[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyknęło młode serce, upojone.I znów zaczęliśmy stwarzać tajemnicze związki; zjawił się ktoś starszy, z płonącymi oczyma, jasnooki, i silną dłonią trącał nas w piersi, aby w nich wzbudzić echo.Czytaliśmy rozgorzałymi oczyma, bo choć wszystko wolno było czytać, jednak w tych „kółkach” czytało się inaczej, goręcej, żywiej, serdeczniej.Czytaliśmy najcudowniejszą książkę młodości, Żeromskiego Syzyfowe prace, a na każde słowo padała gorąca, kryształowa, srebrna łza.Już się nie pochłaniało książek nocami, przy świeczce, lecz się pracowicie, wielkim powolnym trudem rozgarniało jej kartki, jak skiby ziemi, odwracało się słowo każde jak kamień, aby znaleźć serce książki, żywe, tętniące, buchające ciepłą krwią.O tym trzeba by napisać wielki, wielki tom.Uczynię to wtedy, kiedy serce we mnie osłabnie, aby cudowną, złotą krwią najbardziej radosnego wspomnienia ożywić serce moje.Rozdział dziewiątyZ nowych dni: złotowłosa dziewczynkaMyślałem, że ten stary bałwan siedzi jeszcze w Sidney, gdzie ludzie muszą sobie wyrywać włosy ze łbów, gdyż jest tam „pierwszym skrzypkiem”.Zawsze mu mówiłem, że powinien grać w menażerii, nie w uczciwym teatrze, jeżeli jest taki uczciwy teatr; gdzież tam! znowu go przygnało do Europy, która jest przecież wielka, ale on musiał się zjawić właśnie w Paryżu i koniecznie na bulwarze Sw.Michała, i koniecznie w tym hotelu, w którym czyniłem studia nad nocnym życiem rozmaitego plugastwa, żyjącego pod tapetą.Cztery lata nie widziałem tej kreatury, mojego przyjaciela, a on sobie wchodzi bez pukania, rzuca w kąt olbrzymią walizę, okropnie wypchaną jedna koszulą i śmiertelnym frakiem, ostrożnie kładzie na moim stole pudło ze skrzypcami i powiada:— Wynoś się, romansopisarzu, bo tu zaraz przyjdzie kobieta!Serce we mnie zawyło z radości, kiedym ujrzał tego dromadera, ale nie ruszyłem się z miejsca, tylko, zmierzywszy go od butów do łba i ode łba do butów, co na jedno w tym wypadku wychodzi, odwróciłem głowę z wyrazem lekceważenia i z miną hrabiego, chorego na suchoty, wycedziłem:— Nie mam przyjemności znać pana — proszę się zwrócić do mojego sekretarza.Jak Boga kocham, że się zdumiał, ale tylko na chwilę, gdyż mi potem gwałtem nasadził na głowę kapelusz i dość grzecznie wyrzucił za drzwi; uczynił to w miarę delikatnie, więc wyszedłem z godnością jak kochanek, który usłyszał od męża owo wspaniałe: „niech Jan poświeci temu panu!” Na schodach spotkałem — o! o! skonam ze śmiechu! — spotkałem Murzynkę, przybraną we wspaniały, beznadziejnie obłąkany żółty płaszcz; ujrzawszy mnie, zakryła ręką obleśną gębę i śmiejąc się, odwróciła się do ściany.Gorze! gorze! co ten bałwan wyprawia…Deszcz padał, więc się powlokłem do kawiarni, z kawiarni na deszcz, potem z powrotem do kawiarni; prawie że nie zwróciłem uwagi na tę wędrówkę, gdyż zajęty byłem głębokim rozmyślaniem nad tym, do jakiego stopnia można być bezczelnym.Nie! ten człowiek jest rozbrajający… Wszystko to dobrze, ale po jakiego diabła ja mam tu stać na deszczu, mając wykwintny apartament ze stołem i z szafą, z brudną pościelą i jeszcze brudniejszą usługą? Ile? Zapłacony czy nie zapłacony — to jest moja prywatna sprawa.A co ten australski szympans sobie myśli? Pięć godzin tłukę się już po ulicach i patrzę trochę rozmarzonym, a trochę obłąkanym okiem w moje okno na szóstym piętrze, jak biedna sierota jaskółka, której wróbel zajął gniazdo.Porównanie jest rozczulające, ale przemyślam nad sposobem zemsty: mógłbym podejść do sierżanta, który z miną Szymona Słupnika stoi pod latarnią, i oświadczyć mu na przykład, że w moim mieszkaniu zagospodarował się rzezimieszek, pragnący uwieść podstępnie porwaną córkę króla Dahomeju, do tego głuchoniemą.Byłby spektakl pierwszej klasy.Próbuję jednak załatwić sprawę sposobem nie tak gwałtownym; wlokę się na górę i nieśmiało pukam we własne drzwi.— Kto tam? — ryczy mój przyjaciel, który oby zginął bezpotomnie.— To ja… — powiadam prawie szeptem, lecz tak poczciwym i tak pełnym słodyczy, żeby się nade mną ulitował tygrys.— Niech zaczeka! — powiada mi z wnętrza mój przyjaciel, który oby miał dwie żony.Chciało mi się płukać, bo się czułem bardzo nieszczęśliwy; ogarnęła mnio rozpacz, bo czułem, że jeszcze w tej chwili mógłbym mu roztłuc głowę na drobne kawałki, za chwilę jednak wściekłość ranie wyczerpie i pozbawi sił i to mnie najbardziej bolało.Zeszedłem na ulicę i los się do mnie uśmiechnął, gdyż napotkałem kondukt pogrzebowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Krzyknęło młode serce, upojone.I znów zaczęliśmy stwarzać tajemnicze związki; zjawił się ktoś starszy, z płonącymi oczyma, jasnooki, i silną dłonią trącał nas w piersi, aby w nich wzbudzić echo.Czytaliśmy rozgorzałymi oczyma, bo choć wszystko wolno było czytać, jednak w tych „kółkach” czytało się inaczej, goręcej, żywiej, serdeczniej.Czytaliśmy najcudowniejszą książkę młodości, Żeromskiego Syzyfowe prace, a na każde słowo padała gorąca, kryształowa, srebrna łza.Już się nie pochłaniało książek nocami, przy świeczce, lecz się pracowicie, wielkim powolnym trudem rozgarniało jej kartki, jak skiby ziemi, odwracało się słowo każde jak kamień, aby znaleźć serce książki, żywe, tętniące, buchające ciepłą krwią.O tym trzeba by napisać wielki, wielki tom.Uczynię to wtedy, kiedy serce we mnie osłabnie, aby cudowną, złotą krwią najbardziej radosnego wspomnienia ożywić serce moje.Rozdział dziewiątyZ nowych dni: złotowłosa dziewczynkaMyślałem, że ten stary bałwan siedzi jeszcze w Sidney, gdzie ludzie muszą sobie wyrywać włosy ze łbów, gdyż jest tam „pierwszym skrzypkiem”.Zawsze mu mówiłem, że powinien grać w menażerii, nie w uczciwym teatrze, jeżeli jest taki uczciwy teatr; gdzież tam! znowu go przygnało do Europy, która jest przecież wielka, ale on musiał się zjawić właśnie w Paryżu i koniecznie na bulwarze Sw.Michała, i koniecznie w tym hotelu, w którym czyniłem studia nad nocnym życiem rozmaitego plugastwa, żyjącego pod tapetą.Cztery lata nie widziałem tej kreatury, mojego przyjaciela, a on sobie wchodzi bez pukania, rzuca w kąt olbrzymią walizę, okropnie wypchaną jedna koszulą i śmiertelnym frakiem, ostrożnie kładzie na moim stole pudło ze skrzypcami i powiada:— Wynoś się, romansopisarzu, bo tu zaraz przyjdzie kobieta!Serce we mnie zawyło z radości, kiedym ujrzał tego dromadera, ale nie ruszyłem się z miejsca, tylko, zmierzywszy go od butów do łba i ode łba do butów, co na jedno w tym wypadku wychodzi, odwróciłem głowę z wyrazem lekceważenia i z miną hrabiego, chorego na suchoty, wycedziłem:— Nie mam przyjemności znać pana — proszę się zwrócić do mojego sekretarza.Jak Boga kocham, że się zdumiał, ale tylko na chwilę, gdyż mi potem gwałtem nasadził na głowę kapelusz i dość grzecznie wyrzucił za drzwi; uczynił to w miarę delikatnie, więc wyszedłem z godnością jak kochanek, który usłyszał od męża owo wspaniałe: „niech Jan poświeci temu panu!” Na schodach spotkałem — o! o! skonam ze śmiechu! — spotkałem Murzynkę, przybraną we wspaniały, beznadziejnie obłąkany żółty płaszcz; ujrzawszy mnie, zakryła ręką obleśną gębę i śmiejąc się, odwróciła się do ściany.Gorze! gorze! co ten bałwan wyprawia…Deszcz padał, więc się powlokłem do kawiarni, z kawiarni na deszcz, potem z powrotem do kawiarni; prawie że nie zwróciłem uwagi na tę wędrówkę, gdyż zajęty byłem głębokim rozmyślaniem nad tym, do jakiego stopnia można być bezczelnym.Nie! ten człowiek jest rozbrajający… Wszystko to dobrze, ale po jakiego diabła ja mam tu stać na deszczu, mając wykwintny apartament ze stołem i z szafą, z brudną pościelą i jeszcze brudniejszą usługą? Ile? Zapłacony czy nie zapłacony — to jest moja prywatna sprawa.A co ten australski szympans sobie myśli? Pięć godzin tłukę się już po ulicach i patrzę trochę rozmarzonym, a trochę obłąkanym okiem w moje okno na szóstym piętrze, jak biedna sierota jaskółka, której wróbel zajął gniazdo.Porównanie jest rozczulające, ale przemyślam nad sposobem zemsty: mógłbym podejść do sierżanta, który z miną Szymona Słupnika stoi pod latarnią, i oświadczyć mu na przykład, że w moim mieszkaniu zagospodarował się rzezimieszek, pragnący uwieść podstępnie porwaną córkę króla Dahomeju, do tego głuchoniemą.Byłby spektakl pierwszej klasy.Próbuję jednak załatwić sprawę sposobem nie tak gwałtownym; wlokę się na górę i nieśmiało pukam we własne drzwi.— Kto tam? — ryczy mój przyjaciel, który oby zginął bezpotomnie.— To ja… — powiadam prawie szeptem, lecz tak poczciwym i tak pełnym słodyczy, żeby się nade mną ulitował tygrys.— Niech zaczeka! — powiada mi z wnętrza mój przyjaciel, który oby miał dwie żony.Chciało mi się płukać, bo się czułem bardzo nieszczęśliwy; ogarnęła mnio rozpacz, bo czułem, że jeszcze w tej chwili mógłbym mu roztłuc głowę na drobne kawałki, za chwilę jednak wściekłość ranie wyczerpie i pozbawi sił i to mnie najbardziej bolało.Zeszedłem na ulicę i los się do mnie uśmiechnął, gdyż napotkałem kondukt pogrzebowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]