[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Sol ma rację orzekł Skille. Nie zdołasz dojechać do Glimmingehus.Jorgen poddał się, przekonany, że tak rzeczywiście będzie najlepiej.Kiedy wsadzili go na konia i ujechali kawałek, Sol wstrzymała swego wierz-chowca. Poczekajcie chwilę.Czy mogę tam wrócić? Chciałabym odmówić modli-twę za ich dusze.Skille najpierw chciał zaprotestować, ale zmienił zdanie. Jesteś dobrą dziewczyną.Czy mamy z tobą pojechać? Może nie chcesz byćprzy tym sama? Nie, nie trzeba.Boję się bardzo, by ich duchy nas nie prześladowały. Rozumiem.Zaczekamy.Szybko dotarła na miejsce i zeskoczyła z konia.Kiedy upewniła się, że jej to-warzysze niczego nie widzą, podeszła do jednego z rozbójników, starszego męż-czyzny o długich, siwych włosach.To był jeden z tych, których zabił Skille, niemiał rozbitej głowy.Sol śmiała się do siebie, odcinając mu włosy.Związała je i schowała do swegowęzełka.Potem pospiesznie ruszyła w powrotną drogę. Zrobione powiedziała z dumą. Pokój niech będzie ich duszom!Skille mruknął coś cicho i skierowali się na południe.Jorgen jechał pomiędzynimi, tak by mogli go podtrzymywać.Wkrótce dotarli do niewielkiej kolonii zagród.Obudzili mieszkańców najbliż-szego domostwa i opowiedzieli o napadzie. No tak westchnął wieśniak. Ta piątka nękała nas już od dłuższegoczasu! Ale musieli ugiąć się przed żołnierzami króla Christiana.Należą się wamza to dzięki! Mam nadzieję, że dla panienki to nie było zbyt silne przeżycie?58Sol i Skille wymienili spojrzenia.Przecież to właśnie panienka, łagodnie mó-wiąc, zakończyła życie dwu z napastników. Przy takim dzielnym wojaku jak żołnierz jego królewskiej mości, JacobSkille, każda dziewica czułaby się bezpiecznie powiedziała skromnie.Mieszkańcy zagrody obiecali jak najlepiej zaopiekować się Jorgenem.Solzwróciła uwagę na młodą, ładną córkę gospodarzy.To dobre dla Jorgena, pomy-ślała.Ta chodząca cnotka Otylia wydawała się bardzo nieciekawa.Przyda mu siękrzepki uścisk ramion hożej wiejskiej dziewoi.W księżycową jasną noc jechali więc tylko we dwoje.Wkrótce jednak księżyczniknął, a na niebie pojawiły się ołowiane chmury.Zaraz po tym, na długo przedświtem, zaczął padać deszcz. Przekleństwo! syknął Skille przez zęby. Nie mogę narażać cię naprzeziębienie albo na coś jeszcze gorszego po tym, co przeszłaś tej nocy.Takajesteś delikatna i krucha.Tam w oddali widać osadę rybacką.Pojedziemy w jejstronę.Okazało się, że to tylko dwie stare, rozpadające się szopy.Jeżeli gdzieś w po-bliżu były jakieś zagrody, to w każdym razie stąd nie było ich widać.Skille wszedł do jednej z szop, a Sol podążyła za nim, przemoczona i drżącaod chłodu nocy.Delikatna i krucha? No cóż, ciekawych rzeczy można się o sobiedowiedzieć, pomyślała. Nie używano jej od lat stwierdził Skille.Jego głos odbijał się echem odszarych ścian. Możemy tu zostawić konie, sami rozłożymy się w drugiej.Deszcz zamienił się teraz w ulewę.Fale Bałtyku rytmicznie biły o brzeg.Ko-nie wyglądały na zadowolone z dachu nad głową.Sol też bardzo się z tego cieszy-ła. Zmarzłaś stwierdził Jacob Skille, przygotowując posłanie w szopie.Kładz się tutaj, ja pójdę do koni. Nie powiedziała szybko. Tam nie ma się gdzie położyć.Nie chcęzostać sama. Rozumiem odparł ze współczuciem. Jesteś zmarznięta i przerażona.Zostanę z tobą, możesz zaufać mojej przyzwoitości.Zachowywał się naprawdę wspaniale.Sol nie była przyzwyczajona do takiejtroskliwości.Z początku nie wiedziała, jak ma to przyjąć, ale z czasem, kiedyciepło poczęło rozchodzić się po jej ciele, rozluzniła się i zaczęło jej się to podo-bać.Pozwoliła, by rozmasował ją swymi wielkim dłońmi, i hojnie poczęstowałago winem, które dostała od sędziego.Sama też pociągnęła spory łyk.W końcuowinął ją i siebie dokładnie w koce i otoczył ramieniem, żeby było jej cieplej, bypoczuła się bezpieczna.Przestała drżeć. Dobrze ci? szepnął, przytulając ją mocniej. Cudownie mruknęła Sol. Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie rośniebelladonna? zapytała nagle.59 Belladonna? A co to jest?No tak, mogła sobie darować to pytanie.Należało to przewidzieć.Wkrótce zasnęła.Jacob Skille poszedł w jej ślady.On, ten gruboskórny wojak, który do tej pory traktował kobiety jak coś, na coszkoda czasu, miał dziwny sen.Unosił się, płynął i huśtał w niezwykłym morzu, w którym woda nie była wo-dą, a czymś cudownym, niezwykle miękkim.Otaczały go zwiewne, zaczarowanesylwetki.Jedna z nich zbliżyła się.Pochwycił ją, a ona, nie protestując, przytuliłasię do niego.Promieniowało z niej przyjemne ciepło.Jacoba ogarnęło uczucie,które czasami pojawiało się w jego najskrytszych marzeniach.Teraz było jednakjeszcze silniejsze, bardziej porywające.Jego dłonie błądziły po ciele cudnej po-staci, szukały miejsc wszystkich rozkoszy świata.Jakieś szaty utrudniały do nichdostęp, jego palce zaplątały się w nie; pomogła mu i po chwili była już swobodna.Jej skóra była tak ciepła, dłonie szukały dalej, aż natrafiły na coś gorącego i wil-gotnego.Jacob przysunął się jeszcze bliżej, przez jego ciało przebiegły dreszcze,nieznośne gorąco wprost bólem rozchodziło mu się po podbrzuszu.Teraz prze-szkadzało jego odzienie, ale sprytne, drobne palce zdołały znalezć to, czego szu-kały.Sol śniła również.Ona jednak obudziła się wcześniej.Natychmiast zauważyła,co się dzieje.Zorientowała się, że dzielny wojak nie jest świadom, co robi, że zna-lazł się w zupełnie innym świecie.Ostrożnie ułożyła się wygodniej, naprowadziłajego rękę i poczuła, jak bardzo sama jest spragniona.Drżała od wypełniającej jążądzy, zwłaszcza że każdym nerwem czuła jego podniecenie.Widziała, jak niemogąc złapać tchu zaczyna mocować się ze spodniami.Pełna żywiołowej na-miętności natychmiast pospieszyła mu z pomocą.Błyskawicznie odnalazła jegomęskość i zatrzymując ją w dłoni westchnęła z głębokim przekonaniem, że jejciało jest już gotowe na przyjęcie Jacoba.Obudził się.Sol kręciła się udając, że nadal śpi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. Sol ma rację orzekł Skille. Nie zdołasz dojechać do Glimmingehus.Jorgen poddał się, przekonany, że tak rzeczywiście będzie najlepiej.Kiedy wsadzili go na konia i ujechali kawałek, Sol wstrzymała swego wierz-chowca. Poczekajcie chwilę.Czy mogę tam wrócić? Chciałabym odmówić modli-twę za ich dusze.Skille najpierw chciał zaprotestować, ale zmienił zdanie. Jesteś dobrą dziewczyną.Czy mamy z tobą pojechać? Może nie chcesz byćprzy tym sama? Nie, nie trzeba.Boję się bardzo, by ich duchy nas nie prześladowały. Rozumiem.Zaczekamy.Szybko dotarła na miejsce i zeskoczyła z konia.Kiedy upewniła się, że jej to-warzysze niczego nie widzą, podeszła do jednego z rozbójników, starszego męż-czyzny o długich, siwych włosach.To był jeden z tych, których zabił Skille, niemiał rozbitej głowy.Sol śmiała się do siebie, odcinając mu włosy.Związała je i schowała do swegowęzełka.Potem pospiesznie ruszyła w powrotną drogę. Zrobione powiedziała z dumą. Pokój niech będzie ich duszom!Skille mruknął coś cicho i skierowali się na południe.Jorgen jechał pomiędzynimi, tak by mogli go podtrzymywać.Wkrótce dotarli do niewielkiej kolonii zagród.Obudzili mieszkańców najbliż-szego domostwa i opowiedzieli o napadzie. No tak westchnął wieśniak. Ta piątka nękała nas już od dłuższegoczasu! Ale musieli ugiąć się przed żołnierzami króla Christiana.Należą się wamza to dzięki! Mam nadzieję, że dla panienki to nie było zbyt silne przeżycie?58Sol i Skille wymienili spojrzenia.Przecież to właśnie panienka, łagodnie mó-wiąc, zakończyła życie dwu z napastników. Przy takim dzielnym wojaku jak żołnierz jego królewskiej mości, JacobSkille, każda dziewica czułaby się bezpiecznie powiedziała skromnie.Mieszkańcy zagrody obiecali jak najlepiej zaopiekować się Jorgenem.Solzwróciła uwagę na młodą, ładną córkę gospodarzy.To dobre dla Jorgena, pomy-ślała.Ta chodząca cnotka Otylia wydawała się bardzo nieciekawa.Przyda mu siękrzepki uścisk ramion hożej wiejskiej dziewoi.W księżycową jasną noc jechali więc tylko we dwoje.Wkrótce jednak księżyczniknął, a na niebie pojawiły się ołowiane chmury.Zaraz po tym, na długo przedświtem, zaczął padać deszcz. Przekleństwo! syknął Skille przez zęby. Nie mogę narażać cię naprzeziębienie albo na coś jeszcze gorszego po tym, co przeszłaś tej nocy.Takajesteś delikatna i krucha.Tam w oddali widać osadę rybacką.Pojedziemy w jejstronę.Okazało się, że to tylko dwie stare, rozpadające się szopy.Jeżeli gdzieś w po-bliżu były jakieś zagrody, to w każdym razie stąd nie było ich widać.Skille wszedł do jednej z szop, a Sol podążyła za nim, przemoczona i drżącaod chłodu nocy.Delikatna i krucha? No cóż, ciekawych rzeczy można się o sobiedowiedzieć, pomyślała. Nie używano jej od lat stwierdził Skille.Jego głos odbijał się echem odszarych ścian. Możemy tu zostawić konie, sami rozłożymy się w drugiej.Deszcz zamienił się teraz w ulewę.Fale Bałtyku rytmicznie biły o brzeg.Ko-nie wyglądały na zadowolone z dachu nad głową.Sol też bardzo się z tego cieszy-ła. Zmarzłaś stwierdził Jacob Skille, przygotowując posłanie w szopie.Kładz się tutaj, ja pójdę do koni. Nie powiedziała szybko. Tam nie ma się gdzie położyć.Nie chcęzostać sama. Rozumiem odparł ze współczuciem. Jesteś zmarznięta i przerażona.Zostanę z tobą, możesz zaufać mojej przyzwoitości.Zachowywał się naprawdę wspaniale.Sol nie była przyzwyczajona do takiejtroskliwości.Z początku nie wiedziała, jak ma to przyjąć, ale z czasem, kiedyciepło poczęło rozchodzić się po jej ciele, rozluzniła się i zaczęło jej się to podo-bać.Pozwoliła, by rozmasował ją swymi wielkim dłońmi, i hojnie poczęstowałago winem, które dostała od sędziego.Sama też pociągnęła spory łyk.W końcuowinął ją i siebie dokładnie w koce i otoczył ramieniem, żeby było jej cieplej, bypoczuła się bezpieczna.Przestała drżeć. Dobrze ci? szepnął, przytulając ją mocniej. Cudownie mruknęła Sol. Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie rośniebelladonna? zapytała nagle.59 Belladonna? A co to jest?No tak, mogła sobie darować to pytanie.Należało to przewidzieć.Wkrótce zasnęła.Jacob Skille poszedł w jej ślady.On, ten gruboskórny wojak, który do tej pory traktował kobiety jak coś, na coszkoda czasu, miał dziwny sen.Unosił się, płynął i huśtał w niezwykłym morzu, w którym woda nie była wo-dą, a czymś cudownym, niezwykle miękkim.Otaczały go zwiewne, zaczarowanesylwetki.Jedna z nich zbliżyła się.Pochwycił ją, a ona, nie protestując, przytuliłasię do niego.Promieniowało z niej przyjemne ciepło.Jacoba ogarnęło uczucie,które czasami pojawiało się w jego najskrytszych marzeniach.Teraz było jednakjeszcze silniejsze, bardziej porywające.Jego dłonie błądziły po ciele cudnej po-staci, szukały miejsc wszystkich rozkoszy świata.Jakieś szaty utrudniały do nichdostęp, jego palce zaplątały się w nie; pomogła mu i po chwili była już swobodna.Jej skóra była tak ciepła, dłonie szukały dalej, aż natrafiły na coś gorącego i wil-gotnego.Jacob przysunął się jeszcze bliżej, przez jego ciało przebiegły dreszcze,nieznośne gorąco wprost bólem rozchodziło mu się po podbrzuszu.Teraz prze-szkadzało jego odzienie, ale sprytne, drobne palce zdołały znalezć to, czego szu-kały.Sol śniła również.Ona jednak obudziła się wcześniej.Natychmiast zauważyła,co się dzieje.Zorientowała się, że dzielny wojak nie jest świadom, co robi, że zna-lazł się w zupełnie innym świecie.Ostrożnie ułożyła się wygodniej, naprowadziłajego rękę i poczuła, jak bardzo sama jest spragniona.Drżała od wypełniającej jążądzy, zwłaszcza że każdym nerwem czuła jego podniecenie.Widziała, jak niemogąc złapać tchu zaczyna mocować się ze spodniami.Pełna żywiołowej na-miętności natychmiast pospieszyła mu z pomocą.Błyskawicznie odnalazła jegomęskość i zatrzymując ją w dłoni westchnęła z głębokim przekonaniem, że jejciało jest już gotowe na przyjęcie Jacoba.Obudził się.Sol kręciła się udając, że nadal śpi [ Pobierz całość w formacie PDF ]