[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłam jednak Maelen — nie Vors, nie kimkolwiek innym — tylko Maelen z Thassów.Mój świat zawęził się do jednej informacji, która była moją tarczą i bronią.Byłam Maelen, taką, jaką Krip widział w swoich wspomnieniach, chociaż, jak mu mówiłam, nigdy nie byłam aż tak piękna ani silna.Maelen…Wszystko wokół mnie zniknęło.Zamknęłam oczy, żeby nic nie przeszkodziło mi w obronie.Nie wiem, jak długo ochraniałam Maelen, gdyż czas nie dzielił się już na żadne jednostki.Obawiałam się tylko wyczerpania wytrzymałości, nie śmierci ciała.Atak się nasilił i osiągnął takie natężenie, że gdyby zwiększyło się jeszcze, nie wytrzymałabym.Potem zaczął słabnąć, a wraz ze spadkiem intensywności pojawił się drugi nurt, w którym wyczytałam wpierw palącą niecierpliwość, później strach i rozpacz.I tym razem się obroniłam.Wątpiłam jednakże, czy wytrzymałabym po raz trzeci atak tej dziwnej siły.A Krip — gdzie był Krip? Co z jego obietnicą, że mnie nie opuści?Zawrzałam wtedy gniewem zrodzonym z wielkiego strachu.Więc tego naprawdę mogłam się po nim spodziewać — tego, że w godzinie największej potrzeby zostawi mnie samą na polu walki?Nie było już śladu po sile, która poddała mnie drugiej próbie; jej resztki zgasły jak lampa, której światło ustępuje ciemności.Byłam tak wyczerpana, że nie miałam siły się ruszyć, nawet kiedy wróciła mi świadomość tego, gdzie jestem.Krip wciąż siedział za sterami ślizgacza.Pojazd stał jednak na ziemi.Przez okno widziałam stateczniki „Lydis”, chociaż większa część statku wznosiła się wysoko nad nami.— Krip… — spróbowałam do niego dotrzeć.Spróbowałam, lecz natknęłam się na tę samą pustkę, jaką spotkałam, szukając Lidja i Korde’a! Wyprostowałam się i odwróciłam, żeby spojrzeć mu prosto w twarz.Oczy miał otwarte, patrzył prosto przed siebie.Wyciągnęłam łapę i szarpnęłam go za ramię.Jego ciało było sztywne, jakby zamarzło, przypominało bardziej posąg niż istotę z krwi i kości! Czyżby wpadł w tę samą sieć, która usiłowała mnie złowić, tylko ugrzązł mocniej?Znów ruszyłam do walki, tym razem po to, aby dotrzeć do tego, co przygniótł ciężar nicości.Byłam jednak zbyt osłabiona po własnych przejściach i nie zdołałam przedrzeć się do tego tajnego miejsca, gdzie uwięziono Kripa Vorlunda albo gdzie on sam się ukrył.Mężczyzna siedział sztywno i nieruchomo, patrząc oczami, które chyba nie widziały niczego, co należało do świata zewnętrznego.Zeskoczyłam z siedzenia i niezdarnie zwolniłam łapami zatrzask włazu.Wprawdzie stateczniki „Lydis” były dość masywne, żeby było je widać w ciemności, ale reszta doliny rozpływała się w mroku nocy.Wzbijając zadem kłęby pyłu zeskoczyłam na miękki piasek, który złagodził mój upadek na skraj wydmy niczym poduszka.Właz automatycznie zamknął się za mną.Krip nie zauważył mojego odejścia, nie starał się pójść w moje ślady.Stanęłam w cieniu rzucanym przez ślizgacz i rozejrzałam się po dolinie.Trap „Lydis” był wciągnięty, a sam statek szczelnie zamknięty, jak każdej nocy na Sekhmet.Za jego statecznikami stał ślizgacz Patrolu.Nikt się przy nim nie kręcił.Podeszłam do pojazdu.Ze środka biła słaba poświata, którą wzięłam za blask tablic przyrządów.Glassie potrafią się wspinać, ale kiepsko skaczą.Natężyłam wszystkie siły i wykonałam skok, który pozwolił mi zahaczyć pazury o krawędź okna.Wisiałam tam dość długo, nadwerężając sobie mięśnie barków, żeby zajrzeć do środka.Pilot siedział w fotelu w równie sztywnej pozie co Krip.Jego najbliższy sąsiad zamarł w bezruchu na swoim posterunku przy działku.Widziałam tylko tył głowy drugiego strzelca, skoro jednak się nie ruszał, mogłam chyba przyjąć, iż znajdował się w podobnym stanie.Zarówno pilot, jak i Krip wylądowali bezpiecznie, teraz jednak najwyraźniej przebywali w nie mniejszej niewoli, niż gdyby siedzieli w kajdanach w jakimś lochu w Yrjarze.W czyjej niewoli… i dlaczego? Skoro jednak wylądowali bezpiecznie, najwyraźniej wróg nie chciał ich jeszcze zabić, jedynie mieć nad nimi władzę.Wątpiłam w to, aby pozostawiono ich tak na długo.Ostrożność nakazywała, żebym się schowała, póki mogę, i nie wychodziła z kryjówki, dopóki lepiej nie poznam sytuacji.Ktoś mógł mnie już obserwować z jakiegoś miejsca w wąwozie.Spróbowałam użyć psychopolacji, stwierdziłam jednak, iż moje zdolności zostały ograniczone, tak wyczerpane ciężką próbą, jaką przeszłam, że nie odważyłam się sięgnąć myślą daleko.Tymczasem zmuszona byłam pokładać ufność w pięciu zmysłach mojego obecnego ciała.Wprawdzie czułam się nieswojo, polegając na zdolnościach glassii, ale odprężyłam się trochę i rozluźniłam kontrolę nad swoim ciałem, uniosłam łeb, żeby zwietrzyć zapachy w powietrzu, wytężałam słuch i próbowałam zobaczyć w ciemności tyle, na ile wzrok mi pozwalał.Glassie nie są zwierzętami nocnymi.W mroku widzą przypuszczalnie tylko trochę lepiej od ludzi.Kontrast pomiędzy jasnoszarym piachem a ślizgaczami i wysoką bryłą „Lydis” wystarczał jednak, żebym mogła ustalić swoje położenie.Gdyby udało mi się dotrzeć do ściany urwiska, u jego skalistego podnóża znalazłabym kryjówek pod dostatkiem.Przyczaiłam się w cieniu ślizgacza Patrolu i wyznaczałam w myślach trasę, która zapewniłaby mi największą osłonę.Może marnowałam czas, może nikt nie obserwował doliny i mogłam śmiało chodzić.Ryzyko było jednak zbyt duże.Poruszałam się więc najzwinniej, jak potrafiłam, starając się nie zrobić nic, co mogłoby mnie zdradzić.Potem znalazłam rozpadlinę, która wyglądała obiecująco.Była tak wąska, że musiałam wcisnąć się do niej tyłem.W środku położyłam się, opierając łeb na przednich łapach, i zaczęłam czuwać nad statkiem i dwoma ślizgaczami.Podobnie jak w ciągu tego bladego dnia, chmury rozeszły się trochę.Widać było gwiazdy, ale nie księżyc.Z tęsknotą pomyślałam o jasnej poświacie Sotrath, który tak rozświetlał Yiktor, wypełniając noc olśniewającym blaskiem.Gwiazdy na niebie… a może nie? Zwierzę inaczej ocenia odległości, zmienia się kąt widzenia.To nie gwiazdy… reflektory! Były nimi przynajmniej te niższe, umieszczone w jednym końcu doliny.Naliczyłam trzy.Tam właśnie schowaliśmy ładunek.Czyżby po uwięzieniu załogi i członków Patrolu tajemniczy obcy, których uznaliśmy za źródło naszych kłopotów, rabowali teraz skarb?Po zauważeniu świateł wyczułam coś jeszcze — drżenie, które docierało do mnie przez otaczające skały.W dolinie nie było żadnego ruchu, żadnego śladu obserwatora.Może ten kto zastawił tę pułapkę, tak ufał w jej niezawodność, że nie wystawił straży.Niespokojnie zmieniłam pozycję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Byłam jednak Maelen — nie Vors, nie kimkolwiek innym — tylko Maelen z Thassów.Mój świat zawęził się do jednej informacji, która była moją tarczą i bronią.Byłam Maelen, taką, jaką Krip widział w swoich wspomnieniach, chociaż, jak mu mówiłam, nigdy nie byłam aż tak piękna ani silna.Maelen…Wszystko wokół mnie zniknęło.Zamknęłam oczy, żeby nic nie przeszkodziło mi w obronie.Nie wiem, jak długo ochraniałam Maelen, gdyż czas nie dzielił się już na żadne jednostki.Obawiałam się tylko wyczerpania wytrzymałości, nie śmierci ciała.Atak się nasilił i osiągnął takie natężenie, że gdyby zwiększyło się jeszcze, nie wytrzymałabym.Potem zaczął słabnąć, a wraz ze spadkiem intensywności pojawił się drugi nurt, w którym wyczytałam wpierw palącą niecierpliwość, później strach i rozpacz.I tym razem się obroniłam.Wątpiłam jednakże, czy wytrzymałabym po raz trzeci atak tej dziwnej siły.A Krip — gdzie był Krip? Co z jego obietnicą, że mnie nie opuści?Zawrzałam wtedy gniewem zrodzonym z wielkiego strachu.Więc tego naprawdę mogłam się po nim spodziewać — tego, że w godzinie największej potrzeby zostawi mnie samą na polu walki?Nie było już śladu po sile, która poddała mnie drugiej próbie; jej resztki zgasły jak lampa, której światło ustępuje ciemności.Byłam tak wyczerpana, że nie miałam siły się ruszyć, nawet kiedy wróciła mi świadomość tego, gdzie jestem.Krip wciąż siedział za sterami ślizgacza.Pojazd stał jednak na ziemi.Przez okno widziałam stateczniki „Lydis”, chociaż większa część statku wznosiła się wysoko nad nami.— Krip… — spróbowałam do niego dotrzeć.Spróbowałam, lecz natknęłam się na tę samą pustkę, jaką spotkałam, szukając Lidja i Korde’a! Wyprostowałam się i odwróciłam, żeby spojrzeć mu prosto w twarz.Oczy miał otwarte, patrzył prosto przed siebie.Wyciągnęłam łapę i szarpnęłam go za ramię.Jego ciało było sztywne, jakby zamarzło, przypominało bardziej posąg niż istotę z krwi i kości! Czyżby wpadł w tę samą sieć, która usiłowała mnie złowić, tylko ugrzązł mocniej?Znów ruszyłam do walki, tym razem po to, aby dotrzeć do tego, co przygniótł ciężar nicości.Byłam jednak zbyt osłabiona po własnych przejściach i nie zdołałam przedrzeć się do tego tajnego miejsca, gdzie uwięziono Kripa Vorlunda albo gdzie on sam się ukrył.Mężczyzna siedział sztywno i nieruchomo, patrząc oczami, które chyba nie widziały niczego, co należało do świata zewnętrznego.Zeskoczyłam z siedzenia i niezdarnie zwolniłam łapami zatrzask włazu.Wprawdzie stateczniki „Lydis” były dość masywne, żeby było je widać w ciemności, ale reszta doliny rozpływała się w mroku nocy.Wzbijając zadem kłęby pyłu zeskoczyłam na miękki piasek, który złagodził mój upadek na skraj wydmy niczym poduszka.Właz automatycznie zamknął się za mną.Krip nie zauważył mojego odejścia, nie starał się pójść w moje ślady.Stanęłam w cieniu rzucanym przez ślizgacz i rozejrzałam się po dolinie.Trap „Lydis” był wciągnięty, a sam statek szczelnie zamknięty, jak każdej nocy na Sekhmet.Za jego statecznikami stał ślizgacz Patrolu.Nikt się przy nim nie kręcił.Podeszłam do pojazdu.Ze środka biła słaba poświata, którą wzięłam za blask tablic przyrządów.Glassie potrafią się wspinać, ale kiepsko skaczą.Natężyłam wszystkie siły i wykonałam skok, który pozwolił mi zahaczyć pazury o krawędź okna.Wisiałam tam dość długo, nadwerężając sobie mięśnie barków, żeby zajrzeć do środka.Pilot siedział w fotelu w równie sztywnej pozie co Krip.Jego najbliższy sąsiad zamarł w bezruchu na swoim posterunku przy działku.Widziałam tylko tył głowy drugiego strzelca, skoro jednak się nie ruszał, mogłam chyba przyjąć, iż znajdował się w podobnym stanie.Zarówno pilot, jak i Krip wylądowali bezpiecznie, teraz jednak najwyraźniej przebywali w nie mniejszej niewoli, niż gdyby siedzieli w kajdanach w jakimś lochu w Yrjarze.W czyjej niewoli… i dlaczego? Skoro jednak wylądowali bezpiecznie, najwyraźniej wróg nie chciał ich jeszcze zabić, jedynie mieć nad nimi władzę.Wątpiłam w to, aby pozostawiono ich tak na długo.Ostrożność nakazywała, żebym się schowała, póki mogę, i nie wychodziła z kryjówki, dopóki lepiej nie poznam sytuacji.Ktoś mógł mnie już obserwować z jakiegoś miejsca w wąwozie.Spróbowałam użyć psychopolacji, stwierdziłam jednak, iż moje zdolności zostały ograniczone, tak wyczerpane ciężką próbą, jaką przeszłam, że nie odważyłam się sięgnąć myślą daleko.Tymczasem zmuszona byłam pokładać ufność w pięciu zmysłach mojego obecnego ciała.Wprawdzie czułam się nieswojo, polegając na zdolnościach glassii, ale odprężyłam się trochę i rozluźniłam kontrolę nad swoim ciałem, uniosłam łeb, żeby zwietrzyć zapachy w powietrzu, wytężałam słuch i próbowałam zobaczyć w ciemności tyle, na ile wzrok mi pozwalał.Glassie nie są zwierzętami nocnymi.W mroku widzą przypuszczalnie tylko trochę lepiej od ludzi.Kontrast pomiędzy jasnoszarym piachem a ślizgaczami i wysoką bryłą „Lydis” wystarczał jednak, żebym mogła ustalić swoje położenie.Gdyby udało mi się dotrzeć do ściany urwiska, u jego skalistego podnóża znalazłabym kryjówek pod dostatkiem.Przyczaiłam się w cieniu ślizgacza Patrolu i wyznaczałam w myślach trasę, która zapewniłaby mi największą osłonę.Może marnowałam czas, może nikt nie obserwował doliny i mogłam śmiało chodzić.Ryzyko było jednak zbyt duże.Poruszałam się więc najzwinniej, jak potrafiłam, starając się nie zrobić nic, co mogłoby mnie zdradzić.Potem znalazłam rozpadlinę, która wyglądała obiecująco.Była tak wąska, że musiałam wcisnąć się do niej tyłem.W środku położyłam się, opierając łeb na przednich łapach, i zaczęłam czuwać nad statkiem i dwoma ślizgaczami.Podobnie jak w ciągu tego bladego dnia, chmury rozeszły się trochę.Widać było gwiazdy, ale nie księżyc.Z tęsknotą pomyślałam o jasnej poświacie Sotrath, który tak rozświetlał Yiktor, wypełniając noc olśniewającym blaskiem.Gwiazdy na niebie… a może nie? Zwierzę inaczej ocenia odległości, zmienia się kąt widzenia.To nie gwiazdy… reflektory! Były nimi przynajmniej te niższe, umieszczone w jednym końcu doliny.Naliczyłam trzy.Tam właśnie schowaliśmy ładunek.Czyżby po uwięzieniu załogi i członków Patrolu tajemniczy obcy, których uznaliśmy za źródło naszych kłopotów, rabowali teraz skarb?Po zauważeniu świateł wyczułam coś jeszcze — drżenie, które docierało do mnie przez otaczające skały.W dolinie nie było żadnego ruchu, żadnego śladu obserwatora.Może ten kto zastawił tę pułapkę, tak ufał w jej niezawodność, że nie wystawił straży.Niespokojnie zmieniłam pozycję [ Pobierz całość w formacie PDF ]