[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wspięłam się na wzgórze, u podnóża którego znajdowały się budynkimłodszych klas (od siódmej do dziewiątej), a na szczycie starszych (oddziesiątej do dwunastej) - imponujący przejaw topograficznegosymbolizmu.Pokonałam dwadzieścia pięć marmurowych schodów prowadzącychku drzwiom głównego budynku - ceglanej budowli, przypominającejsiedzibę banku, której zdjęcie znajdowało się na okładce wszystkichbroszur dotyczących szkoły średniej imienia Toma Purdue.Była jużprawie siódma i korytarze świeciły pustkami.Otworzyłam drzwi doredakcji Phoenix - nikogo w niej było, ponieważ nie zaczął się jeszcze rokszkolny - i sięgnęłam po aparat.Był nowym nabytkiem i nie mieliśmynawet czasu, by kupić do niego futerał lub pasek.Zanim byłam gotowa do wyjścia, na dworze zrobiło się już całkiemciemno.Wypadłam z budynku i zaczęłam zbiegać po marmurowychschodach.Ludzie mówią, że się potknęłam - po szkole kilka dni po wypadkukrążyło wypowiadane jednym tchem zdanie:Słyszałeś-co-spotka-ło-Naomi-Porter-potknęła-się-zbiegając-ze-schodów-i-eksplodował-jej-mózg ale wcale tak nie było.Zastanówcie się.Nie byłam osiemdziesięcioletnią staruszką z trzesz-czącym biodrem, a na dodatek wspinałam się po schodach szkoły średniejimienia Toma Purdue od blisko czterech lat: w siódmej, ósmej, dziewiąteji dziesiątej klasie.Wiedziałam, jakie są śliskie podczas deszczu.Wiedziałam, jak ciężko się po nich wchodzi w szpilkach i eleganckiejsukience.Wiedziałam, jak to jest wspinać się po nich, posypanych solą, wśrodku zimy.Znałam te schody jak własną kieszeń i dlatego niemożliwe jest, bymsię na nich potknęła.Tak naprawdę ktoś zostawił na nich styropianowy kubek z kawą.Niezauważyłam go w ciemności, więc przewróciłam go, wylewając za-wartość na stopień.Pamiętam, że poślizgnęłam się na płynie i wtedywłaśnie aparat wyślizgnął mi się z rąk.W ułamku sekundy, zanim ru-nęłam głową w dół, myślałam wyłącznie o aparacie: o tym, że kosztowałredakcję Phoenix mnóstwo pieniędzy, i że po prostu muszę go złapać,zanim roztrzaska się o schody.Nie potknęłam się ani nie upadłam potknięcia i upadki są przy-padkowe.Runęłam runięcie jest intencjonalne.Idiotyczne, owszem, ale in-tencjonalne.Runięcie jest połączeniem aktu wiary i grawitacji.Rzuciłam się na spotkanie z czymś.Może po to, by przed czymś uciec.Poprzedniego wieczoru pocałowałam Willa.Właściwie to on pocałował mnie, ale ja go nie powstrzymałam.Stało się to błyskawicznie fotografowaliśmy powakacyjną wy-cieczkę kółka fizycznego do planetarium.Zawsze kpiłam z obsesji Willana punkcie dokumentowania poczynań środowiska naukowego.Nazywałam to Kampanią na rzecz kujonów", chociaż była to pewnie zmojej strony czysta złośliwość.A poza tym spójrzmy prawdzie w oczy:sami do pewnego stopnia jesteśmy kujonami.W każdym raziepostanowiliśmy zostać na pokazie gwiazd.No więc się pocałowaliśmy.Myślę, że oboje daliśmy się ponieśćciemności i wszystkim tym zwodniczym sztucznym gwiazdom.Ten pocałunek prawdopodobnie świadczył bardziej o niestałościmoich uczuć do Ace'a niż o romantycznych ciągotach do Willa.A zresztą nie znałam wtedy jeszcze Jamesa.Jednak przez wszystkie te miesiące od wypadku Will ani razu niewspomniał o tamtym pocałunku.Pewnie i tak był on bez znaczenia.Spotykałam się teraz z Jamesem, a Will i ja nawet nie byliśmy jużprzyjaciółmi.Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, chociaż byliśmy w samym środkuolśniewającego, białego, styczniowego zachodu słońca.Zatrzymaliśmy się na światłach, kiedy James spojrzał na mnie: Jesteś strasznie milcząca.Kiwnęłam głową bez słowa i spróbowałam się uśmiechnąć.Miałamwrażenie, że jeśli coś powiem, znowu wszystko zapomnę. Nie masz na sobie okularów zauważył. Och założyłam je z powrotem.Następnie pocałowałam Jamesaw usta, chyba nieco zbyt mocno.Postanowiłam nie mówić nikomu o tym, co sobie przypomniałam.Dopewnego stopnia nie miało to znaczenia.Niczego nie zmieniło.Towłaśnie sobie wmówiłam.Patrzyłam na Jamesa i znowu poczułam wdzięczność, że to właśnie onznalazł się wtedy u podnóża schodów.Na jego miejscu mógł być przecieżkażdy.Z oczywistych powodów egzaminy poszły mi znacznie lepiej, niż sięspodziewano, a szczególnie egzamin z francuskiego.Poradziłam sobietak dobrze, że pani Greenberg postanowiła wystawić mi końcową ocenęwyłącznie na podstawie stopnia z ostatniego egzaminu.Była surowąnauczycielką, ale zawsze, naprawdę zawsze sprawiedliwą. Wiele problemów zwaliło ci się na głowę, Naomi - powiedziała pofrancusku ale ciężko pracowałaś i wyszłaś z nich obronną ręką.Doskonale ją zrozumiałam i wyraziłam swoją wdzięczność, równieżpo francusku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wspięłam się na wzgórze, u podnóża którego znajdowały się budynkimłodszych klas (od siódmej do dziewiątej), a na szczycie starszych (oddziesiątej do dwunastej) - imponujący przejaw topograficznegosymbolizmu.Pokonałam dwadzieścia pięć marmurowych schodów prowadzącychku drzwiom głównego budynku - ceglanej budowli, przypominającejsiedzibę banku, której zdjęcie znajdowało się na okładce wszystkichbroszur dotyczących szkoły średniej imienia Toma Purdue.Była jużprawie siódma i korytarze świeciły pustkami.Otworzyłam drzwi doredakcji Phoenix - nikogo w niej było, ponieważ nie zaczął się jeszcze rokszkolny - i sięgnęłam po aparat.Był nowym nabytkiem i nie mieliśmynawet czasu, by kupić do niego futerał lub pasek.Zanim byłam gotowa do wyjścia, na dworze zrobiło się już całkiemciemno.Wypadłam z budynku i zaczęłam zbiegać po marmurowychschodach.Ludzie mówią, że się potknęłam - po szkole kilka dni po wypadkukrążyło wypowiadane jednym tchem zdanie:Słyszałeś-co-spotka-ło-Naomi-Porter-potknęła-się-zbiegając-ze-schodów-i-eksplodował-jej-mózg ale wcale tak nie było.Zastanówcie się.Nie byłam osiemdziesięcioletnią staruszką z trzesz-czącym biodrem, a na dodatek wspinałam się po schodach szkoły średniejimienia Toma Purdue od blisko czterech lat: w siódmej, ósmej, dziewiąteji dziesiątej klasie.Wiedziałam, jakie są śliskie podczas deszczu.Wiedziałam, jak ciężko się po nich wchodzi w szpilkach i eleganckiejsukience.Wiedziałam, jak to jest wspinać się po nich, posypanych solą, wśrodku zimy.Znałam te schody jak własną kieszeń i dlatego niemożliwe jest, bymsię na nich potknęła.Tak naprawdę ktoś zostawił na nich styropianowy kubek z kawą.Niezauważyłam go w ciemności, więc przewróciłam go, wylewając za-wartość na stopień.Pamiętam, że poślizgnęłam się na płynie i wtedywłaśnie aparat wyślizgnął mi się z rąk.W ułamku sekundy, zanim ru-nęłam głową w dół, myślałam wyłącznie o aparacie: o tym, że kosztowałredakcję Phoenix mnóstwo pieniędzy, i że po prostu muszę go złapać,zanim roztrzaska się o schody.Nie potknęłam się ani nie upadłam potknięcia i upadki są przy-padkowe.Runęłam runięcie jest intencjonalne.Idiotyczne, owszem, ale in-tencjonalne.Runięcie jest połączeniem aktu wiary i grawitacji.Rzuciłam się na spotkanie z czymś.Może po to, by przed czymś uciec.Poprzedniego wieczoru pocałowałam Willa.Właściwie to on pocałował mnie, ale ja go nie powstrzymałam.Stało się to błyskawicznie fotografowaliśmy powakacyjną wy-cieczkę kółka fizycznego do planetarium.Zawsze kpiłam z obsesji Willana punkcie dokumentowania poczynań środowiska naukowego.Nazywałam to Kampanią na rzecz kujonów", chociaż była to pewnie zmojej strony czysta złośliwość.A poza tym spójrzmy prawdzie w oczy:sami do pewnego stopnia jesteśmy kujonami.W każdym raziepostanowiliśmy zostać na pokazie gwiazd.No więc się pocałowaliśmy.Myślę, że oboje daliśmy się ponieśćciemności i wszystkim tym zwodniczym sztucznym gwiazdom.Ten pocałunek prawdopodobnie świadczył bardziej o niestałościmoich uczuć do Ace'a niż o romantycznych ciągotach do Willa.A zresztą nie znałam wtedy jeszcze Jamesa.Jednak przez wszystkie te miesiące od wypadku Will ani razu niewspomniał o tamtym pocałunku.Pewnie i tak był on bez znaczenia.Spotykałam się teraz z Jamesem, a Will i ja nawet nie byliśmy jużprzyjaciółmi.Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, chociaż byliśmy w samym środkuolśniewającego, białego, styczniowego zachodu słońca.Zatrzymaliśmy się na światłach, kiedy James spojrzał na mnie: Jesteś strasznie milcząca.Kiwnęłam głową bez słowa i spróbowałam się uśmiechnąć.Miałamwrażenie, że jeśli coś powiem, znowu wszystko zapomnę. Nie masz na sobie okularów zauważył. Och założyłam je z powrotem.Następnie pocałowałam Jamesaw usta, chyba nieco zbyt mocno.Postanowiłam nie mówić nikomu o tym, co sobie przypomniałam.Dopewnego stopnia nie miało to znaczenia.Niczego nie zmieniło.Towłaśnie sobie wmówiłam.Patrzyłam na Jamesa i znowu poczułam wdzięczność, że to właśnie onznalazł się wtedy u podnóża schodów.Na jego miejscu mógł być przecieżkażdy.Z oczywistych powodów egzaminy poszły mi znacznie lepiej, niż sięspodziewano, a szczególnie egzamin z francuskiego.Poradziłam sobietak dobrze, że pani Greenberg postanowiła wystawić mi końcową ocenęwyłącznie na podstawie stopnia z ostatniego egzaminu.Była surowąnauczycielką, ale zawsze, naprawdę zawsze sprawiedliwą. Wiele problemów zwaliło ci się na głowę, Naomi - powiedziała pofrancusku ale ciężko pracowałaś i wyszłaś z nich obronną ręką.Doskonale ją zrozumiałam i wyraziłam swoją wdzięczność, równieżpo francusku [ Pobierz całość w formacie PDF ]