[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pewno smakowałoby nam lepiej niż podróżne suchary.Wiedziałem jednak, iż nie powinienem odbierać myśliwemu zdobyczy.Zawahałem się więc, ale Gathea szybko podeszła do wielkiego kota, który jej na to pozwolił.Nachyliła się i dotknęła lekko miejsca między srebrzystymi rogami, mówiąc głośno:- Cześć Wielkiemu Przywódcy Stada.Stokrotne dzięki Temu, Który Przemawia W Imieniu Zwierząt za posiłek.Weźmiemy tylko to, co zostanie nam dobrowolnie ofiarowane.Gruu podniósł łeb i ryknął donośnie, jakby dodawał coś do jej słów.Dziewczyna odwróciła się i przywołała mnie ruchem ręki.Podzieliliśmy się zdobyczą - dla siebie wzięliśmy tylko tyle, ile mogliśmy zjeść tej nocy, resztę pozostawiając drapieżnikowi.Nie próbowałem też ukrywać rozpalonego ogniska, wyczuwałem bowiem, iż nic tu nam nie grozi.Gathea otworzyła swoją sakwę i wyjęła ściągnięty sznurkiem woreczek.Wysypała szczyptę zawartości na rozwartą dłoń tak ostrożnie, jakby odmierzała dobro lub zło.Później jednym ruchem wrzuciła wszystko do ognia.Buchnął kłąb dymu, któremu towarzyszył jaskrawy niebieski błysk i silny zapach nieznanych ziół.Dziewczyna zawiązała woreczek i położyła go na kolanie.Następnie łagodnymi ruchami ręki pchnęła wonny dym najpierw w jedną, później w drugą stronę, na północ, południe, wschód i w końcu na zachód.Podczas gdy szukałem chrustu, Gathea zatrzymywała się często przy żywych drzewach i krzakach, aż wreszcie wycięła z jakiegoś krzewu gałąź tak długą jak mój miecz, a gdy ja zacząłem układać suche gałązki w stos, oberwała z niej liście.Podniosła teraz tę różdżkę, przesunęła ją tam i z powrotem w pasmach dymu, które jeszcze się nie rozwiały.Potem wstała i jęła okrążać ognisko, rysując coś na ziemi, gdyż wybrałem na obozowisko nie porośnięte trawą miejsce w pobliżu zwietrzałych skał.Nakreśliła koło, opisała je gwiazdą, a w każdym jej ramieniu strząsnęła kroplę lub dwie krwi zabitego jelenia, dodając szczyptę pokruszonych ziół ze swoich zapasów.Później usiadła po drugiej stronie ogniska i wbiła różdżkę w ziemię jak drzewce klonowego sztandaru - ale nie łopotał na nim ozdobiony herbem pas materiału.Przestałem już ją o cokolwiek pytać, nasze rozmowy stały się dla mnie źródłem tylko coraz bardziej rosnącej irytacji.Gathea przybierała protekcjonalny ton i mówiła tak, jakby była znacznie bardziej wykształcona ode mnie.Dlatego zaakceptowałem w milczeniu fakt, że znowu użyła jakiegoś magicznego rytuału, by zapewnić nam bezpieczeństwo.Zdziwiłem się tylko, bo odkąd przybyliśmy do tej otwartej i pięknej zielonej okolicy, nie wyczuwałem żadnego zagrożenia.Wkrótce miało się okazać, że zachowywałem się jak ślepiec idący między dwiema przepaściami.Patrzyłem jak słońce znika za dalekimi górami, których ostre szczyty coraz wyraźniej rysowały się na zachodzie, i zapada noc.Ponieważ służka Zabiny nic nie mówiła, ja także milczałem.Nie powstrzymałem jednak okrzyku zaskoczenia, kiedy Gruu nagle skoczył między nas i tak jak my schronił się przy ognisku.Już wcześniej wyciąłem i wygładziłem trochę patyków, na które teraz wbiłem kawałki mięsa i włożyłem do ognia.Spadające krople tłuszczu podsycały ogień, sypały się snopy iskier.Od smakowitego zapachu ślina napłynęła mi do ust i czekałem niecierpliwie, aż mięso się upiecze, ostrożnie obracając zaimprowizowane rożny.To stare myśliwskie zajęcie cofnęło mnie do epoki sprzed Bramy.Żałowałem tylko, że moje wspomnienia były mgliste i fragmentaryczne.Wreszcie podałem mojej towarzyszce patyk z upieczonym brzemieniem, a sam wziąłem drugi kawałek, wymachując nim w powietrzu, by go ostudzić.Jednakże Gathea nie interesowała się jakoś swoją porcją.Najpierw pomyślałem, że przypatruje się górom, które wyglądały na strome i urwiste, a potem zdałem sobie sprawę, iż utkwiła spojrzenie w jakimś punkcie znajdującym się znacznie bliżej nas.Ja wszakże nie dostrzegłem nic, co poruszałoby się w dolinie od czasu ucieczki jeleni po ataku Gruu.Żaden ptak nie pojawił się na nocnym niebie.Mimo to nadal nie zamierzałem o nic pytać.Jadłem powoli, żując mięso z dawno nie zaznawaną przyjemnością.Naprzeciw mnie leniwie rozwalił się wielki kot.Przymrużył oczy i od czasu do czasu wylizywał łapy.Jeżeli coś nawet krążyło w pobliżu, Gruu się tym nie interesował.Niebo pokryło się ciemnymi chmurami i szybko zapadał zmrok.Pomyślałem, że zbliża się burza i trzeba poszukać jakiejś kryjówki, choćby miała nią być tamta kępa drzew, gdzie zbierałem chrust.Właśnie zamierzałem o tym oznajmić, kiedy na twarzy Gathei pojawił się wyraz napięcia, a jej ciało stężało.Jednocześnie Gruu podniósł głowę, otwierając szeroko oczy i skierował wzrok na zachód.Tamtej nocy nie słyszałem śpiewu ani nie zobaczyłem srebrzystych cieni.To, co się do nas podkradło, nie wabiło w pułapkę, lecz polowało na otwartej przestrzeni biegnąc cicho na zaopatrzonych w miękkie poduszeczki łapach - jeśli w ogóle miało jakieś kończyny.Sierść zjeżyła się na grzbiecie Gruu.Wielki kot już nie leżał, ale podkurczył łapy, jakby szykując się do skoku.Zmarszczył pysk w bezgłośnym warknięciu, za podwiniętymi wargami odsłoniły się ostre zęby.Nie wiem, co zobaczyli moi towarzysze, ale wydawało mi się, że otaczający nas cień jakby się rozdzielił na drgające szybko płaty.Unosiły się przez chwilę nad ziemią, to znów na nią bezsilnie opadały.Były tylko niewyraźnymi plamami ciemniejszymi od zmierzchu, który zapadł zbyt szybko.Poruszając się w ten dziwny sposób zbliżyły się do naszego ogniska i nigdy dotąd nie czułem się taki bezbronny.Odruchowo wyjąłem miecz, choć nie potrafiłbym powiedzieć, jak go należy użyć przeciw tym bezkształtnym, podlatującym istotom, które zdawały się wyłaniać z trawiastego podłoża.Wszelako za ten czyn po raz pierwszy zyskałem pochwałę mojej towarzyszki.- Dobrze postąpiłeś.Zimne żelazo to czasem niezła broń, nawet jeśli nie można posłużyć się bezpośrednio ostrym końcem czy klingą.Nie mam pojęcia, co to za stworzenia, wiem tylko, że nie należą do Światła.- Sposób, w jaki wymówiła słowo „światło”, wskazywał, iż nie chodziło jej o to, co można zobaczyć, ale poczuć - jak prawdę czy fałsz.Gathea zacisnęła dłoń wokół wbitej w ziemię różdżki, ale nie wyciągnęła jej, tylko czekała, tak jak ja czekałem ściskając rękojeść miecza.Mrok sprawiał wrażenie bardzo gęstego.Nie dostrzegałem już w nim żadnego ruchu, lecz w dziwny, nowy dla mnie sposób - gdybym sobie pozwolił, wydałby mi się przerażający - wyczułem, że wokół naszego wpisanego w gwiazdę koła krąży coś, co daremnie próbowało wtargnąć do środka.Najpierw dosięgła nas fala czegoś w rodzaju głodu wspartego dufnością w siebie, jakby niewidzialny myśliwy uważał się za równie doświadczonego i znającego się na rzeczy jak Gruu.Później pojawiło się zniecierpliwienie, gdy spotkał się z oporem, z którym nie mógł dać sobie rady, następnie zaskoczenie, a w końcu rosnący gniew, że ktokolwiek ośmielił się mu przeciwstawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na pewno smakowałoby nam lepiej niż podróżne suchary.Wiedziałem jednak, iż nie powinienem odbierać myśliwemu zdobyczy.Zawahałem się więc, ale Gathea szybko podeszła do wielkiego kota, który jej na to pozwolił.Nachyliła się i dotknęła lekko miejsca między srebrzystymi rogami, mówiąc głośno:- Cześć Wielkiemu Przywódcy Stada.Stokrotne dzięki Temu, Który Przemawia W Imieniu Zwierząt za posiłek.Weźmiemy tylko to, co zostanie nam dobrowolnie ofiarowane.Gruu podniósł łeb i ryknął donośnie, jakby dodawał coś do jej słów.Dziewczyna odwróciła się i przywołała mnie ruchem ręki.Podzieliliśmy się zdobyczą - dla siebie wzięliśmy tylko tyle, ile mogliśmy zjeść tej nocy, resztę pozostawiając drapieżnikowi.Nie próbowałem też ukrywać rozpalonego ogniska, wyczuwałem bowiem, iż nic tu nam nie grozi.Gathea otworzyła swoją sakwę i wyjęła ściągnięty sznurkiem woreczek.Wysypała szczyptę zawartości na rozwartą dłoń tak ostrożnie, jakby odmierzała dobro lub zło.Później jednym ruchem wrzuciła wszystko do ognia.Buchnął kłąb dymu, któremu towarzyszył jaskrawy niebieski błysk i silny zapach nieznanych ziół.Dziewczyna zawiązała woreczek i położyła go na kolanie.Następnie łagodnymi ruchami ręki pchnęła wonny dym najpierw w jedną, później w drugą stronę, na północ, południe, wschód i w końcu na zachód.Podczas gdy szukałem chrustu, Gathea zatrzymywała się często przy żywych drzewach i krzakach, aż wreszcie wycięła z jakiegoś krzewu gałąź tak długą jak mój miecz, a gdy ja zacząłem układać suche gałązki w stos, oberwała z niej liście.Podniosła teraz tę różdżkę, przesunęła ją tam i z powrotem w pasmach dymu, które jeszcze się nie rozwiały.Potem wstała i jęła okrążać ognisko, rysując coś na ziemi, gdyż wybrałem na obozowisko nie porośnięte trawą miejsce w pobliżu zwietrzałych skał.Nakreśliła koło, opisała je gwiazdą, a w każdym jej ramieniu strząsnęła kroplę lub dwie krwi zabitego jelenia, dodając szczyptę pokruszonych ziół ze swoich zapasów.Później usiadła po drugiej stronie ogniska i wbiła różdżkę w ziemię jak drzewce klonowego sztandaru - ale nie łopotał na nim ozdobiony herbem pas materiału.Przestałem już ją o cokolwiek pytać, nasze rozmowy stały się dla mnie źródłem tylko coraz bardziej rosnącej irytacji.Gathea przybierała protekcjonalny ton i mówiła tak, jakby była znacznie bardziej wykształcona ode mnie.Dlatego zaakceptowałem w milczeniu fakt, że znowu użyła jakiegoś magicznego rytuału, by zapewnić nam bezpieczeństwo.Zdziwiłem się tylko, bo odkąd przybyliśmy do tej otwartej i pięknej zielonej okolicy, nie wyczuwałem żadnego zagrożenia.Wkrótce miało się okazać, że zachowywałem się jak ślepiec idący między dwiema przepaściami.Patrzyłem jak słońce znika za dalekimi górami, których ostre szczyty coraz wyraźniej rysowały się na zachodzie, i zapada noc.Ponieważ służka Zabiny nic nie mówiła, ja także milczałem.Nie powstrzymałem jednak okrzyku zaskoczenia, kiedy Gruu nagle skoczył między nas i tak jak my schronił się przy ognisku.Już wcześniej wyciąłem i wygładziłem trochę patyków, na które teraz wbiłem kawałki mięsa i włożyłem do ognia.Spadające krople tłuszczu podsycały ogień, sypały się snopy iskier.Od smakowitego zapachu ślina napłynęła mi do ust i czekałem niecierpliwie, aż mięso się upiecze, ostrożnie obracając zaimprowizowane rożny.To stare myśliwskie zajęcie cofnęło mnie do epoki sprzed Bramy.Żałowałem tylko, że moje wspomnienia były mgliste i fragmentaryczne.Wreszcie podałem mojej towarzyszce patyk z upieczonym brzemieniem, a sam wziąłem drugi kawałek, wymachując nim w powietrzu, by go ostudzić.Jednakże Gathea nie interesowała się jakoś swoją porcją.Najpierw pomyślałem, że przypatruje się górom, które wyglądały na strome i urwiste, a potem zdałem sobie sprawę, iż utkwiła spojrzenie w jakimś punkcie znajdującym się znacznie bliżej nas.Ja wszakże nie dostrzegłem nic, co poruszałoby się w dolinie od czasu ucieczki jeleni po ataku Gruu.Żaden ptak nie pojawił się na nocnym niebie.Mimo to nadal nie zamierzałem o nic pytać.Jadłem powoli, żując mięso z dawno nie zaznawaną przyjemnością.Naprzeciw mnie leniwie rozwalił się wielki kot.Przymrużył oczy i od czasu do czasu wylizywał łapy.Jeżeli coś nawet krążyło w pobliżu, Gruu się tym nie interesował.Niebo pokryło się ciemnymi chmurami i szybko zapadał zmrok.Pomyślałem, że zbliża się burza i trzeba poszukać jakiejś kryjówki, choćby miała nią być tamta kępa drzew, gdzie zbierałem chrust.Właśnie zamierzałem o tym oznajmić, kiedy na twarzy Gathei pojawił się wyraz napięcia, a jej ciało stężało.Jednocześnie Gruu podniósł głowę, otwierając szeroko oczy i skierował wzrok na zachód.Tamtej nocy nie słyszałem śpiewu ani nie zobaczyłem srebrzystych cieni.To, co się do nas podkradło, nie wabiło w pułapkę, lecz polowało na otwartej przestrzeni biegnąc cicho na zaopatrzonych w miękkie poduszeczki łapach - jeśli w ogóle miało jakieś kończyny.Sierść zjeżyła się na grzbiecie Gruu.Wielki kot już nie leżał, ale podkurczył łapy, jakby szykując się do skoku.Zmarszczył pysk w bezgłośnym warknięciu, za podwiniętymi wargami odsłoniły się ostre zęby.Nie wiem, co zobaczyli moi towarzysze, ale wydawało mi się, że otaczający nas cień jakby się rozdzielił na drgające szybko płaty.Unosiły się przez chwilę nad ziemią, to znów na nią bezsilnie opadały.Były tylko niewyraźnymi plamami ciemniejszymi od zmierzchu, który zapadł zbyt szybko.Poruszając się w ten dziwny sposób zbliżyły się do naszego ogniska i nigdy dotąd nie czułem się taki bezbronny.Odruchowo wyjąłem miecz, choć nie potrafiłbym powiedzieć, jak go należy użyć przeciw tym bezkształtnym, podlatującym istotom, które zdawały się wyłaniać z trawiastego podłoża.Wszelako za ten czyn po raz pierwszy zyskałem pochwałę mojej towarzyszki.- Dobrze postąpiłeś.Zimne żelazo to czasem niezła broń, nawet jeśli nie można posłużyć się bezpośrednio ostrym końcem czy klingą.Nie mam pojęcia, co to za stworzenia, wiem tylko, że nie należą do Światła.- Sposób, w jaki wymówiła słowo „światło”, wskazywał, iż nie chodziło jej o to, co można zobaczyć, ale poczuć - jak prawdę czy fałsz.Gathea zacisnęła dłoń wokół wbitej w ziemię różdżki, ale nie wyciągnęła jej, tylko czekała, tak jak ja czekałem ściskając rękojeść miecza.Mrok sprawiał wrażenie bardzo gęstego.Nie dostrzegałem już w nim żadnego ruchu, lecz w dziwny, nowy dla mnie sposób - gdybym sobie pozwolił, wydałby mi się przerażający - wyczułem, że wokół naszego wpisanego w gwiazdę koła krąży coś, co daremnie próbowało wtargnąć do środka.Najpierw dosięgła nas fala czegoś w rodzaju głodu wspartego dufnością w siebie, jakby niewidzialny myśliwy uważał się za równie doświadczonego i znającego się na rzeczy jak Gruu.Później pojawiło się zniecierpliwienie, gdy spotkał się z oporem, z którym nie mógł dać sobie rady, następnie zaskoczenie, a w końcu rosnący gniew, że ktokolwiek ośmielił się mu przeciwstawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]