrzebować opinii Rady.Tę Radę stanowić będę ja — mówił Herkules Poirot.Zwrócił się z uśmiechem do Egg:— Czy to pani odpowiada, mademoiselle!— Cudownie! — zawołała Egg.— Jestem pewna, że pana doświadczenie bardzo nam się przyda.Na twarzy dziewczyny malowała się ulga.Spojrzała na zegarek i wydała okrzyk zgrozy.— Muszę lecieć.Mama już na pewno szaleje z niepokoju.— Odwiozę panią — zaproponował sir Charles.Wyszli razem.Rozdział piątyPodział pracy— Ryba połknęła haczyk — rzekł Herkules Poirot.Pan Satterthwaite wciąż spoglądał na drzwi, które zamknęły się za tamtą parą.Drgnął i odwrócił się w stronę Poirota.Ten miał na ustach lekko drwiący uśmieszek.— Tak, tak, niech pan nie zaprzecza.Wtedy w Monte Carlo rozmyślnie wskazał mi pan przynętę.Czyż nie? Pokazując notatkę w gazecie.Z nadzieją, że pobudzi pan moją ciekawość, że wkroczę do akcji.— To prawda — przyznał Satterthwaite.— Sądziłem jednak, że mi się nie powiodło.— Ależ tak, powiodło się panu.Jest pan przenikliwym znawcą ludzkiej natury, przyjacielu.Cierpiałem na nudę.Pamięta pan, co powiedziało wtedy tamto dziecko? „Nie mam co robić”.Utrafił pan w moment psychologiczny.Nawiasem mówiąc zbrodnia również w dużym stopniu zależy od momentu psychologicznego.Zbrodnia i psychologia idą ręka w rękę.Ale wracajmy do naszych baranów.To bardzo intrygująca zbrodnia, w pełni zagadkowa.— Która, pierwsza czy druga?— Jest tylko jedna.Jedna i ta sama zbrodnia przedzielona na połowę pierwszym i drugim morderstwem.Druga połowa jest prosta: motyw, środki…Satterthwaite wtrącił:— Środki są równie tajemnicze.W alkoholu nie było trucizny, wszyscy jedli te same potrawy.— A jednak nie, druga sprawa jest zupełnie inna.W pierwszej wydaje się, że nikt, absolutnie nikt, nie mógł otruć Stephena Babbingtona.Załóżmy, że sir Charles chciał się kogoś pozbyć: mierzyłby jednak w konkretną osobę, nie na chybił trafił.Temple mogła coś wrzucić do ostatniej szklanki na tacy, ale Babbington nie sięgnął ostatni po cocktail.Morderstwo pana Babbingtona wydaje się tak niewiarygodne, że wciąż nie mogę pozbyć się uczucia, że go jednak nie było, że ostatecznie pastor zmarł śmiercią naturalną.Wkrótce się zresztą dowiemy.Drugi wypadek przedstawia się inaczej.Każdy z obecnych na przyjęciu, czy to któryś z gości, czy kamerdyner, czy pokojówka, mógł otruć Bartholomewa Strange’a.Nie widzę żadnych trudności.— Nie rozumiem… — zaczął Satterthwaite.— Udowodnię to panu kiedyś za pomocą małego doświadczenia.Przejdźmy teraz do innej rzeczy, najważniejszej.W żadnym wypadku nie mogę, jak pan wie (a jestem pewny, że pan, człowiek o tak czułym sercu i subtelnej wrażliwości to wie), odegrać roli… jak to nazwać?… szkodnika, właśnie, szkodnika.— Chodzi panu o to… — zaczął Satterthwaite z uśmiechem w kącikach ust.— Że sir Charles musi odegrać główną rolę, rolę gwiazdy.Jest do tego przyzwyczajony.Poza tym ktoś tego oczekuje.Czy nie mam racji? Mademoiselle nie jest zachwycona, o nie, że Herkules Poirot wmieszał się w te sprawę.— Błyskawicznie się pan orientuje, monsieur Poirot.— Och, to się samo rzuca w oczy.Jestem człowiekiem wrażliwym, chcę sprzyjać zakochanym, a nie im przeszkadzać.Pan i ja, przyjacielu, musimy współpracować na cześć i chwałę Charlesa Cartwrighta.Chyba zgodzi się pan ze mną? Kiedy zagadka zostanie wyjaśniona…— Jeśli… — poprawił cicho Satterthwaite.— Jednak kiedy! Ja nie przegrywam.— Nigdy? — spytał badawczo Satterthwaite.— Bywało — odparł Poirot z godnością — przez krótki zresztą czas, że orientowałem się powoli, jak pan by to pewno określił.Dochodziłem do prawdy dłużej, niż to było możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Nie? Cenna uwaga.Pani rozumie, ja nie.Ale ja widzę fakty bezstronnie, bez uprzedzeń.I coś pani wyznam, mademoiselle.W całej mojej długiej karierze spotkałem się z pięcioma wypadkami żon zamordowanych przez oddanych mężów i z dwudziestu dwu wypadkami mężów zamordowanych przez oddane żony.Les femmes! One lepiej zachowują pozory.— Jest pan okropny — stwierdziła Egg.— Wiem, że Babbingtonowie nie byli tacy.To po prostu ohyda!— Zbrodnia jest ohydą, mademoiselle — powiedział Poirot, a w jego głosie zadźwięczała twarda nuta.— Ja widzę gołe fakty — podjął już łagodniejszym tonem — i zgadzam się, że pani Babbington nie dokonała zbrodni.Widzi pani, nie było jej w „Melfort Abbey”.Tak jak zauważył słusznie sir Charles, winnego należy szukać wśród osób obecnych na obu przyjęciach.A zatem mamy do wyboru jedno z siedmiu nazwisk na liście.Zaległa cisza.— Co nam pan teraz radzi?— Macie już państwo zapewne jakiś plan? Sir Charles przełknął ślinę.— Jedynym sensownym posunięciem jest eliminacja — powiedział.— Uważam, że trzeba zająć się po kolei każdą osobą na liście i poty przypisywać jej winę, póki nie znajdą się —dowody jej niewinności.Musimy mieć silne przekonanie, że istnieje związek pomiędzy tą osobą a Stephenem Babbingtonem, i cały nasz wysiłek winien być skierowany na znalezienie tej zależności.Dopiero wtedy się okaże, że taka zależność nie istnieje, przechodzimy do następnego podejrzanego.Dobry z pana psycholog — pochwalił Poirot.— jakich metod pan użyje?— Tego jeszcze nie obmyśliłem.Prosimy o radę, monsieur Poirot.A może by pan sam…Poirot uniósł rękę.— Tylko proszę nie namawiać mnie do aktywnego działania, przyjacielu.Życie nauczyło mnie, że każdy problem najlepiej rozwiązują szare komórki.Niech mi pan pozwoli pozostać doradcą.Proszę prowadzić dalej śledztwo, sir Charles, pod pańskim zręcznym kierownictwem.„A co ze mną? — pomyślał Satterthwaite.— Ach, ci aktorzy! Zawsze w pełnym blasku pierwszoplanowej roli!”— Może się zdarzyć, że będziecie państwo potrzebować opinii Rady.Tę Radę stanowić będę ja — mówił Herkules Poirot.Zwrócił się z uśmiechem do Egg:— Czy to pani odpowiada, mademoiselle!— Cudownie! — zawołała Egg.— Jestem pewna, że pana doświadczenie bardzo nam się przyda.Na twarzy dziewczyny malowała się ulga.Spojrzała na zegarek i wydała okrzyk zgrozy.— Muszę lecieć.Mama już na pewno szaleje z niepokoju.— Odwiozę panią — zaproponował sir Charles.Wyszli razem.Rozdział piątyPodział pracy— Ryba połknęła haczyk — rzekł Herkules Poirot.Pan Satterthwaite wciąż spoglądał na drzwi, które zamknęły się za tamtą parą.Drgnął i odwrócił się w stronę Poirota.Ten miał na ustach lekko drwiący uśmieszek.— Tak, tak, niech pan nie zaprzecza.Wtedy w Monte Carlo rozmyślnie wskazał mi pan przynętę.Czyż nie? Pokazując notatkę w gazecie.Z nadzieją, że pobudzi pan moją ciekawość, że wkroczę do akcji.— To prawda — przyznał Satterthwaite.— Sądziłem jednak, że mi się nie powiodło.— Ależ tak, powiodło się panu.Jest pan przenikliwym znawcą ludzkiej natury, przyjacielu.Cierpiałem na nudę.Pamięta pan, co powiedziało wtedy tamto dziecko? „Nie mam co robić”.Utrafił pan w moment psychologiczny.Nawiasem mówiąc zbrodnia również w dużym stopniu zależy od momentu psychologicznego.Zbrodnia i psychologia idą ręka w rękę.Ale wracajmy do naszych baranów.To bardzo intrygująca zbrodnia, w pełni zagadkowa.— Która, pierwsza czy druga?— Jest tylko jedna.Jedna i ta sama zbrodnia przedzielona na połowę pierwszym i drugim morderstwem.Druga połowa jest prosta: motyw, środki…Satterthwaite wtrącił:— Środki są równie tajemnicze.W alkoholu nie było trucizny, wszyscy jedli te same potrawy.— A jednak nie, druga sprawa jest zupełnie inna.W pierwszej wydaje się, że nikt, absolutnie nikt, nie mógł otruć Stephena Babbingtona.Załóżmy, że sir Charles chciał się kogoś pozbyć: mierzyłby jednak w konkretną osobę, nie na chybił trafił.Temple mogła coś wrzucić do ostatniej szklanki na tacy, ale Babbington nie sięgnął ostatni po cocktail.Morderstwo pana Babbingtona wydaje się tak niewiarygodne, że wciąż nie mogę pozbyć się uczucia, że go jednak nie było, że ostatecznie pastor zmarł śmiercią naturalną.Wkrótce się zresztą dowiemy.Drugi wypadek przedstawia się inaczej.Każdy z obecnych na przyjęciu, czy to któryś z gości, czy kamerdyner, czy pokojówka, mógł otruć Bartholomewa Strange’a.Nie widzę żadnych trudności.— Nie rozumiem… — zaczął Satterthwaite.— Udowodnię to panu kiedyś za pomocą małego doświadczenia.Przejdźmy teraz do innej rzeczy, najważniejszej.W żadnym wypadku nie mogę, jak pan wie (a jestem pewny, że pan, człowiek o tak czułym sercu i subtelnej wrażliwości to wie), odegrać roli… jak to nazwać?… szkodnika, właśnie, szkodnika.— Chodzi panu o to… — zaczął Satterthwaite z uśmiechem w kącikach ust.— Że sir Charles musi odegrać główną rolę, rolę gwiazdy.Jest do tego przyzwyczajony.Poza tym ktoś tego oczekuje.Czy nie mam racji? Mademoiselle nie jest zachwycona, o nie, że Herkules Poirot wmieszał się w te sprawę.— Błyskawicznie się pan orientuje, monsieur Poirot.— Och, to się samo rzuca w oczy.Jestem człowiekiem wrażliwym, chcę sprzyjać zakochanym, a nie im przeszkadzać.Pan i ja, przyjacielu, musimy współpracować na cześć i chwałę Charlesa Cartwrighta.Chyba zgodzi się pan ze mną? Kiedy zagadka zostanie wyjaśniona…— Jeśli… — poprawił cicho Satterthwaite.— Jednak kiedy! Ja nie przegrywam.— Nigdy? — spytał badawczo Satterthwaite.— Bywało — odparł Poirot z godnością — przez krótki zresztą czas, że orientowałem się powoli, jak pan by to pewno określił.Dochodziłem do prawdy dłużej, niż to było możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]