[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszwy Hendry'ego nie odciskały się już tak mocno.- Jeżeli będziemy posuwali się szybko, możemy zgubić taki słaby ślad.Bruce spojrzał jeszcze raz na groźnie gromadzące się chmury.- Musimy zaryzykować- zdecydował.- Jak pan chce- mruknął Jacque.Przełożył karabin na drugie ramię, poprawił pas i zacisnął pasek od hełmu.- Allez!Biegli truchtem przez las na południowy wschód.Kiedy pokonali milę, ciało Bruce'a poddało się automatycznie rytmowi biegu, pozwalając jego myślom skoncentrować się na innych rzeczach.Myślał o Wallym Hendrym.Znów zobaczył małe oczka otoczone opuchniętą, pomarszczoną skórą.Ujrzał wąskie, bezwzględne usta oraz wstrętny zarost na brodzie.Niemal czuł jego zapach.Prychnął z obrzydzeniem, przypominając sobie odór, jaki od niego bił.„Brudny- pomyślał- brudny na ciele i umyśle”.Jego nienawiść do Wally’ego była uczuciem złożonym.Czuł, jak ciąży mu na sercu, chwytając za gardło i dając siłę nogom.A jednak nie była to tylko nienawiść.Nagle Bruce obnażył zęby jak wilk.To swędzenie, które czuł w palcach było tylko w części nienawiścią; oznaczało ono również podniecenie.„Jakże skomplikowany jest człowiek- pomyślał.- Nigdy nie przepełnia go jedno tylko uczucie; zawsze jest ono połączone z innymi.Teraz ścigam kogoś, kogo nienawidzę i kim się brzydzę i sprawia mi to przyjemność.Odczuwam zupełnie nie związany z nienawiścią dreszczyk polowania na najinteligentniejszą i najniebezpieczniejszą zwierzynę, na człowieka.Zawsze lubiłem pościg.Odziedziczyłem to po przodkach, którzy polowali i walczyli o wielką stawkę.O Afrykę.Polowanie na tego człowieka dostarczy mi wiele przyjemności.Jeśli ktokolwiek zasłużył na śmierć, jest nim z pewnością Wally Hendry.Ja jestem jego oskarżycielem, sędzią i katem”.Sierżant Jacque zatrzymał się tak nagle, że Bruce wpadł na niego, omal go nie przewracając.- Co się stało?- wydyszał, wracając do rzeczywistości.- Proszę spojrzeć!Grunt przed nimi był rozryty.- Zebra- jęknął Bruce, rozpoznając okrągłe, pojedyncze ślady kopyt.- Do diabła! Co za parszywy pech!- Duże stado- zgodził się Jacque.- Rozbiegło się, szukając jedzenia.Jak daleko mogli sięgnąć wzrokiem, ślady Hendry'ego były rozdeptane.- Musimy posuwać się naprzód- powiedział Bruce zniecierpliwionym głosem.Podszedł do najbliższego drzewa, wbił w nie bagnet, oznaczając koniec tropu i przeklinając cicho, wyładował swe rozczarowanie na drzewie.- Została tylko godzina do zachodu słońca- szepnął.- Proszę cię, Boże, pomóż nam odnaleźć trop zanim zrobi się ciemno!Sierżant Jacque ruszył już naprzód, poruszając się drogą, którą mógł posuwać się Hendry, daremnie usiłując odnaleźć odcisk ludzkiej stopy w ziemi wzruszonej tysiącami kopyt.Bruce pośpiesznie dołączył do niego, biegnąc obok.Powoli posuwali się zygzakiem do przodu, podbiegając do siebie i rozdzielając się na odległość stu metrów.W końcu go znaleźli! Bruce opadł na kolana, aby się upewnić.Tylko zarys przedniej części podeszwy wystający spod śladu zostawionego przez starego ogiera zebry.Bruce gwizdnął przeciągle przez wyschnięte usta i Jacque nadbiegł szybko.Rzucił tylko okiem i powiedział:- Trop biegnie teraz trochę bardziej w prawo.Przechylił głowę, lokalizując drzewo, które znajdowało się w równej linii od śladu.Ruszyli naprzód.- Jest stado- powiedział Bruce, wskazując na szare cielsko prześwitujące poprzez drzewa.- Zwęszyły nas.Zebra parsknęła.Ziemia zadrżała pod kopytami zwierząt.Bruce zauważył parę sztuk na brzegu stada.Były zbyt daleko, aby można było zobaczyć paski.Galopując, wyglądały jak grube, szare kucyki z uniesionymi uszami i podskakującymi rytmicznie grzywami.Po chwili zebry uciekły i zapanowała cisza.- Przynajmniej nie biegły wzdłuż śladu- mruknął i dodał cierpko:- Niech je szlag trafi, te głupie osły.Kosztowały nas godzinę.Całą cenną godzinę!Szukając z determinacją, śpiesząc się jak szaleńcy, posuwali się naprzód, to znów wracali.Słońce schowało się za drzewa, a powietrze ochłodziło się już w krótkim, afrykańskim zmierzchu.Jeszcze piętnaście minut i zapadnie ciemność.Nagle las skończył się i wyszli na brzeg olbrzymiej polany.Rozciągała się na dwie mile, porośnięta wysoką trawą i ograniczona linią lasu.Gdzieniegdzie pojawiały się skupiska palm z pióropuszami liści.Stada perliczek buszowały z hałasem na skraju, a pod lasem widać było bawoły pasące się pod baldachimem gałęzi.Nad lasem zamykającym polanę górował granitowy pagórek, wznosząc się na wysokość około stu metrów.Wielkie, kwadratowe odłamy skalne o stromych bokach nadawały mu wygląd zrujnowanego zamczyska.Zachodzące słońce oświetlało usypisko, zabarwiając je na pomarańczowo.Ale Bruce nie miał czasu na podziwianie widoku; skupił się na ziemi, szukając odcisków butów Hendry'ego.Idący po jegp lewej stronie sierżant Jacque zagwizdał ostro i Bruce poczuł dreszcz emocji.Podszedł szybko do pochylonego żandarma.- Zboczył nieco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Podeszwy Hendry'ego nie odciskały się już tak mocno.- Jeżeli będziemy posuwali się szybko, możemy zgubić taki słaby ślad.Bruce spojrzał jeszcze raz na groźnie gromadzące się chmury.- Musimy zaryzykować- zdecydował.- Jak pan chce- mruknął Jacque.Przełożył karabin na drugie ramię, poprawił pas i zacisnął pasek od hełmu.- Allez!Biegli truchtem przez las na południowy wschód.Kiedy pokonali milę, ciało Bruce'a poddało się automatycznie rytmowi biegu, pozwalając jego myślom skoncentrować się na innych rzeczach.Myślał o Wallym Hendrym.Znów zobaczył małe oczka otoczone opuchniętą, pomarszczoną skórą.Ujrzał wąskie, bezwzględne usta oraz wstrętny zarost na brodzie.Niemal czuł jego zapach.Prychnął z obrzydzeniem, przypominając sobie odór, jaki od niego bił.„Brudny- pomyślał- brudny na ciele i umyśle”.Jego nienawiść do Wally’ego była uczuciem złożonym.Czuł, jak ciąży mu na sercu, chwytając za gardło i dając siłę nogom.A jednak nie była to tylko nienawiść.Nagle Bruce obnażył zęby jak wilk.To swędzenie, które czuł w palcach było tylko w części nienawiścią; oznaczało ono również podniecenie.„Jakże skomplikowany jest człowiek- pomyślał.- Nigdy nie przepełnia go jedno tylko uczucie; zawsze jest ono połączone z innymi.Teraz ścigam kogoś, kogo nienawidzę i kim się brzydzę i sprawia mi to przyjemność.Odczuwam zupełnie nie związany z nienawiścią dreszczyk polowania na najinteligentniejszą i najniebezpieczniejszą zwierzynę, na człowieka.Zawsze lubiłem pościg.Odziedziczyłem to po przodkach, którzy polowali i walczyli o wielką stawkę.O Afrykę.Polowanie na tego człowieka dostarczy mi wiele przyjemności.Jeśli ktokolwiek zasłużył na śmierć, jest nim z pewnością Wally Hendry.Ja jestem jego oskarżycielem, sędzią i katem”.Sierżant Jacque zatrzymał się tak nagle, że Bruce wpadł na niego, omal go nie przewracając.- Co się stało?- wydyszał, wracając do rzeczywistości.- Proszę spojrzeć!Grunt przed nimi był rozryty.- Zebra- jęknął Bruce, rozpoznając okrągłe, pojedyncze ślady kopyt.- Do diabła! Co za parszywy pech!- Duże stado- zgodził się Jacque.- Rozbiegło się, szukając jedzenia.Jak daleko mogli sięgnąć wzrokiem, ślady Hendry'ego były rozdeptane.- Musimy posuwać się naprzód- powiedział Bruce zniecierpliwionym głosem.Podszedł do najbliższego drzewa, wbił w nie bagnet, oznaczając koniec tropu i przeklinając cicho, wyładował swe rozczarowanie na drzewie.- Została tylko godzina do zachodu słońca- szepnął.- Proszę cię, Boże, pomóż nam odnaleźć trop zanim zrobi się ciemno!Sierżant Jacque ruszył już naprzód, poruszając się drogą, którą mógł posuwać się Hendry, daremnie usiłując odnaleźć odcisk ludzkiej stopy w ziemi wzruszonej tysiącami kopyt.Bruce pośpiesznie dołączył do niego, biegnąc obok.Powoli posuwali się zygzakiem do przodu, podbiegając do siebie i rozdzielając się na odległość stu metrów.W końcu go znaleźli! Bruce opadł na kolana, aby się upewnić.Tylko zarys przedniej części podeszwy wystający spod śladu zostawionego przez starego ogiera zebry.Bruce gwizdnął przeciągle przez wyschnięte usta i Jacque nadbiegł szybko.Rzucił tylko okiem i powiedział:- Trop biegnie teraz trochę bardziej w prawo.Przechylił głowę, lokalizując drzewo, które znajdowało się w równej linii od śladu.Ruszyli naprzód.- Jest stado- powiedział Bruce, wskazując na szare cielsko prześwitujące poprzez drzewa.- Zwęszyły nas.Zebra parsknęła.Ziemia zadrżała pod kopytami zwierząt.Bruce zauważył parę sztuk na brzegu stada.Były zbyt daleko, aby można było zobaczyć paski.Galopując, wyglądały jak grube, szare kucyki z uniesionymi uszami i podskakującymi rytmicznie grzywami.Po chwili zebry uciekły i zapanowała cisza.- Przynajmniej nie biegły wzdłuż śladu- mruknął i dodał cierpko:- Niech je szlag trafi, te głupie osły.Kosztowały nas godzinę.Całą cenną godzinę!Szukając z determinacją, śpiesząc się jak szaleńcy, posuwali się naprzód, to znów wracali.Słońce schowało się za drzewa, a powietrze ochłodziło się już w krótkim, afrykańskim zmierzchu.Jeszcze piętnaście minut i zapadnie ciemność.Nagle las skończył się i wyszli na brzeg olbrzymiej polany.Rozciągała się na dwie mile, porośnięta wysoką trawą i ograniczona linią lasu.Gdzieniegdzie pojawiały się skupiska palm z pióropuszami liści.Stada perliczek buszowały z hałasem na skraju, a pod lasem widać było bawoły pasące się pod baldachimem gałęzi.Nad lasem zamykającym polanę górował granitowy pagórek, wznosząc się na wysokość około stu metrów.Wielkie, kwadratowe odłamy skalne o stromych bokach nadawały mu wygląd zrujnowanego zamczyska.Zachodzące słońce oświetlało usypisko, zabarwiając je na pomarańczowo.Ale Bruce nie miał czasu na podziwianie widoku; skupił się na ziemi, szukając odcisków butów Hendry'ego.Idący po jegp lewej stronie sierżant Jacque zagwizdał ostro i Bruce poczuł dreszcz emocji.Podszedł szybko do pochylonego żandarma.- Zboczył nieco [ Pobierz całość w formacie PDF ]