[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi wydawały się być z pogranicza średniowiecza i wysoko rozwiniętej cywilizacji technicznej.Zajrzał do środka.Światło słoneczne prześwitywało przez ponure okno, tworząc wzór na nagich, przepisowych ścianach.W po­mieszczeniu nie było żadnych mebli z wyjątkiem ubikacji i umywalki z nierdzewnej stali oraz wypolerowanego, metalowego lustra.To ostatnie było powyginane.Z łóżka zrzucono materace i ustawiono je pionowo, opierając o ścianę.Nogi sterczały na zewnątrz.Spocone dłonie trzymały jedną nogę, ścięgna napinały się i rozluź­niały, kiedy mieszkanka podciągała się powoli.Zdmuch­nęła z oczu o kształcie migdału i odcieniu mahoniu długie, potargane, spocone włosy.Młoda kobieta miała na sobie podkoszulkę i szpitalne spodnie.Zwisające z górnej części postawionego pionowo łóżka giętkie ciało było twarde i proste niczym stalowa linijka.Kolana miała podkurczone, więc stopy nie dotykały podłogi.Muskularne, gładkie ramiona zginały się i prostowały, zginały i prostowały, Żadnej zmiany rytmu.Jak maszyna.- Ustąpił, aby inni też mogli zajrzeć i zobaczyć.Złapała ruch twarzy w małym okienku w odbiciu po­giętego lusterka.Ale nie miała zamiaru przyjąć tego do wiadomości.Oglądano ją jak królika doświadczalnego.Podciągała się dalej, dopóki ramiona nie zadrżały dając znać o zmęczeniu.Kiedy wszyscy lekarze już się przyj­rzeli, Silberman zajął ich miejsce i, rozciągając wargi w fałszywym uśmiechu, włączył głośnik:- Dzień dobry, Saro.Sara Jeanette Connor odwróciła się od łóżka i spojrzała na Silbermana.Wyraz jej twarzy był prowokujący i moc­ny, ale oczy rozbiegane, szukające wyjścia.Była na po­graniczu walki i ucieczki.Lata w ukryciu napiętnowały ją.Jej niegdyś miękko zaokrąglone policzki były teraz twarde i ostre.Ciągle wyglądała pięknie, dziko, ale również jak zaszczute, prześladowane i schwytane zwierzę.Zupełnie tak, jakby należała do tego miejsca, w którym była.Odpowiedziała niskim, monotonnym głosem.Przypo­minała Silbermanowi zwierzę, które cicho mruczy:- Dzień dobry, doktorze Silberman.Co z kolanem? Opanowany i pewny siebie Silberman wpadł na chwilę w konsternację.Uniósł brwi:- W porządku, Saro.Wyłączył głośnik i zwrócił się do praktykantów:- Eee.dźgnęła mnie śrubokrętem parę tygodni temu.Kilka stłumionych uśmiechów.Silberman ciągnął, szu­kając pocieszenia w znanych, utartych frazesach.Sara była ciekawym i silnym zjawiskiem natury, w które wtargnął dosłownie, a teraz w przenośni, ze swoim uspokajającym żargonem:- Architektura złudzeń jest ciekawa.Wierzy w robota, który oczywiście wygląda jak człowiek, i który został wysłany w czasie, aby ją zabić.Oraz w to, że ojcem jej dziecka był żołnierz wysłany dla jej ochrony.z przy­szłości oczywiście.- nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.- Z roku 2029, o ile dobrze pamiętam.Praktykanci zareagowali poprawnie i zachichotali.- Złudzenia prawdopodobnie zaczęły się podczas chodzenia z jej chłopakiem i zostały przez nią całkowicie przyjęte.Fascynujący przypadek złudnej transferencji.Chociaż wcale nie taki rzadki, jakby się nam wydawało.Spotykamy się coraz częściej z tym nowym syndromem: fobia jako ostra reakcja na coraz bardziej skomplikowaną technologię.Jest to być może obrona przed odczłowieczeniem stosunków we współczesnym społeczeństwie.Jeśliby olbrzymia energia pacjentki była skierowana raczej na terapię niż na podtrzymywanie tych wyszuka­nych złudzeń - już byłaby zwolniona.Silberman zamilkł, wspominając pierwsze spotkanie z Sara, przed laty, w pokoju przesłuchań na posterunku policji.Miała wówczas do czynienia z jakimś paranoikiem, który później zwiał razem z nią i w końcu został zabity.Zniknęła na parę lat i, o ironio losu, wróciła pod jego opiekę po próbie wysadzenia w powietrze biur jakiejś komputerowej firmy.Od tego czasu była jego najmniej współpracującą pacjentką.Powinno się jej polepszyć od tego czasu.Trochę mu to przeszkadzało, że nie mógł jej pomóc.Z wysiłkiem zapanował nad sobą i gwałtownie powiedział:- Możemy iść dalej.Praktykanci spojrzeli po sobie speszeni i przeszli do następnej celi.Silberman został i zwrócił się do głów­nego sanitariusza.Douglas miał sześć stóp i cztery cale, ważył dwieście pięćdziesiąt funtów i miał serce ciepłe jak grzechotnik.Silberman powiedział tak, aby praktykanci nie usłyszeli:- Nie toleruję, gdy pacjenci niszczą swoje pokoje w ten sposób.Dopilnuj, żeby wzięła swoją dawkę thoraziny, Douglas.Dobrze?Douglas skinął głową i pokazał dwóm innym sanita­riuszom, aby z nim zostali.Silberman zawrócił i podążył za opuszczającymi skrzydło praktykantami.Sara podniosła wzrok, gdy drzwi celi się otworzyły.Douglas wkroczył wolnym krokiem, leniwie bijąc w zło­wieszczym rytmie swoją drewnianą pałką w drzwi.Dwaj inni stali za nim.Jeden z nich trzymał coś, co wyglądało jak spiłowany oścień do zaganiania bydła.Sara wiedziała z doświadczenia, że był to pręt do ogłuszania, który dawał wyjątkowo nieprzyjemny wstrząs [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl