[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aż za dużo na tę trójkę.Doskonale poradziłby sobie gołymi rękami.– Rodzina to prawdziwe gówno – mruknął Will, wspinając się po schodach wiodących na piętro, wyłożonych grubym dywanem.Z góry nie dochodził żaden dźwięk.Może to pułapka, przebiegło mu przez głowę.Nie, to zupełnie niemożliwe.Pociąg odjeżdżał ze stacji.Teraz już nie dało się go zatrzymać.Nic na niebie i ziemi nie było w stanie zmienić jego postanowienia.Oddychał bezgłośnie, idealnie miarowo.Odczuwana pewność siebie sprawiała mu wyraźną przyjemność.Ani odrobiny poczucia winy, czy choćby wahania.Właściwie żadnych uczuć.Tak właśnie trzeba.Wolniutko uchylił drzwi prowadzące do sypialni.Widział całe pomieszczenie dzięki bladej poświacie księżyca wpadającej przez okno.Żadnych niespodzianek.Nie tutaj.Nic nie mogło go już powstrzymać.– Witaj, mały – powiedział Will do Alliego.ROZDZIAŁ 119Co to było, u licha? Co to takiego?Wszyscy wcześnie poszliśmy do łóżek, a ja niemal natychmiast zasnęłam.Śniłam, że śpiewam podczas wielkiego koncertu na świeżym powietrzu.Dobrze byłoby zapytać doktora Freuda, co to oznacza.Obudziłam się jednak na dobre, bo wydało mi się, że słyszę coś na piętrze.Czyżby Jennie dopiero kładła się spać?Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na jasne cyfry zegara: 11:45.To była zbyt późna pora nawet jak dla niej.Znów coś usłyszałam.Dziwne.Widocznie któreś z dzieci nie spało.Nagle rozległ się nieco głośniejszy hałas, jakby przesuwanie łóżka.A zaraz potem stłumiony krzyk lub jęk.Czyżby słuch mnie zawodził?Wstałam i podeszłam do drzwi.Nasłuchiwałam sekundę.Nic.I znów stłumiony jęk, tym razem jakby dalej niż pierwszy.Trudno mi było określić, skąd pochodzi.Czy to Allie? Coś mu dolega?Wypadłam na korytarz.Światło było zgaszone, więc natychmiast je zapaliłam.Nie było nikogo.Fałszywy alarm? Zapewne.Przecież łatwo mogłam sobie coś ubzdurać.Wystarczyło skrzypnięcie podłogi, obluzowana okiennica czy gałąź ocierająca się o okno.Ale dla pewności postanowiłam zajrzeć do dzieci.Może rzeczywiście któreś źle się czuło albo śniły mu się jakieś koszmary.Bóg jeden wie, ile oboje musieli przejść.Cichutko otworzyłam drzwi do pokoju Jennie, przylegającego do mojej sypialni.Jennie nie było!Pędem wypadłam na korytarz i pobiegłam do sypialni Alliego.Mały też zniknął!ROZDZIAŁ 120Na pewno istnieje jakieś proste wytłumaczenie.Musi istnieć.Mimo wszystko trząsł mną strach.Zbiegłam po schodach, głośno wykrzykując ich imiona:– Jennie! Allie! Gdzie jesteście? Wychodźcie!Na pewno istnieje jakieś proste wytłumaczenie.Dzieci nie było także w holu na dole ani w salonie.Widziałam jednak światło sączące się z biblioteki.A więc tam poszły!– Jennie?.Allie?.Coś się stało?Wbiegłam do pokoju, z rozpędu strącając stertę książek, które z biurka posypały się na podłogę.Odwróciłam się i zatrzymałam.Wszystko we mnie zamarło.Czas, poczucie sprawiedliwości i dobroci we wszechświecie.Zniknęło.Przede mną stał Will.Miał czarne włosy i takąż brodę, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie on.W ręku trzymał broń skierowaną w stronę Jennie i Alliego.– Witaj, Maggie.Dawno się nie widzieliśmy.– Powiedział, jak zwykle opanowanym tonem.Prawdziwy psychopata.– Cieszę się, że cię znowu widzę.– Nic wam nie jest? – zwróciłam się do dzieci.– Nic, mamo – odrzekła Jennie.– Wszystko w porządku.– Nic im nie zrobiłem – wtrącił Will.– O co ci chodzi? Nie słyszałaś o prawie do odwiedzin?Zrobiłam kilka kroków w jego stronę.Moje serce zamarło.Will tu był.Will żył!– Nienawidzę cię! – syknęłam.Nie byłam w stanie powstrzymać się przed powiedzeniem tego.– Ja ciebie też, kochanie.I to chyba znacznie bardziej niż ty mnie.Właśnie dlatego tu jestem – oświadczył z uśmiechem na ustach.– Mówiąc szczerze, nienawidzę cię już od bardzo dawna.Przewiercałam go wzrokiem, starając się zachować spokój.– Jak śmiesz tu przychodzić, Will? Po tym, co się stało?– Och, mam mnóstwo powodów.Po pierwsze, by zobaczyć zaskoczenie i strach w twoich oczach.Uwielbiam takie spojrzenie.Sprawia mi nieopisaną radość.– To dlatego, że jesteś podłym tchórzem – rzuciłam mu w twarz.– Bez wątpienia masz rację.Właśnie dlatego tu jestem.Boję się żyć dłużej w ten sposób.– Nie zrobisz im krzywdy.Po co miałbyś robić?Will wzruszył ramionami.– Bo są twoimi dziećmi.Bo doszczętnie mnie zniszczyłaś.Przed poznaniem ciebie potrafiłem jeszcze jakoś funkcjonować.A teraz Maggie.zamknij się.Mówię poważnie.Wycelował w Alliego.Mój mały chłopczyk starał się nie płakać, ale drżał cały.A ja nie byłam w stanie mu pomóc.Zapadło milczenie, które widać sprawiło Willowi przyjemność, bo uśmiechał się triumfująco i z zadowoleniem kiwał głową.A to sukinsyn!– Dobra, słuchajcie teraz – rzekł wreszcie.– Wszyscy kładźcie się na podłogę.Twarzami w dół.Tylko spokojnie.Na podłogę! Pobawimy się, Allie.– Myślisz, że to zrobimy? – wykrzyknęła nagle Jennie.– Po co? Żebyś łatwiej mógł nas zabić? Po to właśnie przyszedłeś, prawda? Ty śmieciu! Jesteś gównem, niczym więcej.– Jennie – starałam się ją pohamować.Wtedy uświadomiłam sobie, do czego ona zmierza.Przynajmniej taką miałam nadzieję.Modliłam się, by udało się to zrealizować.– Nie zrobimy niczego, co nam każesz! – krzyknęłam do Willa.– Wszyscy cię nienawidzimy!– Nienawidzimy cię! – zawtórowała mi Jennie.– Nienawidzimy cię! – powtórzył Allie swym cienkim głosikiem.Nagle Jennie skoczyła z boku na Willa, a ja spróbowałam wyrwać mu broń.Ze wszystkich sił szarpnęłam go za nadgarstek obiema rękami, z determinacją wariatki!Gdy odwrócił się do mnie, z całej siły wbiłam mu kolano w krocze.Głośno jęknął.Jego uchwyt zelżał i jakoś udało mi się wyszarpnąć pistolet.Miałam go w ręku! I co teraz? Co teraz?Najszybciej, jak potrafiłam, odskoczyłam na bezpieczną odległość.Jennie i Allie pospieszyli za mną.– Szybko, uciekajcie – ponaglałam dzieciaki.– Jennie, dzwoń na policję.Wykręć dziewięćset jedenaście.Szybko.No, biegnij!Will patrzył na mnie z niedowierzaniem w oczach, jakby nagle stwierdził, że tej sceny nie przewidywał jego scenariusz.Wreszcie uśmiechnął się w jakże charakterystyczny dla siebie sposób.To był znowu uśmiech zabójcy.– No proszę – powiedział, oddychając ciężko.– Sprawy przebiegają nie do końca zgodnie z moim planem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Aż za dużo na tę trójkę.Doskonale poradziłby sobie gołymi rękami.– Rodzina to prawdziwe gówno – mruknął Will, wspinając się po schodach wiodących na piętro, wyłożonych grubym dywanem.Z góry nie dochodził żaden dźwięk.Może to pułapka, przebiegło mu przez głowę.Nie, to zupełnie niemożliwe.Pociąg odjeżdżał ze stacji.Teraz już nie dało się go zatrzymać.Nic na niebie i ziemi nie było w stanie zmienić jego postanowienia.Oddychał bezgłośnie, idealnie miarowo.Odczuwana pewność siebie sprawiała mu wyraźną przyjemność.Ani odrobiny poczucia winy, czy choćby wahania.Właściwie żadnych uczuć.Tak właśnie trzeba.Wolniutko uchylił drzwi prowadzące do sypialni.Widział całe pomieszczenie dzięki bladej poświacie księżyca wpadającej przez okno.Żadnych niespodzianek.Nie tutaj.Nic nie mogło go już powstrzymać.– Witaj, mały – powiedział Will do Alliego.ROZDZIAŁ 119Co to było, u licha? Co to takiego?Wszyscy wcześnie poszliśmy do łóżek, a ja niemal natychmiast zasnęłam.Śniłam, że śpiewam podczas wielkiego koncertu na świeżym powietrzu.Dobrze byłoby zapytać doktora Freuda, co to oznacza.Obudziłam się jednak na dobre, bo wydało mi się, że słyszę coś na piętrze.Czyżby Jennie dopiero kładła się spać?Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na jasne cyfry zegara: 11:45.To była zbyt późna pora nawet jak dla niej.Znów coś usłyszałam.Dziwne.Widocznie któreś z dzieci nie spało.Nagle rozległ się nieco głośniejszy hałas, jakby przesuwanie łóżka.A zaraz potem stłumiony krzyk lub jęk.Czyżby słuch mnie zawodził?Wstałam i podeszłam do drzwi.Nasłuchiwałam sekundę.Nic.I znów stłumiony jęk, tym razem jakby dalej niż pierwszy.Trudno mi było określić, skąd pochodzi.Czy to Allie? Coś mu dolega?Wypadłam na korytarz.Światło było zgaszone, więc natychmiast je zapaliłam.Nie było nikogo.Fałszywy alarm? Zapewne.Przecież łatwo mogłam sobie coś ubzdurać.Wystarczyło skrzypnięcie podłogi, obluzowana okiennica czy gałąź ocierająca się o okno.Ale dla pewności postanowiłam zajrzeć do dzieci.Może rzeczywiście któreś źle się czuło albo śniły mu się jakieś koszmary.Bóg jeden wie, ile oboje musieli przejść.Cichutko otworzyłam drzwi do pokoju Jennie, przylegającego do mojej sypialni.Jennie nie było!Pędem wypadłam na korytarz i pobiegłam do sypialni Alliego.Mały też zniknął!ROZDZIAŁ 120Na pewno istnieje jakieś proste wytłumaczenie.Musi istnieć.Mimo wszystko trząsł mną strach.Zbiegłam po schodach, głośno wykrzykując ich imiona:– Jennie! Allie! Gdzie jesteście? Wychodźcie!Na pewno istnieje jakieś proste wytłumaczenie.Dzieci nie było także w holu na dole ani w salonie.Widziałam jednak światło sączące się z biblioteki.A więc tam poszły!– Jennie?.Allie?.Coś się stało?Wbiegłam do pokoju, z rozpędu strącając stertę książek, które z biurka posypały się na podłogę.Odwróciłam się i zatrzymałam.Wszystko we mnie zamarło.Czas, poczucie sprawiedliwości i dobroci we wszechświecie.Zniknęło.Przede mną stał Will.Miał czarne włosy i takąż brodę, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie on.W ręku trzymał broń skierowaną w stronę Jennie i Alliego.– Witaj, Maggie.Dawno się nie widzieliśmy.– Powiedział, jak zwykle opanowanym tonem.Prawdziwy psychopata.– Cieszę się, że cię znowu widzę.– Nic wam nie jest? – zwróciłam się do dzieci.– Nic, mamo – odrzekła Jennie.– Wszystko w porządku.– Nic im nie zrobiłem – wtrącił Will.– O co ci chodzi? Nie słyszałaś o prawie do odwiedzin?Zrobiłam kilka kroków w jego stronę.Moje serce zamarło.Will tu był.Will żył!– Nienawidzę cię! – syknęłam.Nie byłam w stanie powstrzymać się przed powiedzeniem tego.– Ja ciebie też, kochanie.I to chyba znacznie bardziej niż ty mnie.Właśnie dlatego tu jestem – oświadczył z uśmiechem na ustach.– Mówiąc szczerze, nienawidzę cię już od bardzo dawna.Przewiercałam go wzrokiem, starając się zachować spokój.– Jak śmiesz tu przychodzić, Will? Po tym, co się stało?– Och, mam mnóstwo powodów.Po pierwsze, by zobaczyć zaskoczenie i strach w twoich oczach.Uwielbiam takie spojrzenie.Sprawia mi nieopisaną radość.– To dlatego, że jesteś podłym tchórzem – rzuciłam mu w twarz.– Bez wątpienia masz rację.Właśnie dlatego tu jestem.Boję się żyć dłużej w ten sposób.– Nie zrobisz im krzywdy.Po co miałbyś robić?Will wzruszył ramionami.– Bo są twoimi dziećmi.Bo doszczętnie mnie zniszczyłaś.Przed poznaniem ciebie potrafiłem jeszcze jakoś funkcjonować.A teraz Maggie.zamknij się.Mówię poważnie.Wycelował w Alliego.Mój mały chłopczyk starał się nie płakać, ale drżał cały.A ja nie byłam w stanie mu pomóc.Zapadło milczenie, które widać sprawiło Willowi przyjemność, bo uśmiechał się triumfująco i z zadowoleniem kiwał głową.A to sukinsyn!– Dobra, słuchajcie teraz – rzekł wreszcie.– Wszyscy kładźcie się na podłogę.Twarzami w dół.Tylko spokojnie.Na podłogę! Pobawimy się, Allie.– Myślisz, że to zrobimy? – wykrzyknęła nagle Jennie.– Po co? Żebyś łatwiej mógł nas zabić? Po to właśnie przyszedłeś, prawda? Ty śmieciu! Jesteś gównem, niczym więcej.– Jennie – starałam się ją pohamować.Wtedy uświadomiłam sobie, do czego ona zmierza.Przynajmniej taką miałam nadzieję.Modliłam się, by udało się to zrealizować.– Nie zrobimy niczego, co nam każesz! – krzyknęłam do Willa.– Wszyscy cię nienawidzimy!– Nienawidzimy cię! – zawtórowała mi Jennie.– Nienawidzimy cię! – powtórzył Allie swym cienkim głosikiem.Nagle Jennie skoczyła z boku na Willa, a ja spróbowałam wyrwać mu broń.Ze wszystkich sił szarpnęłam go za nadgarstek obiema rękami, z determinacją wariatki!Gdy odwrócił się do mnie, z całej siły wbiłam mu kolano w krocze.Głośno jęknął.Jego uchwyt zelżał i jakoś udało mi się wyszarpnąć pistolet.Miałam go w ręku! I co teraz? Co teraz?Najszybciej, jak potrafiłam, odskoczyłam na bezpieczną odległość.Jennie i Allie pospieszyli za mną.– Szybko, uciekajcie – ponaglałam dzieciaki.– Jennie, dzwoń na policję.Wykręć dziewięćset jedenaście.Szybko.No, biegnij!Will patrzył na mnie z niedowierzaniem w oczach, jakby nagle stwierdził, że tej sceny nie przewidywał jego scenariusz.Wreszcie uśmiechnął się w jakże charakterystyczny dla siebie sposób.To był znowu uśmiech zabójcy.– No proszę – powiedział, oddychając ciężko.– Sprawy przebiegają nie do końca zgodnie z moim planem [ Pobierz całość w formacie PDF ]