[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czym wobec tego paktu była Karta Morrisona-Fiore'a, jeśli nie tylko rodzącym spory aktemprawnym ułatwiającym wprowadzanie ograniczeń handlo­wych, które i tak obchodzono, wykorzystując niezliczone furt­ki prawne.Z każdą chwilą coraz bardziej zniecierpliwiony, nie mogąc się doczekać momentu, w którym usiądzie za biurkiem i pod­pisze kartę, prezydent zajrzał do sali.Główny organizator ce­remonii, sekretarz prasowy Brian Terskoff, stał na prawo od drzwi i gawędził w najlepsze z jakąś młodą kobietą.Ballard rozpoznał w niej ważną figurę działu wiadomości jednej z więk­szych sieci telewizyjnych.Sieci, w której Terskoff mógłby być bardzo mile widziany po tym, jak on, prezydent, kopnie go wreszcie w tyłek, na co ten uparty sukinsyn już dawno sobie zasłużył.A właściwie, czy znajdzie się lepsza chwila, żeby go wyrzu­cić? - pomyślał nagle Ballard.Pochwycił spojrzenie Terskoffa i przywołał go, kiwając pal­cem wskazującym.Odczekał chwilę, aż sekretarz przepchnie się do niego przez tłum zaproszonych gości i wyjdzie na kory­tarz.- Tak, panie prezydencie? - zapytał Terskoff, zatrzymaw­szy się tuż przed nim.- Dlaczego wszystko się opóźnia?- Jedna czy dwie grube ryby nie mają jeszcze łączności sa­telitarnej.Ale za pięć minut będziemy gotowi.Prezydent zmierzył go wzrokiem.- Za pięć minut - powtórzył jak echo.Terskoff skinął głową.- Może nawet prędzej.Ballard nie spuszczał z niego wzroku.- Mówisz jak kierownik planu jakiegoś talk show.Terskoff wyraźnie się zmieszał.- W gruncie rzeczy taka jest dziś moja rola - odparł.Prezydent pochylił się ku niemu.- Brian, gdybym mógł to zrobić na swój sposób, wyglądało­by to jak rutynowe podpisanie dokumentu, coś, co robi się w nocy w zaciszu gabinetu i co przechodzi nie zauważone.Tymczasem dzięki tobie mamy tutaj cały spektakl.- Tak, panie prezydencie, sądzę, że tak właśnie jest - powiedział Terskoff z dumą i zerknął do pokoju.- To spektakl państwowy.Moim zdaniem, w taki właśnie sposób należy in­formować naród o tej rangi wydarzeniach.- Twoim zdaniem.- Tak, panie prezydencie.Takie jest właśnie moje zdanie.Ballard zmarszczył brwi i na moment przygryzł od wewnątrz policzek.- Wiesz, mój drogi - odezwał się - ten sposób można wyko­rzystać do promocji innych moich działań.Szczególnie jedne­go z nich, na którym nikt nie skupia takiej uwagi, jakiej bym oczekiwał.Terskoff podrapał się za uchem.W jednej chwili stracił całą pewność siebie.- Ma pan na myśli SEAPAC - powiedział.- Tak - odparł prezydent i wbił palec wskazujący w pierś Terskoffa.- Zgadłeś.I uważam, Brian, że wciąż nie jest za późno, by zmienić tę sytuację.Na przykład odlatując jutro do Singapuru, mógłbym wsiadać na pokład Air Force One w asy­ście cheerleaderek.Albo jeszcze lepiej: w towarzystwie mode­lek “Playboya” przebranych za cheerleaderki.Mogłyby wy­krzykiwać nazwę traktatu, wymachując przy tym swoimi pom­ponami? Wiesz: “Daj mi «S», daj mi «E»” i tak dalej.Mogłyby też mieć napisane SEAPAC na górnych częściach kostiumów, najlepiej bikini.Jedna modelka - jedna literka.Czy to nie byłby dobry spektakl państwowy, jak to określiłeś?Terskoff skrzywił się.- Panie prezydencie, wiem, że pańskim zdaniem z powodu Karty Morrisona-Fiore'a nie poświęcamy traktatowi dość uwa­gi.Proszę jednak zrozumieć, że prasa żywi się przede wszystkim sensacją.Najlepsze, co można zrobić, to dawać jej to, czego pragnie, więc zdecydowałem się karmić dziennikarzy jak największymi jej porcjami.- Słyszałem tę śpiewkę już setki razy, a to o wiele za dużo.Pozwól, że coś ci powiem, Brian.Spieprzyłeś sprawę.Ty i ta banda bezmózgowców, których nazywasz swoim sztabem.W rezultacie inicjatywa, której poświęciłem mnóstwo wysiłku, praktycznie dzieło mojego życia, zeszła na boczny tor i nikt nie zwraca na nią uwagi.- Panie prezydencie.Ballard uniósł rękę jak policjant kierujący ruchem.- Jeszcze nie skończyłem - rzucił.- Szyfrowanie to nie moja działka.I nigdy nie była.Nigdy nie zamierzałem bić się o to z Rogerem Gordianem, w każdym razie nie publicznie, a w tej chwili to się akurat dzieje.On właśnie przemierza miasto z wielkimi rękawicami bokserskimi na rękach.A to mnie by­najmniej nie uszczęśliwia.Na chwilę zapadła cisza.- Panie prezydencie, jeżeli uważa pan, że mogę w tej chwili coś zrobić.- Istotnie, jest coś takiego - odparł Ballard.- Na początek powiedz tym ludziom z telewizji, że za trzydzieści sekund wkroczę do sali, czy będą na to przygotowani, czy też nie.Po­tem zabierz na lunch tę śliczną, wysoko postawioną panienkę z telewizji, z którą przed chwilą rozmawiałeś - myślę, że Fourth Estate byłaby odpowiednią restauracją - i zapytaj, czy znajdzie dla ciebie posadę w swojej sieci.Wiesz dlaczego? Dla­tego, że kiedy w przyszłym tygodniu wrócę z Azji, chcę znaleźć na biurku twoją rezygnację.Terskoff zbladł.- Panie prezydencie.Ballard wskazał na swój zegarek.- Dwadzieścia sekund - powiedział.Sekretarzowi prasowemu zaczęły drżeć wargi.Wahał się jeszcze dwie lub trzy sekundy, po czym obrócił się na pięcie i wbiegł do Gabinetu Wschodniego.Dokładnie osiemnaście sekund później prezydent usłyszał swoje nazwisko i wszedł do środka.Salę Murrowa w National Press Center wypełnili po brzegi dziennikarze.Niczym wielki, samoreplikujący się organizm, waszyngtoński korpus prasowy podzielił siły między dwa fron­ty batalii, która wkrótce miała osiągnąć apogeum, gdy pod­czas konferencji prasowych prezydent i Roger Gordian zaczną rzucać na siebie gromy w poprzek Pennsylvania Avenue.Dziennikarze pragnęli wielkich nagłówków, dramatycznych słów, transmisji na żywo z sensacyjnych wydarzeń.Pragnęli całego legionu adwokatów i byłych polityków, którzy narodzili się powtórnie jako komentatorzy telewizyjni, a między kolej­nymi okresami czystek - regularnie się kłócili.Dziennikarze spodziewali się, że w powietrzu będą latały bomby, i te oczeki­wania trochę niepokoiły Rogera Gordiana - prawdopodobnie dlatego, że zdawał sobie sprawę, iż sensacja nie osiągnie po­ziomu, na jakim zawieszono poprzeczkę.Poza tym nie zamie­rzał wygłaszać gromkich oracji, które podburzałyby kogokol­wiek przeciw komukolwiek.W końcu, uznał, nie ma dla niego znaczenia, czy dziennika­rze będą rozczarowani.Nie byłby też załamany, gdyby się nie pokazali, pozwalając jego wzmocnionemu elektronicznie gło­sowi płynąć w salę wypełnioną po brzegi pustymi fotelami.Przybył tu, by przedstawić swoje stanowisko i - zwycięży czy przegra - było to najlepsze, co mógł zrobić.Wspiął się na podium i milczał przez długą chwilę.Chuck Kirby, Megan Breen, Vince Scull i Alex Nordstrum siedzieli za nim po prawej, natomiast Dan Parker, Richard Sobel i dyrek­tor FBI, Robert Lang - po lewej.- Panie i panowie dziennikarze, dziękuję za przybycie - powiedział w końcu.- Właśnie w tej chwili, w miejscu oddalo­nym stąd zaledwie o kilka przecznic, podpisywana jest Karta Morrisona-Fiore'a, akt znoszący wszelkie ograniczenia doty­czące transferów i handlu technikami szyfrowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl