[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedy się lepiej zastanowić.Rincewind spojrzał na przystrzyżone gałęzie, starannie poukładane kamienie i wysoki mur dookoła.Jedna z Ciebie mrugnęła do niego.- To jest Pustelnia? - upewnił się.- Moi ogrodnicy, jak sądzę, uwzględnili tu wszystkie zasadnicze cechy.Całe lata poświęcili, by nurt strumieni uczynić dostatecznie krętym.Mam informację z wiarygodnych źródeł, że można tu znaleźć wizję surowej wspaniałości i zapierającego dech naturalnego piękna.- I skorpiony — dodał Rincewind, sięgając po kolejne miodowe ciasteczko.- Nic mi o tym nie wiadomo - zapewnił poeta.- Skorpiony wydają mi się mało poetyckie.Szarańcza i miód leśny są bardziej odpowiednie, wedle klasycznych reguł poetyki.Chociaż jakoś nie mogę w sobie wzbudzić sympatii do insektów.- Zawsze sądziłam, że te owady, które ludzie jadają na pustkowiu, to naprawdę nie owady, tylko owoce jakiegoś drzewa* - zauważyła Conena.- Ojciec zawsze mówił, że są całkiem smaczne.- Nie insekty'? - upewnił się Kreozot.- Raczej nie.Władca skinął głową Rincewindowi.- W takim razie możesz je skończyć - rzekł.- Chrupiące paskudztwa.Nigdy nie rozumiałem, czemu muszę się z nimi męczyć.- Nie chciałabym wydać się niewdzięczną - zawołała Conena, przekrzykując gorączkowy kaszel Rincewinda.- Ale dlaczego kazałeś nas tu sprowadzić, panie?- Dobre pytanie.- Kreozot przez kilka sekund wpatrywał się w nią tępo, jakby usiłował coś sobie przypomnieć.— Istotnie, jesteś bardzo atrakcyjną młodą kobietą - stwierdził w końcu.- Nie grasz przypadkiem na harfie?- A ile ona ma ostrzy?- Szkoda - mruknął władca.— Specjalnie kazałem ją sprowadzić.- Ojciec nauczył mnie grać na harmonijce - przypomniała sobie Conena.Wargi Kreozota poruszyły się bezgłośnie, jakby rozważał w myślach tę propozycję.- Nie - stwierdził w końcu.-Jakoś nie pasuje.Ale dziękuję za dobre chęci.- Raz jeszcze obejrzał ją z uwagą.-A wiesz, rzeczywiście pięknie wyglądasz.Czy ktoś ci już powiedział, że masz szyję niby wieża z kości słoniowej?- Nigdy.* Conena mówi tu o drzewie świętojańskim (ang.locust tree).Nie rosną na nim robaczki, ale tzw.chleb świętojański, (przyp.tłum.)- Szkoda - powtórzył Kreozot.Poszukał między poduszkami i wyjął nieduży dzwonek.Potrząsnął.Po chwili zza pawilonu wynurzyła się posępna, wysoka postać.Mężczyzna wyglądał na kogoś, kto potrafiłby bez zginania przecisnąć się przez korkociąg, a coś w jego oczach mogłoby zniechęcić przeciętnego wściekłego szczura i skłonić go do szybkiej i dyskretnej ucieczki.Człowiek ten, można by powiedzieć, nosił tytuł Wielkiego Wezyra niemal wypisany na twarzy.Nikt nie mógłby go niczego nauczyć w przedmiocie wydziedziczania wdów i więzienia wrażliwych młodych ludzi w grotach rzekomo pełnychklejnotów.Jeśli chodzi o brudną robotę, to prawdopodobnie napisał o niej książkę, albo - co pewniejsze - komuś ją ukradł.Na głowie miał turban ze sterczącym pośrodku szpiczastym kapeluszem.I miał też długie wąsy, co chyba oczywiste.- Jesteś, Abrimie - rzucił Kreozot.- Wasza Wysokość mnie wzywał?- To mój Wielki Wezyr — przedstawił go szeryf.- Tak myślałem - mruknął do siebie Rincewind.- Ci ludzie.Dlaczego ich tu sprowadziliśmy?Wezyr poruszył wąsem, zapewne skracając termin kolejnym dziesięciu dłużnikom.- Kapelusz, Wasza Wysokość — powiedział.- Kapelusz, jak zapewne pamiętasz.- A tak.Fascynujący.Gdzie go schowaliśmy?- Chwileczkę - przerwał niespokojnie Rincewind.- Ten kapelusz.Nie jest przypadkiem szpiczasty i trochę podniszczony, mnóstwem ozdób? Jakieś koronki i w różne takie.- Zawahał się.- Nikt chyba nie próbował go wkładać?- Bardzo wyraźnie nas ostrzegł, żeby tego nie robić - odparłKreozot.- Więc Abrim, oczywiście, kazał go przymierzyć jakiemuś niewolnikowi.A ten powiedział, że rozbolała go głowa.- Uprzedził także, że wkrótce tu przybędziecie - dodał wezyr, ruchem głowy wskazując Rincewinda.- A zatem uznałem.to znaczy szeryf uznał, że może powiecie nam coś więcej o tym niezwykłym obiekcie.Istnieje pewien ton głosu zwany pytającym.Wezyr go użył; lekki nacisk sugerował, że jeśli szybko nie dowie się czegoś o kapeluszu, ma w planach rozmaite czynności, w opisie których wystąpią; takie słowa jak „rozpalone do czerwoności" i „noże".Naturalnie, wszyscy Wielcy Wezyrowie zawsze wyrażają się w ten sposób.Zapewne kończą jakąś specjalną szkołę.- Strasznie się cieszę, że go znaleźliście - oznajmił Rincewind.- Ten kapelusz to gngngnh.- Przepraszam najmocniej, ale nie zrozumiałem – rzekł Abrim.Skinięciem ręki nakazał dwóm ukrytym strażnikom, by podeszli bliżej.- Straciłem fragment po tym, jak ta młoda dama [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Kiedy się lepiej zastanowić.Rincewind spojrzał na przystrzyżone gałęzie, starannie poukładane kamienie i wysoki mur dookoła.Jedna z Ciebie mrugnęła do niego.- To jest Pustelnia? - upewnił się.- Moi ogrodnicy, jak sądzę, uwzględnili tu wszystkie zasadnicze cechy.Całe lata poświęcili, by nurt strumieni uczynić dostatecznie krętym.Mam informację z wiarygodnych źródeł, że można tu znaleźć wizję surowej wspaniałości i zapierającego dech naturalnego piękna.- I skorpiony — dodał Rincewind, sięgając po kolejne miodowe ciasteczko.- Nic mi o tym nie wiadomo - zapewnił poeta.- Skorpiony wydają mi się mało poetyckie.Szarańcza i miód leśny są bardziej odpowiednie, wedle klasycznych reguł poetyki.Chociaż jakoś nie mogę w sobie wzbudzić sympatii do insektów.- Zawsze sądziłam, że te owady, które ludzie jadają na pustkowiu, to naprawdę nie owady, tylko owoce jakiegoś drzewa* - zauważyła Conena.- Ojciec zawsze mówił, że są całkiem smaczne.- Nie insekty'? - upewnił się Kreozot.- Raczej nie.Władca skinął głową Rincewindowi.- W takim razie możesz je skończyć - rzekł.- Chrupiące paskudztwa.Nigdy nie rozumiałem, czemu muszę się z nimi męczyć.- Nie chciałabym wydać się niewdzięczną - zawołała Conena, przekrzykując gorączkowy kaszel Rincewinda.- Ale dlaczego kazałeś nas tu sprowadzić, panie?- Dobre pytanie.- Kreozot przez kilka sekund wpatrywał się w nią tępo, jakby usiłował coś sobie przypomnieć.— Istotnie, jesteś bardzo atrakcyjną młodą kobietą - stwierdził w końcu.- Nie grasz przypadkiem na harfie?- A ile ona ma ostrzy?- Szkoda - mruknął władca.— Specjalnie kazałem ją sprowadzić.- Ojciec nauczył mnie grać na harmonijce - przypomniała sobie Conena.Wargi Kreozota poruszyły się bezgłośnie, jakby rozważał w myślach tę propozycję.- Nie - stwierdził w końcu.-Jakoś nie pasuje.Ale dziękuję za dobre chęci.- Raz jeszcze obejrzał ją z uwagą.-A wiesz, rzeczywiście pięknie wyglądasz.Czy ktoś ci już powiedział, że masz szyję niby wieża z kości słoniowej?- Nigdy.* Conena mówi tu o drzewie świętojańskim (ang.locust tree).Nie rosną na nim robaczki, ale tzw.chleb świętojański, (przyp.tłum.)- Szkoda - powtórzył Kreozot.Poszukał między poduszkami i wyjął nieduży dzwonek.Potrząsnął.Po chwili zza pawilonu wynurzyła się posępna, wysoka postać.Mężczyzna wyglądał na kogoś, kto potrafiłby bez zginania przecisnąć się przez korkociąg, a coś w jego oczach mogłoby zniechęcić przeciętnego wściekłego szczura i skłonić go do szybkiej i dyskretnej ucieczki.Człowiek ten, można by powiedzieć, nosił tytuł Wielkiego Wezyra niemal wypisany na twarzy.Nikt nie mógłby go niczego nauczyć w przedmiocie wydziedziczania wdów i więzienia wrażliwych młodych ludzi w grotach rzekomo pełnychklejnotów.Jeśli chodzi o brudną robotę, to prawdopodobnie napisał o niej książkę, albo - co pewniejsze - komuś ją ukradł.Na głowie miał turban ze sterczącym pośrodku szpiczastym kapeluszem.I miał też długie wąsy, co chyba oczywiste.- Jesteś, Abrimie - rzucił Kreozot.- Wasza Wysokość mnie wzywał?- To mój Wielki Wezyr — przedstawił go szeryf.- Tak myślałem - mruknął do siebie Rincewind.- Ci ludzie.Dlaczego ich tu sprowadziliśmy?Wezyr poruszył wąsem, zapewne skracając termin kolejnym dziesięciu dłużnikom.- Kapelusz, Wasza Wysokość — powiedział.- Kapelusz, jak zapewne pamiętasz.- A tak.Fascynujący.Gdzie go schowaliśmy?- Chwileczkę - przerwał niespokojnie Rincewind.- Ten kapelusz.Nie jest przypadkiem szpiczasty i trochę podniszczony, mnóstwem ozdób? Jakieś koronki i w różne takie.- Zawahał się.- Nikt chyba nie próbował go wkładać?- Bardzo wyraźnie nas ostrzegł, żeby tego nie robić - odparłKreozot.- Więc Abrim, oczywiście, kazał go przymierzyć jakiemuś niewolnikowi.A ten powiedział, że rozbolała go głowa.- Uprzedził także, że wkrótce tu przybędziecie - dodał wezyr, ruchem głowy wskazując Rincewinda.- A zatem uznałem.to znaczy szeryf uznał, że może powiecie nam coś więcej o tym niezwykłym obiekcie.Istnieje pewien ton głosu zwany pytającym.Wezyr go użył; lekki nacisk sugerował, że jeśli szybko nie dowie się czegoś o kapeluszu, ma w planach rozmaite czynności, w opisie których wystąpią; takie słowa jak „rozpalone do czerwoności" i „noże".Naturalnie, wszyscy Wielcy Wezyrowie zawsze wyrażają się w ten sposób.Zapewne kończą jakąś specjalną szkołę.- Strasznie się cieszę, że go znaleźliście - oznajmił Rincewind.- Ten kapelusz to gngngnh.- Przepraszam najmocniej, ale nie zrozumiałem – rzekł Abrim.Skinięciem ręki nakazał dwóm ukrytym strażnikom, by podeszli bliżej.- Straciłem fragment po tym, jak ta młoda dama [ Pobierz całość w formacie PDF ]