[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A można - przyznałem.Poszła do kuchni i usłyszałem, że otwiera lodówkę.Stukając pazurami o podłogę, poleciały za nią psy.- To co ja mam zrobić? - zawołała.- Jajecznicę?- Rób, co chcesz, przecież wróciłaś do domu! - udało mi się przekrzyczeć kaczora.Z łazienki dobiegał silny szum prysznica, Tina stanęła pod drzwiami i zastukała.- Wujku! Czy może być jajecznica?Achmed jej nie słyszał, więc zastukała jeszcze raz.- Wujku! Czy może być jajecznica?Odeszła spod drzwi i skręcając w ręku kuchenną ścierkę w ciasny rulon, stanęła przede mną i zapytała zrezygnowana:- Jak mogę zrobić jajecznicę, jeżeli nie wiem, kiedy on wyjdzie?- Nie mam pojęcia.Położyła ścierkę na karku Lindy, sięgnęła po telefon i wystukała numer.Usłyszałem, jak zamawia:- Trzy razy pizzę wegetariańską proszę!Podała adres.Odkładając słuchawkę, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, może sądziła, że wygrała z Achmedem.Któregoś dnia późnym popołudniem wybraliśmy się z Tiną do lasu.Achmed został w domu, bo uznając trasę swojego rekonesansu za opracowaną, postanowił dokonać rezerwacji pokoi hotelowych w miejscowościach, które zamierzał odwiedzić.Zostawiliśmy go zatem obłożonego niezliczonymi notatkami, mapami i pogrążonego w studiowaniu wielkiego, czarnego notesu, w którym miał już zapisane numery telefonów, pod które postanowił dzwonić.- Tato, czy wujek ma aby na pewno po kolei w głowie? Drugiego takiego dziwadła jak on nie ma chyba na całej ziemi, uwielbiam go, ale czy nie powinien iść do psychiatry?Znałem Achmeda bardzo dobrze i świetnie wiedziałem, że nie jest mu potrzebny żaden psychiatra.- Nie ma jednostki chorobowej, pod którą można podciągnąć objawy "dziwadło".- Uspokoiłeś mnie - roześmiała się Tina.Szliśmy szybko, bo od naszego domu do lasu był kawałek drogi, niezbyt wdzięcznej, piaszczystej, z poboczami, na których rosły tylko wysokie chwasty i trochę wątłych drzew.Tina na jednym z nich zobaczyła przyklejoną kartkę, zatrzymała się, żeby ją przeczytać.Później dogoniła mnie.- No i co tam wyczytałaś?- Szukają opiekunki do dziecka.Na dwa tygodnie.Pięć godzindziennie.Soboty i niedziele wolne.Stała niania idzie na urlop i tojest zastępstwo.- Ile płacą?- Tego tam nie było.Weszliśmy do lasu, zapachniało suchą ściółką wyprażoną słońcem.Wąską ścieżką skierowaliśmy się w stronę wysokiego mrowiska, które zwykle lubiliśmy podglądać.Tina idąc obok mnie, raz po raz pokopywała leżące na ziemi szyszki.- A gdybym ja się dowiedziała? Miałabym blisko, bo to na naszym osiedlu.- Brakuje ci pieniędzy?- Nie, ale też nie mogę siedzieć wiecznie u ciebie w kieszeni.- Jeszcze możesz.Kolejna szyszka z tumanem piasku poszybowała do góry.- Pozwól mi.- Zostało ci dwa tygodnie wakacji, wyjedź gdzieś.- Kacper pracował w "Remie", kiedy chciał sobie kupić rower górski, nie oglądał się na swoją mamę, podobało mi się to.Niechcący wygadała się, że poznała Kacpra w "Remie", co skrzętnie dotąd przede mną ukrywała, przemilczałem to.- A ty chcesz sobie kupić rower górski?- Nie.Może jakiś ciuch albo rakietę.- Mogę ci kupić ciuch albo rakietę.Tym razem nie kopnęła szyszki, tylko schyliła się, podniosła ją i zaczęła wąchać.- Nie jest mi potrzebny ciuch ani rakieta - wycofała się.- Mam ochotę popracować.- Może Kacper musiał brać pod uwagę możliwości finansowe swojej matki, ty moich nie musisz.Czy to ja parę dni temu rozmyślałem o satysfakcji, którą daje możliwość zdobywania? Zdumiewający brak logiki.Chciałbym, żeby miała jak najwięcej, bez żadnego wysiłku.Błąd? Błąd, bo wzbogacając, jednocześnie odbierałem jej coś.- Kupił ten rower?- Kupił.Pewnie będzie na nim przyjeżdżał do Ali, może jego dziewczyna też ma rower górski i będą tu przyjeżdżać we dwoje.Tina odrzuciła szyszkę między drzewa.Skrzywiła się, widocznie dotarło do niej, że nie upilnowała swoich tajemnic.- No tak, poznałam go, ale nie powiedziałam nic o tobie.- Zaprzyjaźniłaś się z nim?- Skąd! Jest nasze mrowisko, popatrz.Pochyliliśmy się nad kopczykiem i długo oglądaliśmy pracujące mrówki, widocznie skojarzyły się Tinie z ogłoszeniem, bo nagle powiedziała:- Dowiem się, czy ta opieka nad dzieckiem jest aktualna, bo może już kogoś znaleźli.Chciałabym zacząć pracować, właśnie tak dorywczo, raz tu, raz tam.- Masz w tym roku maturę i egzamin na studia - powiedziałem, ale to już nie był opór.- Dlatego mówię: dorywczo.Wracaliśmy do domu o zachodzie, słońce czerwieniało między drzewami.- To na wiatr.Czerwony zachód to na wiatr.Mama tak zawsze mówiła.Tato, czy ja jestem do niej podobna?- Bardzo.- Nie myślę o urodzie.- A o czym?- O wszystkim innym.- Nie.- To dobrze, bo nie chciałabym się z tobą rozwieść.Wysiedliśmy z Madą z autobusu i stanęliśmy na przystanku.Zrobiło się jeszcze zimniej, bo zaczął wiać mroźny wiatr.Byliśmy sami pod wiatą, przed chwilą odjechały dwa pośpieszne, do których wsiedli zmarznięci ludzie.- Pójdziemy do kina czy rezygnujesz? - zapytałem.- Rezygnuję.Złapałem końce futrzanego kołnierza jej kurtki i przytrzymałem pod brodą, unosząc w ten sposób do góry zaczerwienioną od mrozu twarz Mady.- Co ci zrobiłem złego?- Nic, Marcin.Wszystko było dobrze, tylko nagle okazało się, że tamto jest silniejsze.- To dlaczego płaczesz? Powinnaś się cieszyć, że już mi wszystko powiedziałaś i masz za sobą paskudną do załatwienia sprawę.Chciała oderwać moje ręce od swojego kołnierza, ale nie puściłem.- Co w nim jest, czego nie ma we mnie?- Nie wiem, widocznie coś musi być - powiedziała bezradnie.- Nigdy nie przypuszczałam, że tak się skończy.myślałam, że my już zawsze.że nigdy.Żałośnie pociągała nosem, łzy płynęły po czerwonych policzkach.Puściłem jej kołnierz, Mada sięgnęła po chustkę.- Nie rozumiem.- powiedziała.- Nie mam pojęcia, jak to się stało.myślałam, że nikogo nie potrafię kochać bardziej niż ciebie, a tu masz.To bezradne "a tu masz" zabrzmiało żałośnie, ale słysząc je, zrozumiałem, że ona od tamtego uczucia nie odejdzie.- Przestań mnie kochać, będzie nam lżej - płakała.- Przestań mnie kochać, zobacz, jaka jestem podła.Zatrzymałem taksówkę, odwiozłem Madę do domu, wysiedliśmy razem.- Nie wejdziesz na górę? - spytała.- Nie wejdę.- Bo to nie jest tak, że możemy rozstać się po przyjacielsku.Niepotrafimy - mówiła, czubkiem buta rozgniatając grudkę burego śniegu.- Myślę, że nie potrafimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- A można - przyznałem.Poszła do kuchni i usłyszałem, że otwiera lodówkę.Stukając pazurami o podłogę, poleciały za nią psy.- To co ja mam zrobić? - zawołała.- Jajecznicę?- Rób, co chcesz, przecież wróciłaś do domu! - udało mi się przekrzyczeć kaczora.Z łazienki dobiegał silny szum prysznica, Tina stanęła pod drzwiami i zastukała.- Wujku! Czy może być jajecznica?Achmed jej nie słyszał, więc zastukała jeszcze raz.- Wujku! Czy może być jajecznica?Odeszła spod drzwi i skręcając w ręku kuchenną ścierkę w ciasny rulon, stanęła przede mną i zapytała zrezygnowana:- Jak mogę zrobić jajecznicę, jeżeli nie wiem, kiedy on wyjdzie?- Nie mam pojęcia.Położyła ścierkę na karku Lindy, sięgnęła po telefon i wystukała numer.Usłyszałem, jak zamawia:- Trzy razy pizzę wegetariańską proszę!Podała adres.Odkładając słuchawkę, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, może sądziła, że wygrała z Achmedem.Któregoś dnia późnym popołudniem wybraliśmy się z Tiną do lasu.Achmed został w domu, bo uznając trasę swojego rekonesansu za opracowaną, postanowił dokonać rezerwacji pokoi hotelowych w miejscowościach, które zamierzał odwiedzić.Zostawiliśmy go zatem obłożonego niezliczonymi notatkami, mapami i pogrążonego w studiowaniu wielkiego, czarnego notesu, w którym miał już zapisane numery telefonów, pod które postanowił dzwonić.- Tato, czy wujek ma aby na pewno po kolei w głowie? Drugiego takiego dziwadła jak on nie ma chyba na całej ziemi, uwielbiam go, ale czy nie powinien iść do psychiatry?Znałem Achmeda bardzo dobrze i świetnie wiedziałem, że nie jest mu potrzebny żaden psychiatra.- Nie ma jednostki chorobowej, pod którą można podciągnąć objawy "dziwadło".- Uspokoiłeś mnie - roześmiała się Tina.Szliśmy szybko, bo od naszego domu do lasu był kawałek drogi, niezbyt wdzięcznej, piaszczystej, z poboczami, na których rosły tylko wysokie chwasty i trochę wątłych drzew.Tina na jednym z nich zobaczyła przyklejoną kartkę, zatrzymała się, żeby ją przeczytać.Później dogoniła mnie.- No i co tam wyczytałaś?- Szukają opiekunki do dziecka.Na dwa tygodnie.Pięć godzindziennie.Soboty i niedziele wolne.Stała niania idzie na urlop i tojest zastępstwo.- Ile płacą?- Tego tam nie było.Weszliśmy do lasu, zapachniało suchą ściółką wyprażoną słońcem.Wąską ścieżką skierowaliśmy się w stronę wysokiego mrowiska, które zwykle lubiliśmy podglądać.Tina idąc obok mnie, raz po raz pokopywała leżące na ziemi szyszki.- A gdybym ja się dowiedziała? Miałabym blisko, bo to na naszym osiedlu.- Brakuje ci pieniędzy?- Nie, ale też nie mogę siedzieć wiecznie u ciebie w kieszeni.- Jeszcze możesz.Kolejna szyszka z tumanem piasku poszybowała do góry.- Pozwól mi.- Zostało ci dwa tygodnie wakacji, wyjedź gdzieś.- Kacper pracował w "Remie", kiedy chciał sobie kupić rower górski, nie oglądał się na swoją mamę, podobało mi się to.Niechcący wygadała się, że poznała Kacpra w "Remie", co skrzętnie dotąd przede mną ukrywała, przemilczałem to.- A ty chcesz sobie kupić rower górski?- Nie.Może jakiś ciuch albo rakietę.- Mogę ci kupić ciuch albo rakietę.Tym razem nie kopnęła szyszki, tylko schyliła się, podniosła ją i zaczęła wąchać.- Nie jest mi potrzebny ciuch ani rakieta - wycofała się.- Mam ochotę popracować.- Może Kacper musiał brać pod uwagę możliwości finansowe swojej matki, ty moich nie musisz.Czy to ja parę dni temu rozmyślałem o satysfakcji, którą daje możliwość zdobywania? Zdumiewający brak logiki.Chciałbym, żeby miała jak najwięcej, bez żadnego wysiłku.Błąd? Błąd, bo wzbogacając, jednocześnie odbierałem jej coś.- Kupił ten rower?- Kupił.Pewnie będzie na nim przyjeżdżał do Ali, może jego dziewczyna też ma rower górski i będą tu przyjeżdżać we dwoje.Tina odrzuciła szyszkę między drzewa.Skrzywiła się, widocznie dotarło do niej, że nie upilnowała swoich tajemnic.- No tak, poznałam go, ale nie powiedziałam nic o tobie.- Zaprzyjaźniłaś się z nim?- Skąd! Jest nasze mrowisko, popatrz.Pochyliliśmy się nad kopczykiem i długo oglądaliśmy pracujące mrówki, widocznie skojarzyły się Tinie z ogłoszeniem, bo nagle powiedziała:- Dowiem się, czy ta opieka nad dzieckiem jest aktualna, bo może już kogoś znaleźli.Chciałabym zacząć pracować, właśnie tak dorywczo, raz tu, raz tam.- Masz w tym roku maturę i egzamin na studia - powiedziałem, ale to już nie był opór.- Dlatego mówię: dorywczo.Wracaliśmy do domu o zachodzie, słońce czerwieniało między drzewami.- To na wiatr.Czerwony zachód to na wiatr.Mama tak zawsze mówiła.Tato, czy ja jestem do niej podobna?- Bardzo.- Nie myślę o urodzie.- A o czym?- O wszystkim innym.- Nie.- To dobrze, bo nie chciałabym się z tobą rozwieść.Wysiedliśmy z Madą z autobusu i stanęliśmy na przystanku.Zrobiło się jeszcze zimniej, bo zaczął wiać mroźny wiatr.Byliśmy sami pod wiatą, przed chwilą odjechały dwa pośpieszne, do których wsiedli zmarznięci ludzie.- Pójdziemy do kina czy rezygnujesz? - zapytałem.- Rezygnuję.Złapałem końce futrzanego kołnierza jej kurtki i przytrzymałem pod brodą, unosząc w ten sposób do góry zaczerwienioną od mrozu twarz Mady.- Co ci zrobiłem złego?- Nic, Marcin.Wszystko było dobrze, tylko nagle okazało się, że tamto jest silniejsze.- To dlaczego płaczesz? Powinnaś się cieszyć, że już mi wszystko powiedziałaś i masz za sobą paskudną do załatwienia sprawę.Chciała oderwać moje ręce od swojego kołnierza, ale nie puściłem.- Co w nim jest, czego nie ma we mnie?- Nie wiem, widocznie coś musi być - powiedziała bezradnie.- Nigdy nie przypuszczałam, że tak się skończy.myślałam, że my już zawsze.że nigdy.Żałośnie pociągała nosem, łzy płynęły po czerwonych policzkach.Puściłem jej kołnierz, Mada sięgnęła po chustkę.- Nie rozumiem.- powiedziała.- Nie mam pojęcia, jak to się stało.myślałam, że nikogo nie potrafię kochać bardziej niż ciebie, a tu masz.To bezradne "a tu masz" zabrzmiało żałośnie, ale słysząc je, zrozumiałem, że ona od tamtego uczucia nie odejdzie.- Przestań mnie kochać, będzie nam lżej - płakała.- Przestań mnie kochać, zobacz, jaka jestem podła.Zatrzymałem taksówkę, odwiozłem Madę do domu, wysiedliśmy razem.- Nie wejdziesz na górę? - spytała.- Nie wejdę.- Bo to nie jest tak, że możemy rozstać się po przyjacielsku.Niepotrafimy - mówiła, czubkiem buta rozgniatając grudkę burego śniegu.- Myślę, że nie potrafimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]