[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobry Boże.Powoli weszli do środka: Callahan i Cody nieco z przodu, Ben i Mark za nimi, przytuleni ciasno do siebie.Ktoś najpierw związał stopy Strakera, a następnie podciągnął go w górę.Benowi przemknęła niewyraźna myśl, że ten ktoś musiał dysponować wręcz niesamowitą siłą; dłonie mężczyzny wisiały bezwładnie kilka centymetrów nad podłogą.Jimmy dotknął czoła, a następnie ręki Strakera.- Nie żyje od co najmniej osiemnastu godzin - stwierdził i otrząsnął się jak po wyjściu z zimnej wody.- Boże, ależ to okropne! Nie rozumiem, kto i po co.- To zrobił Barlow - powiedział Mark, wpatrując się w ciało nieruchomymi oczami.- Straker nie spisał się zbyt dobrze - uzupełnił Jimmy.- Obawiam się, że nie zasłużył sobie na wieczne życie.Ale dlaczego w taki sposób, głową do dołu?- Robili to już za Aleksandra Macedońskiego - odezwał się Callahan.- Wieszali ciało wroga lub zdrajcy głową na dół, żeby spoglądał w stronę piekła, a nie nieba.W ten sposób ukrzyżowano świętego Pawła, łamiąc mu najpierw nogi.- Ciągłe nas zwodzi - wychrypiał Ben.- Zna tysiące sposobów.Chodźmy.Ruszyli za nim korytarzem, w dół po schodach, do kuchni.Kiedy się tam znaleźli, na czoło ponownie wysunął się ojciec Callahan.Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu, a potem wzrok Bena spoczął na drzwiach do piwnicy, podobnie jak dwadzieścia pięć lat wcześniej na innych drzwiach, piętro wyżej, za którymi czekała odpowiedź na nie sformułowane pytanie.13Kiedy ksiądz otworzył drzwi, Mark poczuł ten sam, zgniły odór, lecz jego uwagi nie umknęła pewna różnica: zapach był nieco słabszy i nie wywoływał takiego dreszczu przerażenia.Callahan zaczął schodzić pierwszy.Mark musiał zebrać w sobie wszystkie siły, żeby zagłębić się w ślad za nim w wypełnioną śmiercią ciemność.Jimmy włączył latarkę wydobytą z torby; wąski strumień światła omiótł podłogę, przebiegł po ścianie, zatrzymał się na podłużnej skrzyni, a potem padł na stół.- Patrzcie - wyszeptał Cody.Leżała tam czysta, świeża koperta.- To jakiś podstęp - powiedział Callahan.- Lepiej jej nie dotykać.- Nie - odezwał się głośno Mark, doświadczając jednocześnie uczucia ulgi i rozczarowania.- Jego tutaj nie ma.Uciekł.Zostawił nam list, na pewno pełen obrzydliwych rzeczy.Ben podszedł do stołu, wziął kopertę, obrócił ją dwukrotnie w dłoni - w blasku latarki widać było wyraźnie, jak drżą mu palce - i wreszcie rozerwał ją jednym ruchem.W środku znajdowała się pojedyncza kartka papieru.Stłoczyli się wokół niej, a gdy Jimmy skierował na nią światło latarki, okazało się, że jest pokryta eleganckim, drobnym pismem.Czytali ją razem, Mark nieco wolniej od pozostałych.4 październikaMoi szanowni, młodzi Przyjaciele!Jak to miło z Waszej strony, że zechcieliście do mnie zajrzeć!Nigdy nie mam nic przeciwko towarzystwu; w moim długim, częstokroć samotnym życiu stanowiło ono zawsze bardzo miłe urozmaicenie.Gdybyście zjawili się wieczorem, miałbym przyjemność powitać Was osobiście, ponieważ jednak podejrzewałem, że przybędziecie za dnia, uznałem za Stosowne oddalić się na jakiś czas.Pozostawiłem Wam mały dowód mych przyjaznych uczuć: ktoś bardzo bliski i drogi dla jednego z Was znajduje się teraz w miejscu, w którym i ja spędzałem moje dni aż do chwili, gdy uznałem, że inne lokum może się dla mnie okazać znacznie bardziej korzystne.Ona jest cudowna, Panie Mears, nadzwyczaj s m a k o w i t a , jeśli wolno mi będzie użyć tego wyrażenia.Już jej nie potrzebuję, więc zostawiłem ją wam, byście mogli (jak to się u Was mówi?), aha, „rozgrzać się” przed główną czekającą nas atrakcją albo, jeśli wolicie, rozbudzić Wasze apetyty.Przekonajmy się, w jaki sposób poradzicie sobie z przystawką, mając myśli zaprzątnięte już najważniejszym daniem.Szanowny Paniczu Petrie, pozbawiłeś mnie najwierniejszego i najpotężniejszego sługi, jakiego kiedykolwiek posiadałem, zmuszając mnie pośrednio do tego, bym wziął udział w jego unicestwieniu.W tym przypadku wpadłem w pułapkę swego własnego apetytu.Nie wątpię, że osiągnąłeś to podstępem, lecz mimo to z góry cieszę się na spotkanie z Tobą.Najpierw jednak, jak mi się wydaje, zajmę się Twymi rodzicami.Jeszcze dziś wieczór.a może jutro.albo pojutrze.Potem przyjdzie kolej na Ciebie.Gwarantuję Ci, że dołączysz do mego chłopięcego chóru jako mały kastrat.Ojcze Callahan, a więc jednak przekonali Cię, żebyś tu przyszedł? Spodziewałem się tego.Od chwili, gdy zjawiłem się w tym miasteczku, przyglądałem Ci się dosyć uważnie niczym doświadczony szachista, który bada ustawienie figur przeciwnika.Wbrew temu, co myślisz.Kościół katolicki nie jest wcale moim najstarszym przeciwnikiem! Ja byłem już stary, kiedy on dopiero się rodził, a jego członkowie kryli się w katakumbach Rzymu, malując sobie na piersi znak ryby.Byłem już potężny, kiedy ta zbieranina czcicieli chleba i wina nie dysponowała jeszcze niemal żadną siłą.Mój kult liczył sobie wiele wieków, podczas gdy zwyczaje Twego Kościoła dopiero się rodziły.Mimo to jestem daleki od tego, żeby Cię nie doceniać.Czerpię swą mądrość zarówno ze Zła, jak i Dobra.Nie jestem zadufany w swoje siły.Pomimo to pokonam Cię jednak.Jak, pytasz? Czyż Callahan nie nosi na sobie munduru Białych? Czyż Callahan nie porusza się zarówno w dzień, jak i w nocy? Czyż nie istnieją zaklęcia i czary, pogańskie i chrześcijańskie, o których poinformował go jego dobry przyjaciel Matthew Burke? Po trzykroć tak, ale nie zapominaj, że ja jestem starszy od Ciebie i przepotężny.Nie jestem wężem, lecz ojcem wszystkich węży [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl