[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczailiśmy się na ulicyi obserwowaliśmy go przez cały weekend.Jednak nie widzieliśmy, żeby ktoś wchodził albo wychodził.Nikt, nawet ojciec Virginii.Deacon stanął w drzwiach łazienki i oparł się o framugę.Zerknęłam na niego przelotnie i zanim założyłbiałą koszulkę, mignął mi jego tors.Odwróciłam szybko wzrok, żeby nie zorientował się, jak bardzojestem zachwycona tym, co zobaczyłam.Byliśmy znów partnerami zawodowymi i przyjaciółmi.Kochaliśmy się, ale uznałam, że potrzebuję trochę więcej czasu.Nie mogłam udawać, że ostatnie osiemi pół miesiąca nigdy się nie zdarzyło. Jaki mamy plan? spytał Deacon. Idziemy do szkoły? Nie.Ja idę do szkoły przypomniałam. A ty będziesz się zajmował swoimi sprawami.Spróbujędorwać Virginię jeszcze przed lekcjami.Chcę wiedzieć, co wydarzyło się w piątek na imprezie i corobiła od tamtego czasu.Mam nadzieję, że przyjdzie do szkoły. Będę się o ciebie martwił, jeśli pójdziesz sama. Nic mi nie będzie.Deacon wszedł do łazienki i stanął za mną.Nasze spojrzenia w lustrze się skrzyżowały.Przez cały czasdoskwierała mi świadomość tego, że pod ręcznikiem jestem całkiem naga.Deacon nie dotknął mniejednak, choć oboje tego chcieliśmy.Po chwili, która zdawała się trwać całą wieczność, odsunął się i oparł o umywalkę.Ostatnie dwienoce spędziliśmy na osobnych łóżkach.Rozmawialiśmy o wszystkim.Opowiedziałam mu o krwawieniuz nosa i wspomnieniu dotyczącym Marie.Uznaliśmy, że to jeszcze jedna sprawa, o którą musimy jązapytać, gdy w końcu się spotkamy.Deacon i Aaron zaczęli znów ze sobą rozmawiać.Nie wtajemniczyliśmy go w żadne szczegóły, jednakAaron był zachwycony, że znów jestem z Deaconem.Niestety tymczasem nie zdołał zdobyć żadnychinformacji na temat miejsca pobytu Marie.Trochę mnie to martwiło.Chcieliśmy jak najszybciej uzyskaćodpowiedzi na dręczące nas pytania, a ja pragnęłam odzyskać tożsamość.I spieprzać stąd gdzie pieprzrośnie. Wiem, że już to sobie obiecaliśmy odezwał się Deacon, obrzucając mnie spojrzeniem ale gdytylko skończymy naszą misję, uciekniemy na dobre.Zaszyjemy się w miejscu, gdzie nareszcie będziemymogli być sobą.Koniec z udawaniem. Nie znam nic poza nim przypomniałam.Zrobiło mi się trochę żal samej siebie.Deacon zrobiłzaniepokojoną minę, ale machnęłam szybko ręką, chcąc go uspokoić. Chcę wierzyć, że tak będzie.Chcęwierzyć, że uciekniemy.Ale nawet jeśli faktycznie nam się to uda, skąd będę wiedziała, co to znaczy byćsobą? A co, jeśli znienawidzę prawdziwą siebie? Co, jeśli odszukam rodziców i okaże się, że sąstrasznymi ludzmi? Racja, twoi rodzice& odezwał się ze zdziwieniem Deacon. W ogóle o tym nie pomyślałem& Przecież nawet duchy mają rodziców.A ja od dawna byłam duchem Quinlan.Zachowałam chybatylko jedno wspomnienie z mojego poprzedniego życia.Widzę w nim jakąś kobietę leżącą na szpitalnymłóżku.Obawiam się, że& umarła. Na myśl o tym poczułam ukłucie w sercu, choć przecież niewiedziałam, kim jest. A co, jeśli żyje i mnie szuka? No i mój ojciec& Ten prawdziwy.Może nie jestskończonym dupkiem. To byłoby coś nowego w twoim życiu zauważył Deacon, posyłając mi pełen współczucia uśmiech.Nie chciałam dłużej gdybać i wymyślać historyjek na temat moich wyobrażonych rodziców.Nie byłamaż taką optymistką, bliżej mi było do realistki. Wiesz, że cię kocham, prawda? upewnił się Deacon. Mogę ci o tym przez cały czas przypominać,jeśli tego właśnie potrzebujesz. Dobrze, przypominaj mi powiedziałam, oblewając się rumieńcem. Jesteś mi to chyba winien. Kocham cię, Quinlan powtórzył posłusznie Deacon.Po chwili przechylił głowę na bok, jakby sięnad czymś zastanawiał. Zaraz, a może powinienem powiedzieć: Kocham cię, Liz? Racja roześmiałam się. Na razie skupmy się na Liz.Deacon zmarszczył nos, po czym stanął przede mną i obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów. Dlaczego Liz, a nie na przykład Beth? Sama nie wiem.Lubię imię Liz. A mnie bardziej podoba się Beth. W sumie jakie to ma znaczenie, skoro i tak nie nazywam się Elizabeth? rzuciłam, po czymprzytrzymując ręcznik, odepchnęłam go lekko i wyszłam z łazienki.Podniosłam z łóżka rzucone tamwcześniej ubrania.Po chwili zerknęłam na Deacona, który też wyszedł z łazienki. A w każdym razie niewydaje mi się, żebym tak miała na imię&Deacon położył się na tapczanie i utkwił spojrzenie w suficie.Ubrałam się, po czym usiadłam nadrugim łóżku i założyłam buty. Jeśli okaże się, że masz na imię Elizabeth, będę wołał na ciebie Beth.Ze śmiechem podniosłam z podłogi ręcznik i rzuciłam w niego.Zdołał schwycić go w locie, nim tendosięgnął celu. Muszę lecieć, żeby zdążyć do szkoły przed pierwszym dzwonkiem powiedziałam, wsuwając dokieszeni jedną z dwóch komórek, które kupiliśmy w weekend.Do drugiej kieszeni włożyłam prawo jazdyLiz. Będę na ciebie czekał zawołał Deacon, odprowadzając mnie wzrokiem.* * *Niebo zasnute było szarymi chmurami.Po drodze do szkoły udało mi się ominąć największe korki.Zatrzymałam samochód w bocznej części parkingu, blisko wyjazdu.Miejsca było sporo, więc wcale niemusiałam zostawiać auta tak daleko od wejścia, ale nie chciałam, żeby ktoś mnie zastawił.Spoglądającna dziwnie pusty parking, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem część uczniów nie zostaław domach po ostatnim samobójstwie.Niedaleko wejścia do gmachu szkoły ustawił się szereg telewizyjnych wozów transmisyjnych.Z ichdachów sterczały gigantyczne anteny.Jakiś mężczyzna w garniturze z mikrofonem próbował zaczepiaćwchodzących do budynku uczniów, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.Reporter wydawał sięsfrustrowany.Kiedy jednak odwrócił się do kamery, do twarzy przyklejony miał szeroki uśmiech.Czego właściwie oczekiwał od tych dzieciaków? I po co właściwie się tu zjawił? %7łerowanie naczyjejś tragedii wydawało się pozbawione wyczucia.Ale przecież w wyobrażeniu niektórych tymwłaśnie parały się sobowtóry.Oczywiście nie wierzyłam, że coś takiego jest możliwe.Sama nigdy niewykorzystywałam czyjegoś nieszczęścia.Pragnęłam pomagać.I chyba& udawało mi się.Dzięki mniemoi klienci wychodzili z żałoby.Tak, byłam lepszym człowiekiem niż ten reporter bez zasad.Przez chwilę rozglądałam się po parkingu w poszukiwaniu samochodu Virginii.W końcu gowypatrzyłam, ale niestety był pusty.Dziewczyna musiała więc wejść już do budynku.Zerknęłam nazegarek do dzwonka na lekcję pozostało tylko parę minut.Spojrzałam znowu na budynek szkoły, bijąc się z myślami.Tak, jakaś część mnie pragnęła być jakreszta uczniów.Widziałam, jak kilkoro dzieciaków weszło tylnymi drzwiami.Rozległ się dzwonek nalekcję.Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję: mogłam odejść i poszukać Virginii dopiero po lekcjach,albo& pójść do szkoły jak wszyscy pozostali uczniowie.Mogłabym wejść do klasy i odnalezć Virginię.Przy okazji może przyjrzeć się też innym dzieciakom.Moje fałszywe prawo jazdy wystarczy, żeby sięw razie czego wylegitymować.A poza tym wypełniłam już potrzebne dokumenty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zaczailiśmy się na ulicyi obserwowaliśmy go przez cały weekend.Jednak nie widzieliśmy, żeby ktoś wchodził albo wychodził.Nikt, nawet ojciec Virginii.Deacon stanął w drzwiach łazienki i oparł się o framugę.Zerknęłam na niego przelotnie i zanim założyłbiałą koszulkę, mignął mi jego tors.Odwróciłam szybko wzrok, żeby nie zorientował się, jak bardzojestem zachwycona tym, co zobaczyłam.Byliśmy znów partnerami zawodowymi i przyjaciółmi.Kochaliśmy się, ale uznałam, że potrzebuję trochę więcej czasu.Nie mogłam udawać, że ostatnie osiemi pół miesiąca nigdy się nie zdarzyło. Jaki mamy plan? spytał Deacon. Idziemy do szkoły? Nie.Ja idę do szkoły przypomniałam. A ty będziesz się zajmował swoimi sprawami.Spróbujędorwać Virginię jeszcze przed lekcjami.Chcę wiedzieć, co wydarzyło się w piątek na imprezie i corobiła od tamtego czasu.Mam nadzieję, że przyjdzie do szkoły. Będę się o ciebie martwił, jeśli pójdziesz sama. Nic mi nie będzie.Deacon wszedł do łazienki i stanął za mną.Nasze spojrzenia w lustrze się skrzyżowały.Przez cały czasdoskwierała mi świadomość tego, że pod ręcznikiem jestem całkiem naga.Deacon nie dotknął mniejednak, choć oboje tego chcieliśmy.Po chwili, która zdawała się trwać całą wieczność, odsunął się i oparł o umywalkę.Ostatnie dwienoce spędziliśmy na osobnych łóżkach.Rozmawialiśmy o wszystkim.Opowiedziałam mu o krwawieniuz nosa i wspomnieniu dotyczącym Marie.Uznaliśmy, że to jeszcze jedna sprawa, o którą musimy jązapytać, gdy w końcu się spotkamy.Deacon i Aaron zaczęli znów ze sobą rozmawiać.Nie wtajemniczyliśmy go w żadne szczegóły, jednakAaron był zachwycony, że znów jestem z Deaconem.Niestety tymczasem nie zdołał zdobyć żadnychinformacji na temat miejsca pobytu Marie.Trochę mnie to martwiło.Chcieliśmy jak najszybciej uzyskaćodpowiedzi na dręczące nas pytania, a ja pragnęłam odzyskać tożsamość.I spieprzać stąd gdzie pieprzrośnie. Wiem, że już to sobie obiecaliśmy odezwał się Deacon, obrzucając mnie spojrzeniem ale gdytylko skończymy naszą misję, uciekniemy na dobre.Zaszyjemy się w miejscu, gdzie nareszcie będziemymogli być sobą.Koniec z udawaniem. Nie znam nic poza nim przypomniałam.Zrobiło mi się trochę żal samej siebie.Deacon zrobiłzaniepokojoną minę, ale machnęłam szybko ręką, chcąc go uspokoić. Chcę wierzyć, że tak będzie.Chcęwierzyć, że uciekniemy.Ale nawet jeśli faktycznie nam się to uda, skąd będę wiedziała, co to znaczy byćsobą? A co, jeśli znienawidzę prawdziwą siebie? Co, jeśli odszukam rodziców i okaże się, że sąstrasznymi ludzmi? Racja, twoi rodzice& odezwał się ze zdziwieniem Deacon. W ogóle o tym nie pomyślałem& Przecież nawet duchy mają rodziców.A ja od dawna byłam duchem Quinlan.Zachowałam chybatylko jedno wspomnienie z mojego poprzedniego życia.Widzę w nim jakąś kobietę leżącą na szpitalnymłóżku.Obawiam się, że& umarła. Na myśl o tym poczułam ukłucie w sercu, choć przecież niewiedziałam, kim jest. A co, jeśli żyje i mnie szuka? No i mój ojciec& Ten prawdziwy.Może nie jestskończonym dupkiem. To byłoby coś nowego w twoim życiu zauważył Deacon, posyłając mi pełen współczucia uśmiech.Nie chciałam dłużej gdybać i wymyślać historyjek na temat moich wyobrażonych rodziców.Nie byłamaż taką optymistką, bliżej mi było do realistki. Wiesz, że cię kocham, prawda? upewnił się Deacon. Mogę ci o tym przez cały czas przypominać,jeśli tego właśnie potrzebujesz. Dobrze, przypominaj mi powiedziałam, oblewając się rumieńcem. Jesteś mi to chyba winien. Kocham cię, Quinlan powtórzył posłusznie Deacon.Po chwili przechylił głowę na bok, jakby sięnad czymś zastanawiał. Zaraz, a może powinienem powiedzieć: Kocham cię, Liz? Racja roześmiałam się. Na razie skupmy się na Liz.Deacon zmarszczył nos, po czym stanął przede mną i obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów. Dlaczego Liz, a nie na przykład Beth? Sama nie wiem.Lubię imię Liz. A mnie bardziej podoba się Beth. W sumie jakie to ma znaczenie, skoro i tak nie nazywam się Elizabeth? rzuciłam, po czymprzytrzymując ręcznik, odepchnęłam go lekko i wyszłam z łazienki.Podniosłam z łóżka rzucone tamwcześniej ubrania.Po chwili zerknęłam na Deacona, który też wyszedł z łazienki. A w każdym razie niewydaje mi się, żebym tak miała na imię&Deacon położył się na tapczanie i utkwił spojrzenie w suficie.Ubrałam się, po czym usiadłam nadrugim łóżku i założyłam buty. Jeśli okaże się, że masz na imię Elizabeth, będę wołał na ciebie Beth.Ze śmiechem podniosłam z podłogi ręcznik i rzuciłam w niego.Zdołał schwycić go w locie, nim tendosięgnął celu. Muszę lecieć, żeby zdążyć do szkoły przed pierwszym dzwonkiem powiedziałam, wsuwając dokieszeni jedną z dwóch komórek, które kupiliśmy w weekend.Do drugiej kieszeni włożyłam prawo jazdyLiz. Będę na ciebie czekał zawołał Deacon, odprowadzając mnie wzrokiem.* * *Niebo zasnute było szarymi chmurami.Po drodze do szkoły udało mi się ominąć największe korki.Zatrzymałam samochód w bocznej części parkingu, blisko wyjazdu.Miejsca było sporo, więc wcale niemusiałam zostawiać auta tak daleko od wejścia, ale nie chciałam, żeby ktoś mnie zastawił.Spoglądającna dziwnie pusty parking, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem część uczniów nie zostaław domach po ostatnim samobójstwie.Niedaleko wejścia do gmachu szkoły ustawił się szereg telewizyjnych wozów transmisyjnych.Z ichdachów sterczały gigantyczne anteny.Jakiś mężczyzna w garniturze z mikrofonem próbował zaczepiaćwchodzących do budynku uczniów, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.Reporter wydawał sięsfrustrowany.Kiedy jednak odwrócił się do kamery, do twarzy przyklejony miał szeroki uśmiech.Czego właściwie oczekiwał od tych dzieciaków? I po co właściwie się tu zjawił? %7łerowanie naczyjejś tragedii wydawało się pozbawione wyczucia.Ale przecież w wyobrażeniu niektórych tymwłaśnie parały się sobowtóry.Oczywiście nie wierzyłam, że coś takiego jest możliwe.Sama nigdy niewykorzystywałam czyjegoś nieszczęścia.Pragnęłam pomagać.I chyba& udawało mi się.Dzięki mniemoi klienci wychodzili z żałoby.Tak, byłam lepszym człowiekiem niż ten reporter bez zasad.Przez chwilę rozglądałam się po parkingu w poszukiwaniu samochodu Virginii.W końcu gowypatrzyłam, ale niestety był pusty.Dziewczyna musiała więc wejść już do budynku.Zerknęłam nazegarek do dzwonka na lekcję pozostało tylko parę minut.Spojrzałam znowu na budynek szkoły, bijąc się z myślami.Tak, jakaś część mnie pragnęła być jakreszta uczniów.Widziałam, jak kilkoro dzieciaków weszło tylnymi drzwiami.Rozległ się dzwonek nalekcję.Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję: mogłam odejść i poszukać Virginii dopiero po lekcjach,albo& pójść do szkoły jak wszyscy pozostali uczniowie.Mogłabym wejść do klasy i odnalezć Virginię.Przy okazji może przyjrzeć się też innym dzieciakom.Moje fałszywe prawo jazdy wystarczy, żeby sięw razie czego wylegitymować.A poza tym wypełniłam już potrzebne dokumenty [ Pobierz całość w formacie PDF ]