[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogła znaleźć spokoju - oto określenie, w jej mniemaniu dokładnie wyrażające jej sytuację, a określenie to dręczyło ją, doprowadzając do obłędu.Gdyby Frank wziął ją w objęcia i poważnie zaprzeczył po prostu temu jednemu faktowi, którego się bała, natychmiast poczułaby się szczęśliwa i uspokojona.Ale od owej sceny, kiedy po raz pierwszy stawiła mu czoło, nie zrobił tego.Nie bronił się.Bywał na przemian ironiczny, żartobliwy, rozgadany i wbrew sobie okazywał Annie nowe i jawne względy, żeby zwiększyć niepokój Łucji.Ci dwoje sprawiali wrażenie, że łączy ich dziwne podobieństwo usposobień, czuli się niejako zmuszeni do zawarcia przymierza.Zdradziwszy ją raz z Anną, dlaczego nie miałby zrobić tego ponownie? Znała Franka - znała go doskonale.Dawniej bywały między nimi nieporozumienia - gdzie ich nie ma? - ale on zawsze potrafił ją przebłagać.Tym razem długo z tym zwlekał.Czy sądzi istotnie, że pogodziła się z istniejącym stanem rzeczy i uznała się za pokonaną? Wzruszyła ramionami na myśl o tym niemądrym przypuszczeniu.Stojąc teraz w małej sypialni Piotrusia, przyglądała się jego zajęciu, które poważnie nazwał "pakowaniem", z przejmującym poczuciem doznanej krzywdy.Nawet patrząc na swego synka miała uczucie, że została skrzywdzona.Tak, nawet w tym wypadku została pochwycona w pułapkę, podstępnie odsunięta na fałszywą pozycję.Piotruś wyjeżdżał na kilka dni do Port Doran, a chociaż ona sama podsunęła ten projekt, to jednak wcale nie pragnęła urzeczywistnienia go.W ciągu ostatnich dni chłopak był jej jedyną radością.Dużo z nim rozmawiała, zajmowała się nim, znajdując w nim źródło pociechy.A przede wszystkim popisywała się przed Anną swym synem i swoim przywiązaniem do niego, robiąc to z pewnego rodzaju przekorną wylewnością.Powstrzymując się przez dumę od bezpośrednich uwag, była zdecydowana, bezwzględnie zdecydowana użyć wszelkich środków, jakimi rozporządzała, by Annę zranić i skłonić do opuszczenia ich domu.Stale miała przed oczyma ten cel, a w czwartek, tuląc do siebie syna i patrząc na tamtą kobietę, powiedziała:- Piotrusiu, w sobotę pojedziesz do Port Doran.Stryj Edward chce, byś do niego przyjechał po wyjeździe Anny.Anna udała, że nie rozumie wyraźnej aluzji.Wciąż nie miała zamiaru odjechać.A Piotruś, uradowany czekającą go zmianą, opuszcza ją - chwila ta jest coraz bliższa.Nawet to błahe wydarzenie odczuwała Łucja jako klęskę, mogło się niemal wydawać, że własnymi rękami przygotowała sobie przegraną.- Chyba już wszystko zapakowane - oświadczył poważnie, oderwawszy nagle wzrok od otwartej walizeczki.Smutnymi oczyma, z pewną melancholijną dumą przyglądając się jego klęczącej postaci, uważała go za zdumiewające dziecko, widziała jego zamiłowanie do porządku, czystości, zasługujące na podziw.Dokładnie wiedział, co ma i skąd otrzymał.Pieczę nad ubraniem pozostawiał oczywiście Łucji, ale w stosunku do reszty swoich rzeczy i zabawek, krawatów, przejawiał troskliwość posiadacza, niewiarygodną u takiego malca - a odziedziczoną zapewne po matce.- Synku, czy nie jest ci przykro odjeżdżać ode mnie? - spytała, łaknąc odrobiny pociechy i patrząc nań wilgotnymi oczyma.Zamknął walizkę i zerwał się wesoło.- Przecież wkrótce wrócę, mamusiu - oświadczył z optymizmem.- Przykro mi tylko ze względu na Annę, bo może jej już nie zastanę po powrocie.- Ale szybko rozpogodził twarz i dodał wesoło: - A może jednak.Nigdy nie można wiedzieć.Mówił jeszcze, gdy usłyszeli mocne pukanie do tylnych drzwi.- To Dawid - wykrzyknął zachwycony, biegnąc ku schodom.- Czas w drogę.- Nagle urwał, zajęty nową myślą.- Przecież muszę pożegnać się z Anną.- Więc idź - rzekła chłodno.- Mogę cię zapewnić, że jej już nie zobaczysz.Gdy skierował się do pokoju Anny - było wcześnie, właśnie wybiła dziesiąta, a Anna jeszcze leżała - Łucja powoli zeszła do kuchni.- Młody Bowie przyszedł po Piotrusia - powiedziała Netta, zajęta czyszczeniem butów.Przyszedł Angus, nie Dawid, a Netta wyładowała swoje rozczarowanie energicznie glansując skórę obuwia.- Angusie, przewieziesz go bezpiecznie? - spytała Łucja stając w otwartych drzwiach.Ogarnęło ją znów przykre uczucie, wywołane rozstaniem z synem.- Oczywiście - oświadczył poważnie.Podobny do Dawida nie posiadał jednak jego humoru, był powściągliwy, ostrożny, bardziej pewny siebie, teraz powtarzając jej słowa dodał: - Przewiozę go bezpiecznie.- Dziękuję - rzekła spokojnie i odwróciła się do Piotrusia, który wbiegł do kuchni, trzymając w jednej ręce walizkę, w drugiej nowego szylinga.- Oto jestem! - zawołał głośno.- Anna dała mi całego szylinga.Wspaniałe, prawda? Angusie, ruszamy.Jestem gotów.- Nie wydawaj tych pieniędzy na tanie słodycze - rzekła surowo, czując, że ją znów wyprzedzono, gdyż sama zamierzała dać mu szylinga na ozdobną szkocką torbę.- Nie chcę, byś sobie zepsuł żołądek.- Nie, nie mamo - zapewnił ją natychmiast.- Nie kupię żadnych farbowanych cukierków.Z nieopisanym wzruszeniem patrzyła na jego roześmianą, ożywioną twarzyczkę.To kilkudniowe rozstanie było błahostką, czymś zwyczajnym, lecz w obecnej depresji odczuła to jako okropny cios [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie mogła znaleźć spokoju - oto określenie, w jej mniemaniu dokładnie wyrażające jej sytuację, a określenie to dręczyło ją, doprowadzając do obłędu.Gdyby Frank wziął ją w objęcia i poważnie zaprzeczył po prostu temu jednemu faktowi, którego się bała, natychmiast poczułaby się szczęśliwa i uspokojona.Ale od owej sceny, kiedy po raz pierwszy stawiła mu czoło, nie zrobił tego.Nie bronił się.Bywał na przemian ironiczny, żartobliwy, rozgadany i wbrew sobie okazywał Annie nowe i jawne względy, żeby zwiększyć niepokój Łucji.Ci dwoje sprawiali wrażenie, że łączy ich dziwne podobieństwo usposobień, czuli się niejako zmuszeni do zawarcia przymierza.Zdradziwszy ją raz z Anną, dlaczego nie miałby zrobić tego ponownie? Znała Franka - znała go doskonale.Dawniej bywały między nimi nieporozumienia - gdzie ich nie ma? - ale on zawsze potrafił ją przebłagać.Tym razem długo z tym zwlekał.Czy sądzi istotnie, że pogodziła się z istniejącym stanem rzeczy i uznała się za pokonaną? Wzruszyła ramionami na myśl o tym niemądrym przypuszczeniu.Stojąc teraz w małej sypialni Piotrusia, przyglądała się jego zajęciu, które poważnie nazwał "pakowaniem", z przejmującym poczuciem doznanej krzywdy.Nawet patrząc na swego synka miała uczucie, że została skrzywdzona.Tak, nawet w tym wypadku została pochwycona w pułapkę, podstępnie odsunięta na fałszywą pozycję.Piotruś wyjeżdżał na kilka dni do Port Doran, a chociaż ona sama podsunęła ten projekt, to jednak wcale nie pragnęła urzeczywistnienia go.W ciągu ostatnich dni chłopak był jej jedyną radością.Dużo z nim rozmawiała, zajmowała się nim, znajdując w nim źródło pociechy.A przede wszystkim popisywała się przed Anną swym synem i swoim przywiązaniem do niego, robiąc to z pewnego rodzaju przekorną wylewnością.Powstrzymując się przez dumę od bezpośrednich uwag, była zdecydowana, bezwzględnie zdecydowana użyć wszelkich środków, jakimi rozporządzała, by Annę zranić i skłonić do opuszczenia ich domu.Stale miała przed oczyma ten cel, a w czwartek, tuląc do siebie syna i patrząc na tamtą kobietę, powiedziała:- Piotrusiu, w sobotę pojedziesz do Port Doran.Stryj Edward chce, byś do niego przyjechał po wyjeździe Anny.Anna udała, że nie rozumie wyraźnej aluzji.Wciąż nie miała zamiaru odjechać.A Piotruś, uradowany czekającą go zmianą, opuszcza ją - chwila ta jest coraz bliższa.Nawet to błahe wydarzenie odczuwała Łucja jako klęskę, mogło się niemal wydawać, że własnymi rękami przygotowała sobie przegraną.- Chyba już wszystko zapakowane - oświadczył poważnie, oderwawszy nagle wzrok od otwartej walizeczki.Smutnymi oczyma, z pewną melancholijną dumą przyglądając się jego klęczącej postaci, uważała go za zdumiewające dziecko, widziała jego zamiłowanie do porządku, czystości, zasługujące na podziw.Dokładnie wiedział, co ma i skąd otrzymał.Pieczę nad ubraniem pozostawiał oczywiście Łucji, ale w stosunku do reszty swoich rzeczy i zabawek, krawatów, przejawiał troskliwość posiadacza, niewiarygodną u takiego malca - a odziedziczoną zapewne po matce.- Synku, czy nie jest ci przykro odjeżdżać ode mnie? - spytała, łaknąc odrobiny pociechy i patrząc nań wilgotnymi oczyma.Zamknął walizkę i zerwał się wesoło.- Przecież wkrótce wrócę, mamusiu - oświadczył z optymizmem.- Przykro mi tylko ze względu na Annę, bo może jej już nie zastanę po powrocie.- Ale szybko rozpogodził twarz i dodał wesoło: - A może jednak.Nigdy nie można wiedzieć.Mówił jeszcze, gdy usłyszeli mocne pukanie do tylnych drzwi.- To Dawid - wykrzyknął zachwycony, biegnąc ku schodom.- Czas w drogę.- Nagle urwał, zajęty nową myślą.- Przecież muszę pożegnać się z Anną.- Więc idź - rzekła chłodno.- Mogę cię zapewnić, że jej już nie zobaczysz.Gdy skierował się do pokoju Anny - było wcześnie, właśnie wybiła dziesiąta, a Anna jeszcze leżała - Łucja powoli zeszła do kuchni.- Młody Bowie przyszedł po Piotrusia - powiedziała Netta, zajęta czyszczeniem butów.Przyszedł Angus, nie Dawid, a Netta wyładowała swoje rozczarowanie energicznie glansując skórę obuwia.- Angusie, przewieziesz go bezpiecznie? - spytała Łucja stając w otwartych drzwiach.Ogarnęło ją znów przykre uczucie, wywołane rozstaniem z synem.- Oczywiście - oświadczył poważnie.Podobny do Dawida nie posiadał jednak jego humoru, był powściągliwy, ostrożny, bardziej pewny siebie, teraz powtarzając jej słowa dodał: - Przewiozę go bezpiecznie.- Dziękuję - rzekła spokojnie i odwróciła się do Piotrusia, który wbiegł do kuchni, trzymając w jednej ręce walizkę, w drugiej nowego szylinga.- Oto jestem! - zawołał głośno.- Anna dała mi całego szylinga.Wspaniałe, prawda? Angusie, ruszamy.Jestem gotów.- Nie wydawaj tych pieniędzy na tanie słodycze - rzekła surowo, czując, że ją znów wyprzedzono, gdyż sama zamierzała dać mu szylinga na ozdobną szkocką torbę.- Nie chcę, byś sobie zepsuł żołądek.- Nie, nie mamo - zapewnił ją natychmiast.- Nie kupię żadnych farbowanych cukierków.Z nieopisanym wzruszeniem patrzyła na jego roześmianą, ożywioną twarzyczkę.To kilkudniowe rozstanie było błahostką, czymś zwyczajnym, lecz w obecnej depresji odczuła to jako okropny cios [ Pobierz całość w formacie PDF ]