[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Yfandes uszczypnęła go w pachwinę, Kellan kopnęła, a Jervis grzmotnął solidnie między oczy - wszy­scy jednocześnie.Vanyel z trudem powstrzymał wybuch śmie­chu.Ogier wydał z siebie piskliwy wrzask, otrząsnął się z oburze­niem, ale potem był już spokojniejszy.- Pewnie by to zrobił, gdyby wszechobecna w Highjourne magia nie zamaskowała moich stosunkowo słabych przecież zaklęć.Magiczne złudzenia okrywać będą wyłącznie nasze To­warzysze, czyniąc je czymś zupełnie innym niż są w istocie: cichutkim szeptem niesionym przez wiatr.Ogier Jervisa usiłował pozbyć się wędzidła.- Podszykowaliście go z wierzchu - rzekł Jervis z tęsknotą w głosie.- Gdybyście tylko mogli coś zrobić z zawartością tego okropnego łba.Spowalniam bezustannie ślimaczym tempem ogiera, aż trzy dni podróżowali do Highjourne.Przed przekroczeniem bram Kellan i Duch zamienili się w osły prowadzone przez starą chłop­kę i jej syna.Vanyel natomiast przedzierzgnął się w barda do­siadającego złotokasztanowego rumaka, a Jervis w jego woja i posługacza.Jeśli już mieliby wzbudzić czyjekolwiek zaintere­sowanie, Vanyel wolał, aby to jego postać skupiała największą uwagęI rzeczywiście, przekraczając bramę, wywołał wystarczające zinteresowanie, aby odwrócić uwagę wartowników od podąża­jącej za nim staruszki i jej latorośli.Obydwoje, Vanyel i Yfan­des, puszyli się i prężyli, chodzili bokiem i tańczyli - słowem zdecydowanie i bezkompromisowo robili z siebie istne widowi­sko.Jervis chrząkał i przyjmował zbolały wyraz twarzy ucie­miężonego, wzbudzając tym samym współczucie strażników.Jego ogier usiłował wprawdzie odgryźć czyjeś ramię, ale zarobił sobie tym jedynie na porządny cios w zęby.Karczmy Zgiełku nie interesowały już Vanyela, nie tym ra­zem.Rozlokował się teraz w najlepszym zajeździe Highjourne, naprzeciwko rezydencji Mistrza Gildii Tkaczy.Wybór ten nie był jednakże dziełem zwykłego przypadku, w ten sposób bo­wiem pałac, jego osłony oraz cała magiczna moc ogniska znala­zły się pomiędzy Vanyelem a domem, w którym zatrzymał się lord Verdik.Dzięki temu można było liczyć na to, że wszelkie zakłócenia w polu energii magicznych wywołane przez ich wy­obrażenia zginą zupełnie w ogromnym zamęcie prądów energii wokół osłon i kryjącego się pod nimi ogniska mocy.- Ktoś próbował przełamać osłony - zauważył Vanyel, nie­ruchomym wzrokiem patrząc w dal za oknem.- Potrafisz to wykryć z tego miejsca? - zdziwił się Jervis, unosząc zdumiony wzrok znad ostrzonego właśnie sztyletu.- Uhm.- Vanyel zapuścił się jeszcze głębiej w pokłady ma­gicznych mocy, a jego oczy powoli zaszły mgłą.- Mogę nawet określić, jakiego zaklęcia ten ktoś użył.I potrafię też stwier­dzić, że był to on, a nie ona.Nie znam tego człowieka, lecz idę o zakład, że jest nim Verdik.- A czy umiałbyś.no, sam nie wiem.przyjrzeć się Verdi­kowi, żeby się upewnić?Vanyel odwrócił się niespokojnie od okna i potrząsnął głową.- Nie.Sądując samego Verdika dla uzyskania jego znaku rozpoznawczego, zdradziłbym mu, że tu jestem.Skoro tylko Verdik zacząłby szukać drugiego maga, nawet to usytuowanie pałacu pomiędzy nami nie na długo byłoby dla mnie parawa­nem, za którym mógłbym się kryć.Ale wcale mi się to nie podo­ba.Chciałbym mieć pewność.I chciałbym wiedzieć, dlaczego ktoś w ogóle zamierzał przełamać te osłony.Nie mógł zrobić tego z czystej ciekawości, zwłaszcza posługując się zaklęciami o takiej sile.Och, tak, umiem zgadnąć, że to Verdik i że próbuje dotrzeć do samego ogniska, aby zniszczyć jakieś dowody.A jed­nak wolałbym wiedzieć na pewno, czy moje domysły są słuszne, czy też może wcale nie.- A ja wolałbym, aby Savil i chłopiec już tu byli - mruknął Jervis.- Nie podoba mi się, że jesteśmy tak rozdzieleni.- Zgadzam się z tobą - odparł Vanyel i w tej samej chwili pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.Vanyel odwrócił się, ale to Jervis otworzył drzwi i z uczu­ciem ulgi na twarzy wpuścił do pokoju Savil i Tashira.- Wielkie nieba, gdzieście się podziewali? - zapytał.- Mie­liście tu być na długo przed zachodem słońca!- Małe opóźnienie - odparła beztrosko Savil - A to, co zdo­byłam, było warte tego opóźnienia! Co powiecie na motyw zbro­dni w postaci dążenia Mavelanów do zupełnego wyniszczenia dynastii Remoerdisów?- Co?! -jednocześnie wykrzyknęli Jervis i Vanyel.- Udawaliśmy wieśniaków, którzy zwiedzają miasto - ode­zwał się Tashir strudzonym głosem.- Jedną z atrakcji tury­stycznych jest tutaj Wielki Pałac Sprawiedliwości.Trzymają tam w szklanych gablotach dokumenty dużej wagi i każdy, kto umie czytać, może im się przyjrzeć.Przypomniałem sobie, że jednym z nich jest traktat zawarty pomiędzy Bares i Lineasem, więc powiedziałem o tym Savil.Dlatego właśnie tam poszliśmy.- Tashir musiał się nieźle uwijać, odgrywając tam zupełnego gamonia, żeby tylko dać mi trochę czasu na przeczytanie pi­sma.Ale potem przyszła przerwa obiadowa i wykurzyli nas stam­tąd.- Savil opadła na krzesło przy stole, wzięła do ręki nóż, który ostrzył Jervis i obadała go krytycznym okiem.- Wszystko sprowadza się do tego: jeśli linia jednego z rodów królewskich wygaśnie (a dołączono tam także klauzule mówiące o powodach owego wygaśnięcia linii w postaci na przykład nieszczę­śliwego wypadku, zarazy, czy też aktów boskich - słowem nie w wyniku udowodnionego zamachu ze strony innego rodu), oca­lała dynastia obejmuje obydwa trony.Wszystko to spisane jest czarno na białym i opatrzone podpisem oraz pieczęcią Elspeth [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl