[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrz, patrz, znowu jedna leci.Ach, jaka tłusta… Szkoda, upadła w wodę.Nie odwrócisz się?— Mogę się nie odwracać…— Więc stój tu, bałwanie, do rana — szepnął sam do siebie Robak i jednym susem przelazł pod ostrokołem.Jak błyskawica przebiegł wszystkie kąty i, kierując się więcej sercem, co w nim trzepotało się jak ptak, niż węchem, odnalazł Janka.Chłopiec leżał związany, obok niego walały się w brudnej misie jakieś ochłapy i stał dzbanek z wodą.Robak przypadł mu do piersi i zdawać się mogło, że pies szlocha z radości.— Robak! Robak najdroższy! — szeptał Janek.A pies lizał mu twarz i ręce i skomlił cichutko.Niezmierne szczęście napełniło go całego, tak że aż drżeć począł.Wnet jednak rozsądek wziął górę nad miłością.— Tak, to ja… — skomlił.— Muszę uciekać… jutro wrócę… czekaj mnie w nocy… Czy bardzo cierpisz?— Cierpiałem bardzo, męczyli mnie, ale teraz już nie cierpię, kiedy ciebie widzę… Teraz wszystko się uda…— Mów prędko, kto tu jest?— Czarownica z synem…— To ten, co nas napadł?— Tak, to on… Okropny… Jest straszny pies…— Straszny, ale trochę pomylony… Wiem, wiem… Kto jeszcze?— Jeszcze jest anioł!— Co to znaczy anioł? Czy to ptak?— Nie, dziewczynka… Mówiłem jej o tobie… bardzo płakała…— Nic nie rozumiem… jutro w nocy powrócę… bądź zdrów…— Robaku, nie odchodź, nie odchodź!— Muszę… Tam na mnie czeka śmierć… Bądź zdrów!Polizał go ozorem po twarzy i nagle zatrzymał się w skoku.— Ty płaczesz? Wstyd!— To z radości.— Jeśli tak, to sobie płacz!… Zmykam!Jak cień mignął, jak wąż przesunął się pod ostrokołem i, zdyszany bardzo, spojrzał niespokojnie, co robi czarny diabeł psiego pochodzenia; jeśli widział jego wyprawę, trzeba będzie dać porwać się na strzępy.Nie! nie widział.Jak oczarowany patrzył w gwiazdy i wywalił z wielkiego natężenia ozór na dwa łokcie; z pyska ciekła mu ślina.— Ach! — westchnął Robak.Czarny pies drgnął, jakby się obudził, i głucho warknął:— Ocyganiłeś mnie, marny szczeniaku! Czekam i czekam i nic z tego.Gdzież są te smakowite gęsi? Muszę zjeść dziś ze dwie, bo jeśli nie zjem dwóch gęsi, to z całą pewnością zjem jednego psa.Zrozumiałeś, przybłędo?— Zrozumiałem i wcale się nie dziwię, że tak w tobie rozgorzał apetyt na te wspaniałe ptaki.Nigdy nie jadłeś lepszych i tłustszych.— Oh! oh! — sieknął czarny pies — nie mów tak, nie mów tak, bo oszaleję!— Widać jednak, że stało się nieszczęście, bo, jak to sam widziałeś, wszystkie zlatują z nieba w tamtą stronę, a tu żadna nie spadła, bo pewnie widzą dom albo boją się ciebie, dostojny panie.— Więc co robić?Robak pomyślał chwilę i zapewne coś łajdackiego wymyślił, bo się uśmiechnął w ciemności.— Gdybyś, o panie — rzekł tajemniczo — chciał posłuchać mojej rady, mógłbyś za chwilę złowić ich, ile byś tylko zapragnął.— Mów prędko, mów prędko!— Zauważyłem, że wszystkie padają niedaleko stąd, a teraz rozumiem dlaczego.Jest tam wśród jarów głęboka woda, na którą siadają.Gdybyśmy tam pobiegli, wyłapalibyśmy wszystkie.Czy możesz się oddalić?Czarny obejrzał się trwożnie i cicho rzekł:— Jestem wielkim panem i robię, co mi się podoba! Czy to daleko?— Bliziuteńko… Biegniemy?— W drogę!Pognał przodem Robak, lekki jak duch, a za nim ciężko człapała tłusta zakała psiego rodu.Robak wiódł go nieomylnie, bo kiedy niedawno uganiał się w tych stronach za pożywieniem, poznał każdy przesmyk.Dzikimi wertepami wiódł czarnego diabła pomiędzy jary i rozpadliny, wreszcie zaczęli biec pod górę.W pewnym miejscu przystanął na skalnym występie i spojrzał w dół: w głębokiej rozpadlinie, wśród bardzo wysokich, lecz niemal prostopadłych skał czerniło się, jak ciemne oko, małe jeziorko.W spokojnej wodzie odbijały się gwiazdy, lekko mrugając.— Cicho! — szepnął.Czarny bęcwał spojrzał ciekawie w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Patrz, patrz, znowu jedna leci.Ach, jaka tłusta… Szkoda, upadła w wodę.Nie odwrócisz się?— Mogę się nie odwracać…— Więc stój tu, bałwanie, do rana — szepnął sam do siebie Robak i jednym susem przelazł pod ostrokołem.Jak błyskawica przebiegł wszystkie kąty i, kierując się więcej sercem, co w nim trzepotało się jak ptak, niż węchem, odnalazł Janka.Chłopiec leżał związany, obok niego walały się w brudnej misie jakieś ochłapy i stał dzbanek z wodą.Robak przypadł mu do piersi i zdawać się mogło, że pies szlocha z radości.— Robak! Robak najdroższy! — szeptał Janek.A pies lizał mu twarz i ręce i skomlił cichutko.Niezmierne szczęście napełniło go całego, tak że aż drżeć począł.Wnet jednak rozsądek wziął górę nad miłością.— Tak, to ja… — skomlił.— Muszę uciekać… jutro wrócę… czekaj mnie w nocy… Czy bardzo cierpisz?— Cierpiałem bardzo, męczyli mnie, ale teraz już nie cierpię, kiedy ciebie widzę… Teraz wszystko się uda…— Mów prędko, kto tu jest?— Czarownica z synem…— To ten, co nas napadł?— Tak, to on… Okropny… Jest straszny pies…— Straszny, ale trochę pomylony… Wiem, wiem… Kto jeszcze?— Jeszcze jest anioł!— Co to znaczy anioł? Czy to ptak?— Nie, dziewczynka… Mówiłem jej o tobie… bardzo płakała…— Nic nie rozumiem… jutro w nocy powrócę… bądź zdrów…— Robaku, nie odchodź, nie odchodź!— Muszę… Tam na mnie czeka śmierć… Bądź zdrów!Polizał go ozorem po twarzy i nagle zatrzymał się w skoku.— Ty płaczesz? Wstyd!— To z radości.— Jeśli tak, to sobie płacz!… Zmykam!Jak cień mignął, jak wąż przesunął się pod ostrokołem i, zdyszany bardzo, spojrzał niespokojnie, co robi czarny diabeł psiego pochodzenia; jeśli widział jego wyprawę, trzeba będzie dać porwać się na strzępy.Nie! nie widział.Jak oczarowany patrzył w gwiazdy i wywalił z wielkiego natężenia ozór na dwa łokcie; z pyska ciekła mu ślina.— Ach! — westchnął Robak.Czarny pies drgnął, jakby się obudził, i głucho warknął:— Ocyganiłeś mnie, marny szczeniaku! Czekam i czekam i nic z tego.Gdzież są te smakowite gęsi? Muszę zjeść dziś ze dwie, bo jeśli nie zjem dwóch gęsi, to z całą pewnością zjem jednego psa.Zrozumiałeś, przybłędo?— Zrozumiałem i wcale się nie dziwię, że tak w tobie rozgorzał apetyt na te wspaniałe ptaki.Nigdy nie jadłeś lepszych i tłustszych.— Oh! oh! — sieknął czarny pies — nie mów tak, nie mów tak, bo oszaleję!— Widać jednak, że stało się nieszczęście, bo, jak to sam widziałeś, wszystkie zlatują z nieba w tamtą stronę, a tu żadna nie spadła, bo pewnie widzą dom albo boją się ciebie, dostojny panie.— Więc co robić?Robak pomyślał chwilę i zapewne coś łajdackiego wymyślił, bo się uśmiechnął w ciemności.— Gdybyś, o panie — rzekł tajemniczo — chciał posłuchać mojej rady, mógłbyś za chwilę złowić ich, ile byś tylko zapragnął.— Mów prędko, mów prędko!— Zauważyłem, że wszystkie padają niedaleko stąd, a teraz rozumiem dlaczego.Jest tam wśród jarów głęboka woda, na którą siadają.Gdybyśmy tam pobiegli, wyłapalibyśmy wszystkie.Czy możesz się oddalić?Czarny obejrzał się trwożnie i cicho rzekł:— Jestem wielkim panem i robię, co mi się podoba! Czy to daleko?— Bliziuteńko… Biegniemy?— W drogę!Pognał przodem Robak, lekki jak duch, a za nim ciężko człapała tłusta zakała psiego rodu.Robak wiódł go nieomylnie, bo kiedy niedawno uganiał się w tych stronach za pożywieniem, poznał każdy przesmyk.Dzikimi wertepami wiódł czarnego diabła pomiędzy jary i rozpadliny, wreszcie zaczęli biec pod górę.W pewnym miejscu przystanął na skalnym występie i spojrzał w dół: w głębokiej rozpadlinie, wśród bardzo wysokich, lecz niemal prostopadłych skał czerniło się, jak ciemne oko, małe jeziorko.W spokojnej wodzie odbijały się gwiazdy, lekko mrugając.— Cicho! — szepnął.Czarny bęcwał spojrzał ciekawie w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]