[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie ma sensu zaprzeczać.Herkules Poirot wie! To prawda, co powiedziałem o majorze Ellerbym, tak?Parker z ociąganiem skinął głową.Twarz jego miała barwę popiołu.— Ale ja nigdy nie zrobiłem nic złego panu Ackroydowi, proszę pana! — wyjąkał.— Słowo honoru, proszę pana, naprawdę nie.Bałem się przez cały czas, że tamta sprawa wyjdzie na jaw.I mówię panu, że nie zabiłem pana Ackroyda, nie zabiłem! — Głos jego przeszedł w nieomal histeryczny krzyk.— Skłaniam się ku temu, żeby ci wierzyć, mój przyjacielu — odezwał się Poirot.— Na morderstwo brak ci nerwów, odwagi.Ale muszę usłyszeć prawdę.— Powiem panu wszystko, proszę pana, wszystko, co pan chce! To prawda, że próbowałem podsłuchiwać wtedy wieczorem pod drzwiami.Parę słów, które usłyszałem, wzbudziło moją ciekawość.No i że pan Ackroyd kazał sobie nie przeszkadzać i zamknął się tam z doktorem.Tak było, policji powiedziałem szczerą prawdę.Usłyszałem słowo „szantaż”, proszę pana, no i wie pan… — zamilkł.— Pomyślałeś, że to coś interesującego, tak? — podsunął lekko Poirot.— Właśnie.Tak pomyślałem, proszę pana.Pomyślałem sobie, że jeśli pana Ackroyda ktoś szantażuje, to może i dla mnie w tym się znajdzie jakiś ochłapek.Twarz Poirota przybrała bardzo dziwny wyraz.Pochylił się do przodu.— Czy przed tym wieczorem miałeś jakiekolwiek podstawy przypuszczać, że pana Ackroyda ktoś szantażuje?— Nie, proszę pana, żadnych.To mnie nawet bardzo zdziwiło, co usłyszałem.Taki porządny pan, taki zawsze zrównoważony.— No i co podsłuchałeś?— Niewiele, proszę pana.Mogę powiedzieć, że nie miałem szczęścia.Los był przeciwko mnie, proszę pana.Musiałem naturalnie wrócić do swoich obowiązków w pokoju kredensowym.A kiedy potem raz czy dwa znowu podkradłem się pod drzwi gabinetu, los był znowu przeciwko mnie.Za pierwszym razem wyszedł doktor Sheppard i prawie mnie przyłapał na gorącym uczynku, a za drugim razem natknąłem się na pana Raymonda, który szedł z hallu.Wiedziałem więc, że już nic z tego.A kiedy potem szedłem z tacą, zawróciła mnie panna Flora.Przez dłuższą chwilę Poirot wpatrywał się w lokaja, jakby badał szczerość jego słów.Parker nie spuścił oczu.Wytrzymał próbę.— Mam nadzieję, że pan mi wierzy, proszę pana.Cały czas się bałem, że policja wygrzebie tę starą sprawę z majorem Ellerbym i że w związku z tym będzie mnie podejrzewała o morderstwo.— Eh bien — powiedział wreszcie Poirot.— Skłonny jestem ci wierzyć.Ale żądam jednej rzeczy.Pokaż mi swoją książeczkę oszczędnościową.Masz książeczkę oszczędnościową, Parker, prawda?— Tak, proszę pana.Przypadkiem mam ją przy sobie.Bez żadnych oznak zmieszania Parker zaczął grzebać w kieszeni.Poirot odebrał od niego zielono oprawną książeczkę i zaraz ją otworzył.— Ach! Widzę, że w tym roku kupiłeś za pięćset funtów bonów oszczędnościowych.— Tak, proszę pana.Mam już odłożonych około tysiąca funtów.To rezultat mojej… moich stosunków z byłym panem… majorem Ellerbym.No i w tym roku poszczęściło mi się troszeczkę na wyścigach.Jeśli pan sobie przypomina, fuks wygrał bieg jubileuszowy.Miałem nosa postawić na niego dwadzieścia funtów.Poirot zwrócił mu książeczkę.— Pożegnam cię teraz.Wierzę, że powiedziałeś mi prawdę.A jeśli nie, to tym gorzej dla ciebie, przyjacielu!Gdy Parker wyszedł, Poirot wziął z krzesła swój płaszcz.— Wychodzi pan? — spytałem.— Tak, złożymy wizytę dobremu panu Hammondowi.— Pan wierzy Parkerowi?— Jego historia jest prawdopodobna.Chyba że jest świetnym aktorem.Wydaje mi się jednak oczywiste, iż Parker naprawdę uważa Ackroyda za ofiarę szantażu.A więc z tego wynika, że nic nie wie o sprawie pani Ferrars.— W takim razie kto…?— Precisement! Kto? Ale nasza wizyta u pana Hammonda wyjaśni nam jedno.Albo całkowicie uwolni Parkera od podejrzeń, albo…— Albo?— Od samego rana wpadłem w zły zwyczaj niekończenia zdań — odparł Poirot ze skruszoną miną.— Musi pan mi wybaczyć.— Aha, przypomniało mi się — powiedziałem niepewnym głosem.— Muszę panu coś wyznać.Obawiam się, że zupełnie bez zastanowienia wypaplałem o tej obrączce.— Jakiej obrączce?— O obrączce, którą pan znalazł w sadzawce ze złotymi rybkami.— A, o tej! — Poirot uśmiechnął się szeroko.— Mam nadzieję, że bardzo się pan nie gniewa? To była z mojej strony wielka nieostrożność.— Ależ wcale się nie gniewam, przyjacielu! Nie prosiłem pana o dyskrecję.Miał pan prawo o tym mówić, jeśli pan sobie życzył.Pańska siostra była zainteresowana, tak?— Jeszcze jak! To wywołało sensację.Zaraz posypało się tysiące przypuszczeń.— A przecież to taka prosta sprawa! Oczywiste wyjaśnienie rzucało się w oczy, co?— Czyżby? — spytałem sucho.Poirot wybuchnął śmiechem.— Mądry człowiek trzyma język za zębami — powiedział.— Nieprawdaż? Ale oto i biuro pana Hammonda.Adwokat znajdował się w swoim gabinecie, dokąd wprowadzono nas bez zwłoki.Pan Hammond wstał i powitał nas obojętnie, lecz nie uchybiając grzeczności.Poirot natychmiast przystąpił do rzeczy.— Monsieur, pragnę otrzymać od pana pewną informację, jeśli pan będzie łaskaw jej udzielić, naturalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl