[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po czym, kuzdumieniu pilnie śledzących incydent gapiów oraz samejagresorki, nagle została z kokiem w garści! Goście wydalijednogłośne, głębokie westchnienie pełne zarówno zaskoczenia,jak i satysfakcji, a krewka napastniczka stanęła oszołomiona,wpatrując się w trzymaną w garści zdobycz.Zaatakowana kobieta nie od razu sobie zdała sprawę, co jejsię przydarzyło, toteż odskoczyła do tyłu, zadowolona, że udałojej się wyrwać z rąk napastniczki.Dopiero po chwilizrozumiała, co się naprawdę stało, i jak tygrysica skoczyła naswą prześladowczynię, usiłując wyrwać jej kok, który w tejchwili już wcale nie przypominał koka, tylko jakieś duże,włochate i poczochrane zwierzątko futerkowe; jednakpragnienie odzyskania swej własności było widać silniejsze.Niestety, próba odebrania zdobyczy wyrwała napastniczkęz zaskoczenia.Pisnęła z triumfem, tak głośno i przenikliwie, żewszystkim zaświdrowało w uszach, i uniosła w górę dłońz nieszczęsnym kokiem, potrząsając nim zwycięsko niczymjakaś dzika puszczańska boginka, której udało się dopaść ofiarę.Potem zwróciła się w stronę stolika, gdzie do niedawnasiedziała.– Zobacz, co ta twoja farbowana lafirynda nosi na łbie! –wrzasnęła do jednego z mężczyzn, usiłującego bez większegopowodzenia skryć się za trzymaną w obu rękach tacą poowocach.Gdy wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę,biedak nie wytrzymał napięcia i dał drapaka w pobliskie krzaki.Uczestnicy balu trwali jeszcze chwilę w oszołomieniu,wstrzymując oddech, a gdy ucichł tupot kroków nieszczęśnika,78 Szynion – mała, upięta z tyłu peruczkarozległo się pierwsze, nieśmiałe jeszcze, parsknięcie śmiechem.To, co po nim nastąpiło, przypominało z lekka trzęsienie ziemilub zbiorową epidemię.Całe towarzystwo zarykiwało się,skręcało w dzikich konwulsjach i ocierało łzy rozbawienia.Niktnie zauważył nawet, kiedy w ślady mężczyzny poszła niewiastapozbawiona koka, a pozostała przy stoliku para takżedyskretnie wycofała się w ciemności parkowych krzewów, choćbliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że mężczyzna niemalwyniósł chichoczącą triumfalnie zwyciężczynię damskiegopojedynku.– To były chyba jakieś córy Koryntu! – zawołała odważnie,rozbawiona sceną i dużą ilością szampana pani Garszyńska, niebacząc na ostre spojrzenie, jakie rzucił jej mąż, słysząc takniestosowne w ustach damy słownictwo.– Ciekawe, jaką nosiły bieliznę? – zastanowiła się paniWapińska, której wino także uderzyło już nieco do głowy.Jejsłowa spowodowały, że rajca Wapiński omal nie spadł z krzesła.– O ile w ogóle miały jakąś bieliznę! – parsknęła Garszyńskai obie niewiasty wybuchnęły tak zaraźliwym śmiechem, że w ichślady poszły także inne znajdujące się w pobliżu panie.Panowiejuż od dawna nie mieli takiej uciechy.– Wacławie, a gdzie w Kaliszu są lupanary? – zagadnęła naglemęża pani Wapińska, pragnąc zgłębić temat do reszty.– Jakorajca musisz to chyba wiedzieć?Nieszczęsny rajca nie zdołałby odpowiedzieć, nawet gdybychciał, tak nisko opadła mu szczęka.Za to pani Garszyńskazainteresowała się nagle wypowiedzią przyjaciółki.– Chcesz powiedzieć, że nasi radni mają obowiązekkontrolować te… nocne ćmy? Chodzi o podatki, tak?To spowodowało, że mężczyźni przy sąsiednich stolikach,wstrzymujący dotąd śmiech, by nie uronić ani słowaz interesującej rozmowy, nie mogli już powstrzymać wesołości.Natomiast pan Wapiński bladł i czerwieniał na zmianę takszybko, że w każdej chwili można się było spodziewać palpitacjilub wylewu.Śmiech innych gości nie odwiódł dociekliwychdam od drążenia tematu.– No powiedzże wreszcie, gdzie w Kaliszu są zamtuzy! –przynagliła męża pani Wapińska.– Właśnie! – zawtórowała jej adwokatowa.– Na moście kamiennym! – zawołał jakiś obcy mężczyzna,śmiejąc się rubasznie.– W hotelach! – dorzucił inny.– Ale tylko tych drugorzędnych!Panie Garszyńska i Wapińska nie dowiedziały się już niczegowięcej, ponieważ mężowie wreszcie podjęli zdecydowane krokii wyprowadzili lekko opierające się połowice z parku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Po czym, kuzdumieniu pilnie śledzących incydent gapiów oraz samejagresorki, nagle została z kokiem w garści! Goście wydalijednogłośne, głębokie westchnienie pełne zarówno zaskoczenia,jak i satysfakcji, a krewka napastniczka stanęła oszołomiona,wpatrując się w trzymaną w garści zdobycz.Zaatakowana kobieta nie od razu sobie zdała sprawę, co jejsię przydarzyło, toteż odskoczyła do tyłu, zadowolona, że udałojej się wyrwać z rąk napastniczki.Dopiero po chwilizrozumiała, co się naprawdę stało, i jak tygrysica skoczyła naswą prześladowczynię, usiłując wyrwać jej kok, który w tejchwili już wcale nie przypominał koka, tylko jakieś duże,włochate i poczochrane zwierzątko futerkowe; jednakpragnienie odzyskania swej własności było widać silniejsze.Niestety, próba odebrania zdobyczy wyrwała napastniczkęz zaskoczenia.Pisnęła z triumfem, tak głośno i przenikliwie, żewszystkim zaświdrowało w uszach, i uniosła w górę dłońz nieszczęsnym kokiem, potrząsając nim zwycięsko niczymjakaś dzika puszczańska boginka, której udało się dopaść ofiarę.Potem zwróciła się w stronę stolika, gdzie do niedawnasiedziała.– Zobacz, co ta twoja farbowana lafirynda nosi na łbie! –wrzasnęła do jednego z mężczyzn, usiłującego bez większegopowodzenia skryć się za trzymaną w obu rękach tacą poowocach.Gdy wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę,biedak nie wytrzymał napięcia i dał drapaka w pobliskie krzaki.Uczestnicy balu trwali jeszcze chwilę w oszołomieniu,wstrzymując oddech, a gdy ucichł tupot kroków nieszczęśnika,78 Szynion – mała, upięta z tyłu peruczkarozległo się pierwsze, nieśmiałe jeszcze, parsknięcie śmiechem.To, co po nim nastąpiło, przypominało z lekka trzęsienie ziemilub zbiorową epidemię.Całe towarzystwo zarykiwało się,skręcało w dzikich konwulsjach i ocierało łzy rozbawienia.Niktnie zauważył nawet, kiedy w ślady mężczyzny poszła niewiastapozbawiona koka, a pozostała przy stoliku para takżedyskretnie wycofała się w ciemności parkowych krzewów, choćbliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że mężczyzna niemalwyniósł chichoczącą triumfalnie zwyciężczynię damskiegopojedynku.– To były chyba jakieś córy Koryntu! – zawołała odważnie,rozbawiona sceną i dużą ilością szampana pani Garszyńska, niebacząc na ostre spojrzenie, jakie rzucił jej mąż, słysząc takniestosowne w ustach damy słownictwo.– Ciekawe, jaką nosiły bieliznę? – zastanowiła się paniWapińska, której wino także uderzyło już nieco do głowy.Jejsłowa spowodowały, że rajca Wapiński omal nie spadł z krzesła.– O ile w ogóle miały jakąś bieliznę! – parsknęła Garszyńskai obie niewiasty wybuchnęły tak zaraźliwym śmiechem, że w ichślady poszły także inne znajdujące się w pobliżu panie.Panowiejuż od dawna nie mieli takiej uciechy.– Wacławie, a gdzie w Kaliszu są lupanary? – zagadnęła naglemęża pani Wapińska, pragnąc zgłębić temat do reszty.– Jakorajca musisz to chyba wiedzieć?Nieszczęsny rajca nie zdołałby odpowiedzieć, nawet gdybychciał, tak nisko opadła mu szczęka.Za to pani Garszyńskazainteresowała się nagle wypowiedzią przyjaciółki.– Chcesz powiedzieć, że nasi radni mają obowiązekkontrolować te… nocne ćmy? Chodzi o podatki, tak?To spowodowało, że mężczyźni przy sąsiednich stolikach,wstrzymujący dotąd śmiech, by nie uronić ani słowaz interesującej rozmowy, nie mogli już powstrzymać wesołości.Natomiast pan Wapiński bladł i czerwieniał na zmianę takszybko, że w każdej chwili można się było spodziewać palpitacjilub wylewu.Śmiech innych gości nie odwiódł dociekliwychdam od drążenia tematu.– No powiedzże wreszcie, gdzie w Kaliszu są zamtuzy! –przynagliła męża pani Wapińska.– Właśnie! – zawtórowała jej adwokatowa.– Na moście kamiennym! – zawołał jakiś obcy mężczyzna,śmiejąc się rubasznie.– W hotelach! – dorzucił inny.– Ale tylko tych drugorzędnych!Panie Garszyńska i Wapińska nie dowiedziały się już niczegowięcej, ponieważ mężowie wreszcie podjęli zdecydowane krokii wyprowadzili lekko opierające się połowice z parku [ Pobierz całość w formacie PDF ]