[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pośpiesznie przyhamował i wrócił do poprzedniej prędkości opadania.Znalazł się już bardzo blisko wierzchołków wyższych drzew, co zmusiło go do znalezienia takiej drogi pomiędzy nimi, podczas której nie rozbiłby sobie głowy o konary czy też nie wylądował w końcu w jednym z tych trujących, o ostrych jak sztylet kolcach krzaków.Uważając, by nie uruchomić niechcący dławika silnika, Cletus przesunął ostrożnie uchwyt sterowniczy najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, chcąc ustalić bezpieczne granice zmiany kierunku.Pierwsza próba wprawiła jego nogi w ruch wahadłowy, ale Cletus szybko opanował kołysanie i po chwili powrócił do wyprostowanej pozycji.Po prawej stronie rozpościerał się stosunkowo wolny skrawek dżungli.Cletus delikatnie przesunął dźwignię sterowania i odetchnął z ulgą, kiedy tor powietrzny skierował go w tamtą stronę.Następnie, dość raptownie, znalazł się wśród drzew.Ziemia pędziła w jego kierunku.Wysoki, poszczerbiony pniak, pozostałość po złamanym drzewie, którego Cletus wcześniej nie widział, ponieważ częściowo okrywały go pnącza zielonego poszycia, zdawał się mierzyć weń jak włócznia.Desperacko szarpnął dźwignią.Z dysz wystrzeliły strumienie ognia.Obrócił się wokół własnej osi, z hukiem odbił od pniaka i runął na ziemię.Ogarnęła go fala ciemności.Rozdział XVKiedy Cletus przyszedł do siebie, a stało się to zaledwie parę sekund później, leżał skręcony na ziemi z chorym kolanem podgiętym pod siebie.W głowie mu dzwoniło, ale poza tym czuł się nie najgorzej.Usiadł niepewnie i pomagając sobie rękami próbował delikatnie wyprostować niesprawną nogę.Wtedy poczuł ból, narastający i grożący utratą przytomności.Walczył, by nie zemdleć.Z wolna słabość ustępowała.Dysząc oparł się plecami o pień drzewa, aby odpocząć i móc zastosować własną technikę samokontroli.Stopniowo ból w kolanie znikał, a oddech uspokajał się.Uderzenia serca stawały się wolniejsze.Cletus skoncentrował się, chcąc rozluźnić wszystkie mięśnie ciała i odizolować w ten sposób uszkodzone kolano.Wkrótce ogarnęło go znajome uczucie oderwania od rzeczywistości.Pochylił się do przodu i delikatnie wyprostował nogę, odwinął nogawkę spodni i przyjrzał się stawowi kolanowemu.Kolano zaczynało puchnąć, ale poza tym badające je palce nie stwierdziły tym razem żadnego poważnego nadwerężenia.Cletus odczuwał ból w postaci odległego naporu na ścianę izolacyjną utworzoną wokół stawu.Trzymając się pnia drzewa, przenosząc jednocześnie cały ciężar ciała na zdrową nogę, powoli usiłował się podnieść.Kiedy już wstał, spróbował ostrożnie oprzeć się lekko na chorej nodze.Wytrzymała, ale czuł w niej złowieszczą słabość.Przez chwilę zastanawiał się nad użyciem aparatu do skoków, by unieść się znowu w powietrze ponad wierzchołki drzew, i dalej, w dół rzeki.Po sekundzie jednak odrzucił ten pomysł.Nie mógł ryzykować ponownego twardego lądowania na chorym kolanie, a znalezienie się w rzece o tak silnym prądzie również byłoby nierozsądne.Może musiałby płynąć, a pływanie mogłoby do reszty pogorszyć stan jego kolana.Odpiął pasy uprzęży i pozwolił całemu urządzeniu opaść na ziemię.Uwolniony od jego ciężaru, skacząc na zdrowej nodze, zbliżył się do młodego drzewka o średnicy około pięciu centymetrów.Wyciągnąwszy broń, przestrzelił pień po raz pierwszy na wysokości półtora metra od ziemi i drugi raz tuż przy samej ziemi.Obdarł go z małych gałązek, otrzymując w ten sposób mocną laskę, na której mógł się wesprzeć.Wspomagając się nią zaczął kuśtykać w stronę rzeki.Dotarł w końcu nad brzeg szarej, ruchomej wody.Wyciągnął zza pasa mały radionadajnik, ustawił na odległość do stu metrów i wywołał Wefera na odpowiedniej długości.Wefer zgłosił się i kilka minut później jeden z Marków V wystawił z wody swój potężny, wyposażony w lemiesze przód dziesięć metrów przed Cletusem.- Co teraz? - zapytał Wefer, kiedy zabrał już Cletusa na pokład, a następnie na dół, do sterowni Marka V.Cletus odchylił się do tyłu na krześle, które mu podsunięto, i ostrożnie wyciągnął przed siebie chorą nogę.- Moi ludzie, po pół kompanii na brzegach obu rzek, dotrą tutaj do nas za około - przerwał, aby spojrzeć na zegarek - trzydzieści minut.Chcę, by jeden z twoich Marków V przewiózł ich pod wodą, kolejno pluton po plutonie, na skraj miasta w dolnym biegu rzeki.Możesz poświęcić jedną ze swoich maszyn? A przy okazji, jak idzie podwyższanie poziomu wody?- Świetnie - odparł Wefer [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pośpiesznie przyhamował i wrócił do poprzedniej prędkości opadania.Znalazł się już bardzo blisko wierzchołków wyższych drzew, co zmusiło go do znalezienia takiej drogi pomiędzy nimi, podczas której nie rozbiłby sobie głowy o konary czy też nie wylądował w końcu w jednym z tych trujących, o ostrych jak sztylet kolcach krzaków.Uważając, by nie uruchomić niechcący dławika silnika, Cletus przesunął ostrożnie uchwyt sterowniczy najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, chcąc ustalić bezpieczne granice zmiany kierunku.Pierwsza próba wprawiła jego nogi w ruch wahadłowy, ale Cletus szybko opanował kołysanie i po chwili powrócił do wyprostowanej pozycji.Po prawej stronie rozpościerał się stosunkowo wolny skrawek dżungli.Cletus delikatnie przesunął dźwignię sterowania i odetchnął z ulgą, kiedy tor powietrzny skierował go w tamtą stronę.Następnie, dość raptownie, znalazł się wśród drzew.Ziemia pędziła w jego kierunku.Wysoki, poszczerbiony pniak, pozostałość po złamanym drzewie, którego Cletus wcześniej nie widział, ponieważ częściowo okrywały go pnącza zielonego poszycia, zdawał się mierzyć weń jak włócznia.Desperacko szarpnął dźwignią.Z dysz wystrzeliły strumienie ognia.Obrócił się wokół własnej osi, z hukiem odbił od pniaka i runął na ziemię.Ogarnęła go fala ciemności.Rozdział XVKiedy Cletus przyszedł do siebie, a stało się to zaledwie parę sekund później, leżał skręcony na ziemi z chorym kolanem podgiętym pod siebie.W głowie mu dzwoniło, ale poza tym czuł się nie najgorzej.Usiadł niepewnie i pomagając sobie rękami próbował delikatnie wyprostować niesprawną nogę.Wtedy poczuł ból, narastający i grożący utratą przytomności.Walczył, by nie zemdleć.Z wolna słabość ustępowała.Dysząc oparł się plecami o pień drzewa, aby odpocząć i móc zastosować własną technikę samokontroli.Stopniowo ból w kolanie znikał, a oddech uspokajał się.Uderzenia serca stawały się wolniejsze.Cletus skoncentrował się, chcąc rozluźnić wszystkie mięśnie ciała i odizolować w ten sposób uszkodzone kolano.Wkrótce ogarnęło go znajome uczucie oderwania od rzeczywistości.Pochylił się do przodu i delikatnie wyprostował nogę, odwinął nogawkę spodni i przyjrzał się stawowi kolanowemu.Kolano zaczynało puchnąć, ale poza tym badające je palce nie stwierdziły tym razem żadnego poważnego nadwerężenia.Cletus odczuwał ból w postaci odległego naporu na ścianę izolacyjną utworzoną wokół stawu.Trzymając się pnia drzewa, przenosząc jednocześnie cały ciężar ciała na zdrową nogę, powoli usiłował się podnieść.Kiedy już wstał, spróbował ostrożnie oprzeć się lekko na chorej nodze.Wytrzymała, ale czuł w niej złowieszczą słabość.Przez chwilę zastanawiał się nad użyciem aparatu do skoków, by unieść się znowu w powietrze ponad wierzchołki drzew, i dalej, w dół rzeki.Po sekundzie jednak odrzucił ten pomysł.Nie mógł ryzykować ponownego twardego lądowania na chorym kolanie, a znalezienie się w rzece o tak silnym prądzie również byłoby nierozsądne.Może musiałby płynąć, a pływanie mogłoby do reszty pogorszyć stan jego kolana.Odpiął pasy uprzęży i pozwolił całemu urządzeniu opaść na ziemię.Uwolniony od jego ciężaru, skacząc na zdrowej nodze, zbliżył się do młodego drzewka o średnicy około pięciu centymetrów.Wyciągnąwszy broń, przestrzelił pień po raz pierwszy na wysokości półtora metra od ziemi i drugi raz tuż przy samej ziemi.Obdarł go z małych gałązek, otrzymując w ten sposób mocną laskę, na której mógł się wesprzeć.Wspomagając się nią zaczął kuśtykać w stronę rzeki.Dotarł w końcu nad brzeg szarej, ruchomej wody.Wyciągnął zza pasa mały radionadajnik, ustawił na odległość do stu metrów i wywołał Wefera na odpowiedniej długości.Wefer zgłosił się i kilka minut później jeden z Marków V wystawił z wody swój potężny, wyposażony w lemiesze przód dziesięć metrów przed Cletusem.- Co teraz? - zapytał Wefer, kiedy zabrał już Cletusa na pokład, a następnie na dół, do sterowni Marka V.Cletus odchylił się do tyłu na krześle, które mu podsunięto, i ostrożnie wyciągnął przed siebie chorą nogę.- Moi ludzie, po pół kompanii na brzegach obu rzek, dotrą tutaj do nas za około - przerwał, aby spojrzeć na zegarek - trzydzieści minut.Chcę, by jeden z twoich Marków V przewiózł ich pod wodą, kolejno pluton po plutonie, na skraj miasta w dolnym biegu rzeki.Możesz poświęcić jedną ze swoich maszyn? A przy okazji, jak idzie podwyższanie poziomu wody?- Świetnie - odparł Wefer [ Pobierz całość w formacie PDF ]