[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Precz z moich oczu! — huknął mu nad uchem kapitan.Zbójca otworzył jedno oko.— Święta prawda… — mruknął i odszedł do ogniska, gdzie po chwili zasnął.— Rozporek! — wołał herszt.— Jestem, kapitanie? — zawołał cieniutkim, wysokim głosem zbójca, chudy i niemrawy.— Odejdź!… Wieprzoweoko!— Jestem!Przed hersztem stanął straszliwy zbójca, który miał jedno oko jasne, a drugie ciemne.— Trzęsionka! — wyliczał kapitan.— Jestem!— Wystąp! Gdzie jest twój nóż?— Zgubiłem go, kapitanie…— Ha! ha! zgubiłeś? Pewnie znowu uciekałeś?— Jestem jak lew, kapitanie.— Dosyć! Łapiduch!— Na jednej nodze zaraz przychodzę! — wołał zbójca z bardzo śmieszną twarzą.— Znowu gadasz wierszami?! — wrzasnął kapitan.— Zetnij głowę, zedrzyj skórę, lecz już taką mam naturę — rzekł zbójca.— Hu! hu! hu! — wrzasnęli zbójcy przeraźliwym śmiechem.— Milczeć tam! Gdzie jest Krwawakiszka?— Jestem, hi! hi! jestem, kapitanie — mówił śmiejąc się zbójca z pucołowatą gębą, tak świecącą, jakby była pomazana tłuszczem.— Czy zawsze musisz się śmiać?— Hi! hi! kapitanie, nawet wtedy, kiedy mam zarżnąć człowieka.— Precz mi z oczu! Niech tu stanie Krowiogon!Z wieńca zbójców wyszedł wielki dryblas, który miał czarne włosy zaplecione w warkoczyki.— Jestem, kapitanie!— Goliat!— Jestem!— Wystąp!Od ogniska podniósł się malutki, pulchny człowieczek, nie większy od dziesięcioletniego chłopca.Miał srodze nastroszone wąsy, a u kapelusza pióro tak wspaniałe, że się wlokło za nim po ziemi.— Co masz w gębie?Goliat dmuchnął i wypuścił z ust dym.— Gryzę sobie płonące węgle — odrzekł — bardzo to lubię.— Odejdź! — krzyknął kapitan.— Robaczek!— Jestem! — huknęło na cały las.— Wystąp!Zbliżył się Robaczek, chłop ogromny jak sosna; kiedy stąpał, pod jego nogami trzeszczały krze i dudniła ziemia.Zazgrzytał zębami tak, że aż poleciały z nich skry.— Kto pilnuje jeńców? — zapytał kapitan.— Nieborak! — huknął Robaczek.— Dobrze.Młody jest to zbójca i niech się potrudzi, a my pójdziemy spać.Lichy to był połów, ci dwaj nakrapiani chłopcy.Coraz gorzej jest z naszym rzemiosłem… Jutro ich weźmiemy na męki, a teraz spać!Zbójcy zaszemrali i zaczęli zgrzytać!— Co to ma znaczyć?! — krzyknął kapitan.— Czy to bunt?! Ha! Takie ciężkie czasy, a wam bunty w głowie? Czy chcecie, bym każdego z osobna powiesił?!Wśród zbójców podniósł się szmer i rósł coraz bardziej; z oczów zaczęli wszyscy ciskać błyskawice, prócz zbójcy Kartofla, który spał, ale i on coś gadał przez sen.— Aaa! więc to bunt! — ryknął kapitan.— Tak, kapitanie.Niech Robaczek mówi…— Gadaj! — zawołał kapitan.— Czego chce ta banda? Robaczek stanął szeroko na nogach, odłamał szczyt wysokiej jodły, zgrzytnął zębami tak, jakby kto orzech gryzł, i huknął.— Niesprawiedliwość dzieje się nam, kapitanie!— Kto jest temu winien?— Ty sam!— Czy chcesz, abym ci mieczem przebił wątrobę?— Nie chcę tego, kapitanie, ale sam kazałeś mówić.Chcę ci tedy powiedzieć, że czcigodne nasze zgromadzenie jest oburzone tym, coś ty, kapitanie, wczoraj uczynił.— A cóż ja takiego uczyniłem?— Powiem ci, jeśli udajesz, że zapomniałeś.Stojąc na czatach za miastem, na wzgórku, u słupca, podsłuchałeś, jak się dzieci modlą, aby ich ojciec szczęśliwie powrócił.Niedługo potem nadjechały wozy ich ojca, bogatego kupca.Rzuciliśmy się na nie, a ty spędziłeś bandę precz z drogi, wypuściłeś wolno kupca i jego bogactwa i kazałeś mu jechać w miasto, do dzieci łaskawie przemówiwszy i prosząc je o modlitwę.Cha! cha! Ty, herszt sławnych zbójców, prosiłeś o paciorek, ale przez te twoje zachcianki my straciliśmy niezmierne skarby.Prawda to wszystko czy nieprawda?Herszt podumał chwilę i rzekł:— To wszystko prawda, wypuściłem kupca.— Czemuś to uczynił?— Bo i ja mam żonę, a u mojej żony jest synek taki maleńki jak ten, co się rzewnie modlił do Boga.— Co nam twoja żona i twój syn! Jesteś hersztem zbójców.— Tak, jestem słynny Brodacz, herszt zbójców.Widać jednak, że i ja mam duszę, bo mi się płakać chciało, kiedy słuchałem modlitwy tych piskląt.— Pisklęta pisklętami, ale kupca trzeba było zarżnąć!— Wierzcie mi, zbójcy, że pierwszy bym pałkę strzaskał na jego głowie, gdyby nie dziatek pacierze.Zbójcy wrzasnęli wielkim śmiechem.— Nie śmiej się, Łamignacie, ani ty, Goliacie! Pomyślałem sobie, że kiedy się znajdziemy na boskim sądzie, to ten czyn będzie odczytany z wielkiej księgi i wiele mi za to będzie przebaczone.— A kto nam zwróci bogactwa? — huknął Robaczek.— Bogactw nam nie braknie, ale ponad bogactwa jest jeszcze coś…— Hę! hę! Cóż takiego?— Sława! — zawołał herszt.— A cóż to jest sława? — spytał zbójca Rozporek.— Sława? Aby wam to wyjaśnić, to wam tylko powiem, że o tym zdarzeniu wczorajszym ludzie będą śpiewali pieśni, apoeci będą pisali wiersze.Wtem Łapiduch, zbójca wierszami gadający, zakrzyknął:— Na nóż klnę się i buławę, że niezmierną zyskasz sławę.— Tak — wołał herszt — wielcy poeci o tym pisać będą!— Sława jeść nam nie da! —— zakrzyknęli zbójcy — oddaj nam skarby!— Uspokójcie się! — wołał herszt.— Chcąc zachowaćdzieciom ojca, pozwoliłem mu ujść z żydem i majątkiem.Na co nam brać na sumienie łzy sieroce? Za to jednak wymyśliłem taką wyprawę, na której zyskamy stokroć więcej.— Słuchajcie! Słuchajcie! — zawołali zbójcy.Wtem z okropnym krzykiem porwał się miły zbójca Kartofel i z zamkniętymi oczyma zaczął uciekać w las [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Precz z moich oczu! — huknął mu nad uchem kapitan.Zbójca otworzył jedno oko.— Święta prawda… — mruknął i odszedł do ogniska, gdzie po chwili zasnął.— Rozporek! — wołał herszt.— Jestem, kapitanie? — zawołał cieniutkim, wysokim głosem zbójca, chudy i niemrawy.— Odejdź!… Wieprzoweoko!— Jestem!Przed hersztem stanął straszliwy zbójca, który miał jedno oko jasne, a drugie ciemne.— Trzęsionka! — wyliczał kapitan.— Jestem!— Wystąp! Gdzie jest twój nóż?— Zgubiłem go, kapitanie…— Ha! ha! zgubiłeś? Pewnie znowu uciekałeś?— Jestem jak lew, kapitanie.— Dosyć! Łapiduch!— Na jednej nodze zaraz przychodzę! — wołał zbójca z bardzo śmieszną twarzą.— Znowu gadasz wierszami?! — wrzasnął kapitan.— Zetnij głowę, zedrzyj skórę, lecz już taką mam naturę — rzekł zbójca.— Hu! hu! hu! — wrzasnęli zbójcy przeraźliwym śmiechem.— Milczeć tam! Gdzie jest Krwawakiszka?— Jestem, hi! hi! jestem, kapitanie — mówił śmiejąc się zbójca z pucołowatą gębą, tak świecącą, jakby była pomazana tłuszczem.— Czy zawsze musisz się śmiać?— Hi! hi! kapitanie, nawet wtedy, kiedy mam zarżnąć człowieka.— Precz mi z oczu! Niech tu stanie Krowiogon!Z wieńca zbójców wyszedł wielki dryblas, który miał czarne włosy zaplecione w warkoczyki.— Jestem, kapitanie!— Goliat!— Jestem!— Wystąp!Od ogniska podniósł się malutki, pulchny człowieczek, nie większy od dziesięcioletniego chłopca.Miał srodze nastroszone wąsy, a u kapelusza pióro tak wspaniałe, że się wlokło za nim po ziemi.— Co masz w gębie?Goliat dmuchnął i wypuścił z ust dym.— Gryzę sobie płonące węgle — odrzekł — bardzo to lubię.— Odejdź! — krzyknął kapitan.— Robaczek!— Jestem! — huknęło na cały las.— Wystąp!Zbliżył się Robaczek, chłop ogromny jak sosna; kiedy stąpał, pod jego nogami trzeszczały krze i dudniła ziemia.Zazgrzytał zębami tak, że aż poleciały z nich skry.— Kto pilnuje jeńców? — zapytał kapitan.— Nieborak! — huknął Robaczek.— Dobrze.Młody jest to zbójca i niech się potrudzi, a my pójdziemy spać.Lichy to był połów, ci dwaj nakrapiani chłopcy.Coraz gorzej jest z naszym rzemiosłem… Jutro ich weźmiemy na męki, a teraz spać!Zbójcy zaszemrali i zaczęli zgrzytać!— Co to ma znaczyć?! — krzyknął kapitan.— Czy to bunt?! Ha! Takie ciężkie czasy, a wam bunty w głowie? Czy chcecie, bym każdego z osobna powiesił?!Wśród zbójców podniósł się szmer i rósł coraz bardziej; z oczów zaczęli wszyscy ciskać błyskawice, prócz zbójcy Kartofla, który spał, ale i on coś gadał przez sen.— Aaa! więc to bunt! — ryknął kapitan.— Tak, kapitanie.Niech Robaczek mówi…— Gadaj! — zawołał kapitan.— Czego chce ta banda? Robaczek stanął szeroko na nogach, odłamał szczyt wysokiej jodły, zgrzytnął zębami tak, jakby kto orzech gryzł, i huknął.— Niesprawiedliwość dzieje się nam, kapitanie!— Kto jest temu winien?— Ty sam!— Czy chcesz, abym ci mieczem przebił wątrobę?— Nie chcę tego, kapitanie, ale sam kazałeś mówić.Chcę ci tedy powiedzieć, że czcigodne nasze zgromadzenie jest oburzone tym, coś ty, kapitanie, wczoraj uczynił.— A cóż ja takiego uczyniłem?— Powiem ci, jeśli udajesz, że zapomniałeś.Stojąc na czatach za miastem, na wzgórku, u słupca, podsłuchałeś, jak się dzieci modlą, aby ich ojciec szczęśliwie powrócił.Niedługo potem nadjechały wozy ich ojca, bogatego kupca.Rzuciliśmy się na nie, a ty spędziłeś bandę precz z drogi, wypuściłeś wolno kupca i jego bogactwa i kazałeś mu jechać w miasto, do dzieci łaskawie przemówiwszy i prosząc je o modlitwę.Cha! cha! Ty, herszt sławnych zbójców, prosiłeś o paciorek, ale przez te twoje zachcianki my straciliśmy niezmierne skarby.Prawda to wszystko czy nieprawda?Herszt podumał chwilę i rzekł:— To wszystko prawda, wypuściłem kupca.— Czemuś to uczynił?— Bo i ja mam żonę, a u mojej żony jest synek taki maleńki jak ten, co się rzewnie modlił do Boga.— Co nam twoja żona i twój syn! Jesteś hersztem zbójców.— Tak, jestem słynny Brodacz, herszt zbójców.Widać jednak, że i ja mam duszę, bo mi się płakać chciało, kiedy słuchałem modlitwy tych piskląt.— Pisklęta pisklętami, ale kupca trzeba było zarżnąć!— Wierzcie mi, zbójcy, że pierwszy bym pałkę strzaskał na jego głowie, gdyby nie dziatek pacierze.Zbójcy wrzasnęli wielkim śmiechem.— Nie śmiej się, Łamignacie, ani ty, Goliacie! Pomyślałem sobie, że kiedy się znajdziemy na boskim sądzie, to ten czyn będzie odczytany z wielkiej księgi i wiele mi za to będzie przebaczone.— A kto nam zwróci bogactwa? — huknął Robaczek.— Bogactw nam nie braknie, ale ponad bogactwa jest jeszcze coś…— Hę! hę! Cóż takiego?— Sława! — zawołał herszt.— A cóż to jest sława? — spytał zbójca Rozporek.— Sława? Aby wam to wyjaśnić, to wam tylko powiem, że o tym zdarzeniu wczorajszym ludzie będą śpiewali pieśni, apoeci będą pisali wiersze.Wtem Łapiduch, zbójca wierszami gadający, zakrzyknął:— Na nóż klnę się i buławę, że niezmierną zyskasz sławę.— Tak — wołał herszt — wielcy poeci o tym pisać będą!— Sława jeść nam nie da! —— zakrzyknęli zbójcy — oddaj nam skarby!— Uspokójcie się! — wołał herszt.— Chcąc zachowaćdzieciom ojca, pozwoliłem mu ujść z żydem i majątkiem.Na co nam brać na sumienie łzy sieroce? Za to jednak wymyśliłem taką wyprawę, na której zyskamy stokroć więcej.— Słuchajcie! Słuchajcie! — zawołali zbójcy.Wtem z okropnym krzykiem porwał się miły zbójca Kartofel i z zamkniętymi oczyma zaczął uciekać w las [ Pobierz całość w formacie PDF ]