[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Masz zatem zamiar spalić tysiąc ludzi? Tysiąc? Tak jak w Oświęcimiu? Jak w Bergen–Belsen?Celia potrząsnęła głową.— Nie, wcale nie tak jak w Bergen–Belsen.Raczej jak w złotym wieku.Bo taki nareszcie nastaje.— I wszyscy ci ludzie zostaną salamandrami? Tak samo jak ty?— W pewnym sensie.Nie całkiem tak samo.Ponieważ spalimy ich wszystkich razem, w gromadzie, i ponieważ będą mieli na spółkę tylko jeden talizman, nie uzyskają niepodległej woli.Zostaną naszą armią, naszą służbą.Naszymi trutniami, salamandrami, które zamiast nas będą walczyć, które będą nam usługiwać.Każda rasa musi mieć swoich służących, Lloyd, nawet najpotężniejsza i najszlachetniejsza.— Nie wierzę własnym uszom — odrzekł Lloyd.— I nie mogę uwierzyć, że właśnie ty mi to mówisz.Boże wszechmogący!— Lloyd… bardzo ostrożnie dobieraliśmy widownię.Gdyby ci ludzie otrzymali możliwość dokonania wyboru, wierz mi, w większości chętnie zostaliby salamandrami.Rozumiesz, Otto dobierał ich osobiście.Zabrało mu to całe lata.Każdy musiał zostać sprawdzony na kilka sposobów.Trwało to tak długo, że niektórzy zdążyli umrzeć przed wysłaniem zaproszeń.— Któż zatem ma przyjść? Cełia skrzywiła się.— Wierni wyznawcy, jak sądzę.Starzy Niemcy, młodzi nowobogaccy.Prawicowi intelektualiści.Naukowcy.Połowa Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego.Kilka osób z Instytutu Scrippsa.Wszyscy inteligentni, przystojni i postępowi.— Żadnych Żydów?— Lloyd! — Celia uśmiechnęła się z powątpiewaniem.— Nie starczyłoby miejsca dla wszystkich!Lloyd dopił drinka i z przesadną ostrożnością odstawił kieliszek na suszarkę.— Zdaje się, że to samo mówili, kiedy zeszłym razem próbowali stworzyć rasę panów.Wciąż jeszcze rozmawiali, gdy drzwi kuchenne otwarły się i pojawił się Franklin, wpychając koszulę w dżinsy i mrugając w świetle żarówki.— Co się stało? — zapytał.— Słyszałem głosy.Celia z uśmiechem na ustach wyszła zza lodówki.— Cześć, obudziłeś się? Grzeczny chłopiec.Za chwilę wszyscy wracamy do Rancho Santa Fe.— On ma na imię Franklin.Celia zmarszczyła brwi.— Co takiego?— On ma na imię Franklin.Tak go nazwaliśmy.Franklin Free.— Hm… obawiam się, że wcale nie taki wolny — powiedziała Celia.— Przynajmniej dopóki Otto nie powie inaczej.Twarz Franklina wyciągnęła się.— Lloyd, ja nie chcę wracać.Proszę cię, Lloyd, nie każ mi tam wracać.— Posłuchaj, Franklin — odrzekł Lloyd.— Nie stało się nic złego.Wszystko się dobrze skończy.Może byś poszedł po swoją laleczkę? Idź po swoją laleczkę, a potem zastanowimy się nad odjazdem.Franklin w pierwszej chwili wydawał się nie rozumieć, lecz zaraz potem wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni, zamykając za sobą drzwi.— Biedny półgłówek — zauważyła Celia.— Zdaje się, że jest pełen dobrych chęci.— Owszem, i ja tak sądzę — zgodził się Lloyd, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro.Czekali minutę lub dwie, nim usłyszeli miękkie szuranie kroków kierujących się z powrotem do kuchni.Zatrzymały się tuż za drzwiami i na długą chwilę zapanowała cisza.Celia odstąpiła niepewnie krok do tyłu.— Dlaczego on po prostu nie wejdzie do środka? — zapytała.— Może chce zrobić teatralne wejście — odpowiedział Lloyd.Lecz drzwi uchyliły się spokojnie i bardzo powoli.Franklin wszedł z powrotem do kuchni, tym razem dźwigając na plecach Tony’ego Expressa, który błyskał białkami oczu i ziewał rozespany, wymachując laleczką — kudłatą, udekorowaną paciorkami kukłą tańca słońca, z zagniewaną twarzyczką i wszystkimi swymi futrzanymi przywieszkami.Wydawało się, że Celia przypatruje się Franklinowi i Tony’emy Expressowi przez nie kończące się sekundy.Wreszcie guzik za guzikiem rozpięła prochowiec.Zatrzymała się i pozwoliła, by zsunął się na ziemię.Stała naprzeciw tej dwójki zupełnie naga, podczas gdy jej ziemista skóra poczęła ciemnieć i podnosić temperaturę.Wnet nad jej ramionami pokazał się dym.— Na miłość boską, bądź ostrożny — Lloyd ostrzegł Franklina.— Nie pozwól, by cię dotknęła!Kuchnię wypełnił drażniący nozdrza zapach intensywnie rozgrzanego metalu.Celia skradała się ku Franklinowi i Tony’emu Expressowi, przesuwając ręką po blacie kuchennym, a tam, gdzie go dotknęła, pozostawiała wypaloną głęboką bruzdę oraz gryzący dym laminatu i płyty pilśniowej.Tony Express podniósł do góry kukłę tańca słońca, lecz Lloyd powiedział:— Do tyłu, Franklin! Cofnij się! Bo spali cię żywcem na popiół!Celia błyskawicznie odwróciła głowę i popatrzyła nań wyszczerzając zęby.Ściągnęła ciemne okulary i wówczas zobaczył ją tym, czym była naprawdę: stworzeniem zrodzonym z dymu i ognia.Obydwa puste oczodoły świeciły pomarańczowym płomieniem jak pochodnie, a spomiędzy zębów wydobywały się iskry.Rozdział 21Lecz spośród nich wszystkich jeden jedyny Tony Express się nie bał.Nie widział Celii, choć doskonale ją słyszał, czuł jej ciepło i węchem wyczuwał dym topionego kwasu mrówkowego.Siedział na szerokich ramionach Franklina, podnosząc coraz wyżej kukłę tańca słońca i delikatnie nią potrząsając.— Weksa–dek! — wyszeptał tonem łagodnego nalegania, jak gdyby do dziecka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Masz zatem zamiar spalić tysiąc ludzi? Tysiąc? Tak jak w Oświęcimiu? Jak w Bergen–Belsen?Celia potrząsnęła głową.— Nie, wcale nie tak jak w Bergen–Belsen.Raczej jak w złotym wieku.Bo taki nareszcie nastaje.— I wszyscy ci ludzie zostaną salamandrami? Tak samo jak ty?— W pewnym sensie.Nie całkiem tak samo.Ponieważ spalimy ich wszystkich razem, w gromadzie, i ponieważ będą mieli na spółkę tylko jeden talizman, nie uzyskają niepodległej woli.Zostaną naszą armią, naszą służbą.Naszymi trutniami, salamandrami, które zamiast nas będą walczyć, które będą nam usługiwać.Każda rasa musi mieć swoich służących, Lloyd, nawet najpotężniejsza i najszlachetniejsza.— Nie wierzę własnym uszom — odrzekł Lloyd.— I nie mogę uwierzyć, że właśnie ty mi to mówisz.Boże wszechmogący!— Lloyd… bardzo ostrożnie dobieraliśmy widownię.Gdyby ci ludzie otrzymali możliwość dokonania wyboru, wierz mi, w większości chętnie zostaliby salamandrami.Rozumiesz, Otto dobierał ich osobiście.Zabrało mu to całe lata.Każdy musiał zostać sprawdzony na kilka sposobów.Trwało to tak długo, że niektórzy zdążyli umrzeć przed wysłaniem zaproszeń.— Któż zatem ma przyjść? Cełia skrzywiła się.— Wierni wyznawcy, jak sądzę.Starzy Niemcy, młodzi nowobogaccy.Prawicowi intelektualiści.Naukowcy.Połowa Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego.Kilka osób z Instytutu Scrippsa.Wszyscy inteligentni, przystojni i postępowi.— Żadnych Żydów?— Lloyd! — Celia uśmiechnęła się z powątpiewaniem.— Nie starczyłoby miejsca dla wszystkich!Lloyd dopił drinka i z przesadną ostrożnością odstawił kieliszek na suszarkę.— Zdaje się, że to samo mówili, kiedy zeszłym razem próbowali stworzyć rasę panów.Wciąż jeszcze rozmawiali, gdy drzwi kuchenne otwarły się i pojawił się Franklin, wpychając koszulę w dżinsy i mrugając w świetle żarówki.— Co się stało? — zapytał.— Słyszałem głosy.Celia z uśmiechem na ustach wyszła zza lodówki.— Cześć, obudziłeś się? Grzeczny chłopiec.Za chwilę wszyscy wracamy do Rancho Santa Fe.— On ma na imię Franklin.Celia zmarszczyła brwi.— Co takiego?— On ma na imię Franklin.Tak go nazwaliśmy.Franklin Free.— Hm… obawiam się, że wcale nie taki wolny — powiedziała Celia.— Przynajmniej dopóki Otto nie powie inaczej.Twarz Franklina wyciągnęła się.— Lloyd, ja nie chcę wracać.Proszę cię, Lloyd, nie każ mi tam wracać.— Posłuchaj, Franklin — odrzekł Lloyd.— Nie stało się nic złego.Wszystko się dobrze skończy.Może byś poszedł po swoją laleczkę? Idź po swoją laleczkę, a potem zastanowimy się nad odjazdem.Franklin w pierwszej chwili wydawał się nie rozumieć, lecz zaraz potem wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni, zamykając za sobą drzwi.— Biedny półgłówek — zauważyła Celia.— Zdaje się, że jest pełen dobrych chęci.— Owszem, i ja tak sądzę — zgodził się Lloyd, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro.Czekali minutę lub dwie, nim usłyszeli miękkie szuranie kroków kierujących się z powrotem do kuchni.Zatrzymały się tuż za drzwiami i na długą chwilę zapanowała cisza.Celia odstąpiła niepewnie krok do tyłu.— Dlaczego on po prostu nie wejdzie do środka? — zapytała.— Może chce zrobić teatralne wejście — odpowiedział Lloyd.Lecz drzwi uchyliły się spokojnie i bardzo powoli.Franklin wszedł z powrotem do kuchni, tym razem dźwigając na plecach Tony’ego Expressa, który błyskał białkami oczu i ziewał rozespany, wymachując laleczką — kudłatą, udekorowaną paciorkami kukłą tańca słońca, z zagniewaną twarzyczką i wszystkimi swymi futrzanymi przywieszkami.Wydawało się, że Celia przypatruje się Franklinowi i Tony’emy Expressowi przez nie kończące się sekundy.Wreszcie guzik za guzikiem rozpięła prochowiec.Zatrzymała się i pozwoliła, by zsunął się na ziemię.Stała naprzeciw tej dwójki zupełnie naga, podczas gdy jej ziemista skóra poczęła ciemnieć i podnosić temperaturę.Wnet nad jej ramionami pokazał się dym.— Na miłość boską, bądź ostrożny — Lloyd ostrzegł Franklina.— Nie pozwól, by cię dotknęła!Kuchnię wypełnił drażniący nozdrza zapach intensywnie rozgrzanego metalu.Celia skradała się ku Franklinowi i Tony’emu Expressowi, przesuwając ręką po blacie kuchennym, a tam, gdzie go dotknęła, pozostawiała wypaloną głęboką bruzdę oraz gryzący dym laminatu i płyty pilśniowej.Tony Express podniósł do góry kukłę tańca słońca, lecz Lloyd powiedział:— Do tyłu, Franklin! Cofnij się! Bo spali cię żywcem na popiół!Celia błyskawicznie odwróciła głowę i popatrzyła nań wyszczerzając zęby.Ściągnęła ciemne okulary i wówczas zobaczył ją tym, czym była naprawdę: stworzeniem zrodzonym z dymu i ognia.Obydwa puste oczodoły świeciły pomarańczowym płomieniem jak pochodnie, a spomiędzy zębów wydobywały się iskry.Rozdział 21Lecz spośród nich wszystkich jeden jedyny Tony Express się nie bał.Nie widział Celii, choć doskonale ją słyszał, czuł jej ciepło i węchem wyczuwał dym topionego kwasu mrówkowego.Siedział na szerokich ramionach Franklina, podnosząc coraz wyżej kukłę tańca słońca i delikatnie nią potrząsając.— Weksa–dek! — wyszeptał tonem łagodnego nalegania, jak gdyby do dziecka [ Pobierz całość w formacie PDF ]