[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pełne kłów usta znikły.—.i słyszę te wszystkie wrzaski, chwytasz, i nie wiem, gdzie jestem, więc się wczołguję w kąt, żeby się skryć, liczę, że mnie nie wyniucha, choć kojarzyłem, że jak zechce, to i tak wyniucha.Tkanka pokryta krwawymi smugami pulsowała, falowała.—.i po jakimś czasie koniec wrzasku.Każdy trup.Jest naprawdę cicho.i wtedy słyszę, że się coś blisko mnie rusza.Kale słuchał Terra, ale wpatrywał się w kolumnę śluzu.Pojawił się na niej inny rodzaj ust: ssawki, jakie widuje się u egzotycznych ryb.Wciągały łakomie powietrze, jakby szukając ciała.Kale zadrżał.Terr uśmiechnął się.Kolejne ssawki pojawiły się na całym stworze.— No i siedzę tu po ciemku — mówił dalej uśmiechnięty Terr — i słyszę ruch, ale nic się na mnie nie rzuca.Zamiast tego się robi jasno.Najpierw trochę, potem bardziej.To jeden z Jake'ów zapalił colemana.Mówi, żebym z nim szedł.Ja nie chcę.Łapie mnie za ramię, a rękę ma zimną, człowieku.Silną.Nie puszcza, zmusza, żebym szedł, kurde, za nim, a tu to coś wyłazi z ziemi.W życiu czegoś takiego nie widziałem, nigdy, nigdzie.Mało się nie zerżnąłem w gacie.Każe mi siąść, zostawia mi latarnię, podchodzi do tego cieknącego syfa i się łączy z nim, zostawia mnie z tym.A ono od razu zaczyna się zmieniać ile wlezie.Kale patrzył: usta jak ssawki znikły.Groźnie zakończone rogi uformowały się wzdłuż kłębiących się boków potwora; mnóstwo zagiętych i prostych rogów, o różnych powierzchniach i kolorach wyłaniało się z żelatynowatej masy.— I tak minęło półtora dnia — mówił Terr — siedzę tu sobie, patrzę na to, chyba że sobie przysnę albo przejdę po coś do żarcia.Od czasu do czasu ono do mnie zagaduje, wiesz.Wie chyba wszystko, co można o mnie wiedzieć, takie sprawy, o których tylko moi najbliżsi bracia z Chromu wiedzieli.Wie o wszystkich pochowanych trupach i wie o skurwielach Mex, cośmy ich skończyli, jakżeśmy od nich przejęli interes z narkotykami, i wie o gliniarzu, któregośmy porąbali dwa lata temu, chociaż, rozumiesz, inni gliniarze nawet nie podejrzewają, że mamy z tym coś wspólnego.To coś, to dziwne, piękne coś, zna wszystkie moje największe sekrety, człowieku.A jak czegoś nie wie, to się pyta i umie posłuchać.Pochwala mnie, człowieku.Nigdy nie myślałem, że naprawdę to poznam.Zawsze tego pragnąłem, ale żem się nigdy nie spodziewał.Czciłem to od lat, człowieku, i cała banda robiła te czarne msze raz na tydzień, ale nigdy nie sądziłem, że naprawdę mi się pokaże.Składaliśmy mu ofiary, nawet ludzkie ofiary, śpiewaliśmy jakie trzeba zaklęcia, ale nigdy do niczego nie doszliśmy.No i jest cud.— Jeeter zaśmiał się.— Szedłem jego drogą całe życie, człowieku.Się modliłem całe życie, modliłem do Bestii.Teraz jest.Cud jebany.Kale nie chciał zrozumieć.— Zgubiłem się.Nie chwytam.Terr spojrzał na niego.— Nie, nie, chwytasz.Wiesz o czym mówię, człowieku.T y wiesz.Kale nie odezwał się.— Myślałeś, że to musi być demon, coś z piekła.I jest z piekła, człowieku.Ale to nie demon.To O n.O n.Lucyfer.Wśród wielu ostro zakończonych rogów otworzyły się małe, czerwone oczy.Mnóstwo przeszywających, czerwonych oczu płonęło szkarłatem, nienawiścią i wiedzą zła.Terr skinął na Kale'a, żeby podszedł bliżej.— Dał mi pociągnąć dalej, bo wie, że jestem jego wiernym uczniem.Kale nie ruszył się.Serce wyskakiwało mu z piersi.To nie strach napędzał mu adrenalinę.Nie tylko strach.Wstrząsało nim inne uczucie, opanowywało całego.Uczucie, którego nie potrafił do końca określić.— Pozwolił mi żyć — powtórzył Jeeter — bo wie, że zawsze szedłem jego drogą.Ci inni.może nie byli naprawdę do końca mu oddani, więc ich zniszczył.Ale ja.to co innego.Pozwolił mi żyć, żebym szedł jego drogą.Może on da mi życie wieczne, człowieku.Kale zamrugał.— A tobie też.Dlatego pozwolił ci żyć, chwytasz? — powiedział Jeeter.— Pewnie.Musowo.Pewnie.Bo idziesz jego drogą.Kale potrząsnął głową.— Nigdy nie czciłem.diabła.Nigdy w niego nie wierzyłem.— Nieważne.I tak idziesz jego drogą i masz z tego radochę.Czerwone oczy obserwowały Kale'a.— Zabiłeś żonę — powiedział Jeeter.Kale kiwnął tępo głową.— Człowieku, zabiłeś nawet swojego małego.Jak to nie jest jego droga, to co to jest?Żadne ze świecących oczu nie zamrugało i Kale zaczął pojmować, co za uczucie go przepełniało.Uniesienie, zachwyt.religijne upojenie.— Kto wie, co jeszcze narobiłeś przez lata — mówił Jeeter.— Musiałeś machnąć furę spraw, które są jemu po drodze.Jesteś jak ja, człowieku.Się urodziłeś, żeby iść za Lucyferem.Ty i ja.mamy to w genach.W genach, człowieku.W końcu Kale odsunął się od ściany.— I o to chodzi — powiedział Jeeter.— Chodź tu.Chodź blisko niego.Uniesienie ogarnęło Kale'a bez reszty.Zawsze wiedział, że jest inny niż reszta.Lepszy.Wyjątkowy.Zawsze to wiedział, ale tego nigdy się nie spodziewał.Ale oto stało się, miał niezaprzeczalny dowód, że został wybrany.Przepełniła go gwałtowna, spalająca serce radość.Ukląkł obok Jeetera w pobliżu cudownej istoty.Dotarł do celu.Spełnił się jego czas.Oto, pomyślał Kale, moje przeznaczenie.22Środek PiekłaBeton pod Jenny pękł z hukiem armatniego strzału.RRAANG!Odczołgała się, ale nie dość szybko.Nawierzchnia się uniosła i Jenny traciła pod sobą grunt.Zaraz spadnie w czeluść.Chryste, nie! Jeśli nie zabije się podczas upadku, ono wypełznie z ukrycia, dopadnie jej i ściągnie w dół, głęboko; zeżre, zanim ktokolwiek zdoła pospieszyć na ratunek.Tal Whitman zdążył złapać ją za łydki.Nie popuszczał.Wisiała nad czeluścią, głową w dół.Obok kawał betonu spadł w dziurę i rozbił się z hukiem.Nawierzchnia pod stopami Tala zatrzęsła się, o mało nie puścił nóg Jenny.Cofał się powoli, ciągnąc bezbronną, byle dalej od pękającej krawędzi.Kiedy znów poczuła grunt pod stopami, pomógł jej wstać.Serce wbrew anatomii podjechało jej do gardła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pełne kłów usta znikły.—.i słyszę te wszystkie wrzaski, chwytasz, i nie wiem, gdzie jestem, więc się wczołguję w kąt, żeby się skryć, liczę, że mnie nie wyniucha, choć kojarzyłem, że jak zechce, to i tak wyniucha.Tkanka pokryta krwawymi smugami pulsowała, falowała.—.i po jakimś czasie koniec wrzasku.Każdy trup.Jest naprawdę cicho.i wtedy słyszę, że się coś blisko mnie rusza.Kale słuchał Terra, ale wpatrywał się w kolumnę śluzu.Pojawił się na niej inny rodzaj ust: ssawki, jakie widuje się u egzotycznych ryb.Wciągały łakomie powietrze, jakby szukając ciała.Kale zadrżał.Terr uśmiechnął się.Kolejne ssawki pojawiły się na całym stworze.— No i siedzę tu po ciemku — mówił dalej uśmiechnięty Terr — i słyszę ruch, ale nic się na mnie nie rzuca.Zamiast tego się robi jasno.Najpierw trochę, potem bardziej.To jeden z Jake'ów zapalił colemana.Mówi, żebym z nim szedł.Ja nie chcę.Łapie mnie za ramię, a rękę ma zimną, człowieku.Silną.Nie puszcza, zmusza, żebym szedł, kurde, za nim, a tu to coś wyłazi z ziemi.W życiu czegoś takiego nie widziałem, nigdy, nigdzie.Mało się nie zerżnąłem w gacie.Każe mi siąść, zostawia mi latarnię, podchodzi do tego cieknącego syfa i się łączy z nim, zostawia mnie z tym.A ono od razu zaczyna się zmieniać ile wlezie.Kale patrzył: usta jak ssawki znikły.Groźnie zakończone rogi uformowały się wzdłuż kłębiących się boków potwora; mnóstwo zagiętych i prostych rogów, o różnych powierzchniach i kolorach wyłaniało się z żelatynowatej masy.— I tak minęło półtora dnia — mówił Terr — siedzę tu sobie, patrzę na to, chyba że sobie przysnę albo przejdę po coś do żarcia.Od czasu do czasu ono do mnie zagaduje, wiesz.Wie chyba wszystko, co można o mnie wiedzieć, takie sprawy, o których tylko moi najbliżsi bracia z Chromu wiedzieli.Wie o wszystkich pochowanych trupach i wie o skurwielach Mex, cośmy ich skończyli, jakżeśmy od nich przejęli interes z narkotykami, i wie o gliniarzu, któregośmy porąbali dwa lata temu, chociaż, rozumiesz, inni gliniarze nawet nie podejrzewają, że mamy z tym coś wspólnego.To coś, to dziwne, piękne coś, zna wszystkie moje największe sekrety, człowieku.A jak czegoś nie wie, to się pyta i umie posłuchać.Pochwala mnie, człowieku.Nigdy nie myślałem, że naprawdę to poznam.Zawsze tego pragnąłem, ale żem się nigdy nie spodziewał.Czciłem to od lat, człowieku, i cała banda robiła te czarne msze raz na tydzień, ale nigdy nie sądziłem, że naprawdę mi się pokaże.Składaliśmy mu ofiary, nawet ludzkie ofiary, śpiewaliśmy jakie trzeba zaklęcia, ale nigdy do niczego nie doszliśmy.No i jest cud.— Jeeter zaśmiał się.— Szedłem jego drogą całe życie, człowieku.Się modliłem całe życie, modliłem do Bestii.Teraz jest.Cud jebany.Kale nie chciał zrozumieć.— Zgubiłem się.Nie chwytam.Terr spojrzał na niego.— Nie, nie, chwytasz.Wiesz o czym mówię, człowieku.T y wiesz.Kale nie odezwał się.— Myślałeś, że to musi być demon, coś z piekła.I jest z piekła, człowieku.Ale to nie demon.To O n.O n.Lucyfer.Wśród wielu ostro zakończonych rogów otworzyły się małe, czerwone oczy.Mnóstwo przeszywających, czerwonych oczu płonęło szkarłatem, nienawiścią i wiedzą zła.Terr skinął na Kale'a, żeby podszedł bliżej.— Dał mi pociągnąć dalej, bo wie, że jestem jego wiernym uczniem.Kale nie ruszył się.Serce wyskakiwało mu z piersi.To nie strach napędzał mu adrenalinę.Nie tylko strach.Wstrząsało nim inne uczucie, opanowywało całego.Uczucie, którego nie potrafił do końca określić.— Pozwolił mi żyć — powtórzył Jeeter — bo wie, że zawsze szedłem jego drogą.Ci inni.może nie byli naprawdę do końca mu oddani, więc ich zniszczył.Ale ja.to co innego.Pozwolił mi żyć, żebym szedł jego drogą.Może on da mi życie wieczne, człowieku.Kale zamrugał.— A tobie też.Dlatego pozwolił ci żyć, chwytasz? — powiedział Jeeter.— Pewnie.Musowo.Pewnie.Bo idziesz jego drogą.Kale potrząsnął głową.— Nigdy nie czciłem.diabła.Nigdy w niego nie wierzyłem.— Nieważne.I tak idziesz jego drogą i masz z tego radochę.Czerwone oczy obserwowały Kale'a.— Zabiłeś żonę — powiedział Jeeter.Kale kiwnął tępo głową.— Człowieku, zabiłeś nawet swojego małego.Jak to nie jest jego droga, to co to jest?Żadne ze świecących oczu nie zamrugało i Kale zaczął pojmować, co za uczucie go przepełniało.Uniesienie, zachwyt.religijne upojenie.— Kto wie, co jeszcze narobiłeś przez lata — mówił Jeeter.— Musiałeś machnąć furę spraw, które są jemu po drodze.Jesteś jak ja, człowieku.Się urodziłeś, żeby iść za Lucyferem.Ty i ja.mamy to w genach.W genach, człowieku.W końcu Kale odsunął się od ściany.— I o to chodzi — powiedział Jeeter.— Chodź tu.Chodź blisko niego.Uniesienie ogarnęło Kale'a bez reszty.Zawsze wiedział, że jest inny niż reszta.Lepszy.Wyjątkowy.Zawsze to wiedział, ale tego nigdy się nie spodziewał.Ale oto stało się, miał niezaprzeczalny dowód, że został wybrany.Przepełniła go gwałtowna, spalająca serce radość.Ukląkł obok Jeetera w pobliżu cudownej istoty.Dotarł do celu.Spełnił się jego czas.Oto, pomyślał Kale, moje przeznaczenie.22Środek PiekłaBeton pod Jenny pękł z hukiem armatniego strzału.RRAANG!Odczołgała się, ale nie dość szybko.Nawierzchnia się uniosła i Jenny traciła pod sobą grunt.Zaraz spadnie w czeluść.Chryste, nie! Jeśli nie zabije się podczas upadku, ono wypełznie z ukrycia, dopadnie jej i ściągnie w dół, głęboko; zeżre, zanim ktokolwiek zdoła pospieszyć na ratunek.Tal Whitman zdążył złapać ją za łydki.Nie popuszczał.Wisiała nad czeluścią, głową w dół.Obok kawał betonu spadł w dziurę i rozbił się z hukiem.Nawierzchnia pod stopami Tala zatrzęsła się, o mało nie puścił nóg Jenny.Cofał się powoli, ciągnąc bezbronną, byle dalej od pękającej krawędzi.Kiedy znów poczuła grunt pod stopami, pomógł jej wstać.Serce wbrew anatomii podjechało jej do gardła [ Pobierz całość w formacie PDF ]