[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.^-Wzrost powyżej średniego-mówił Peter-gęste jasne wło­sy z rudym odcieniem, opadające na czoło, oczy bardzo ciemne, czoło szerokie, wydatne rysy.- Przerwał i chwilę słuchał roz­mówcy.- Doskonale, ale na wszelki wypadek weź ze sobą dwóch czy trzech łudzi.Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Jamiesona:- Stryj mówi, że, sądząc po moim opisie, mógłby pan być osobą, za którą się podaje, albo raiłem, który przybrał postać Ja­miesona.Jamieson uśmiechnął się i wyciągnął rękę.- Mogę przynajmniej panu udowodnić, że nie jestem raiłem.Uściśnijmy sobie ręce.Peter Clugy poruszył się lekko, na tyle tylko, by odsłonić mały, lecz śmiercionośny pistolet.- Proszę się nie zbliżać - powiedział spokojnie.- Sprawdzi­my to, gdy przyjdzie stryj.Jamieson spojrzał na niego, wzruszył ramionami, odwrócił się nonszalancko i ruszył do drzwi.- Niech pan tu wróci - rozkazał szorstko młody Clugy.-Proszę usiąść tak, żebym mógł pana widzieć.Jamieson nie zastosował się do polecenia i został na progu, przyglądając się niezwykłemu krajobrazowi.Idąc do baraku, był zbyt przejęty własnymi sprawami, by zauważyć panoramę rozciągającą się poniżej obozu.To musiało być miejsce zapro­ponowane przez inżyniera Clugy'ego podczas ich rozmowy na Ziemi.Wzgórze miało jakieś trzysta metrów wysokości, ale nie było specjalnie strome.Teraz, gdy usunięto z niego większość roślinności, przed oczami miało się wspaniały widok wielkich lasów, ciągnących się aż do ledwo widocznych na horyzoncie gór.Jamieson widział rzeki migoczące w słońcu, jaskrawe kolo­ry obcych drzew i odżywało w nim dawne, lecz silne uczucie egzaltacji, gdy wyobrażał sobie wszechświat bajecznych planet i pięknych słońc, takich jak Mira świecąca mu nad głową.Widok trzech uzbrojonych mężczyzn idących w stronę bara­ku wyrwał go z tych rozmyślań i przypomniał o bieżących kło­potach.Przodem podążał Ira Clugy.Gdy znalazł się dość blisko, by rozróżnić rysy Jamiesona, jego twarz przybrała wyraz niebo­tycznego zdumienia.Nie odezwał się, póki strażnicy nie zbadali Jamiesona i nie przekonali się, że naprawdę jest człowiekiem.Dopiero wtedy powiedział:- Panie Jamieson, jeszcze jedna sprawa.Nie nalegałbym, gdyby nie niezwykły sposób, w jaki się pan tu znalazł.- Clugy wziął pióro z biurka i podał je Jamiesonowi.- Proszę się tu pod­pisać - wskazał notatnik - żebym mógł porównać pana podpis z tym, który mam w swoich dokumentach.Gdy to sprawdził, powiedział:- No, dobrze.Teraz chciałbym postawić panu tylko jedno pytanie: skąd pan się tu wziął?- Może mi pan wierzyć albo nie - odparł Jamieson z sardo­nicznym uśmiechem - ale przyszedłem tu po to, by zadać panu to samo pytanie.Nic by nie osiągnął, ukrywając cokolwiek, więc opowiedział Clugy'emu wszystko, co mu się wydarzyło od chwili, gdy wy­szedł ze swojego gabinetu w Solar City aż do znalezienia się na tej planecie.Nie ukrywał nawet, że żywi podejrzenia co do sa­mego Clugy'ego.- Kiepsko mnie pan zna - odpowiedział Clugy z ironią.-Chętnie bym pana znokautował wtedy w pańskim gabinecie, ale porwanie to nie w moim stylu.Potem zdał sprawozdanie z tego, co się działo, gdy w gnie­wie opuścił gabinet Jamiesona.Poszedł prosto do Klubu Kosmo­nautów i stamtąd przez radio przekazał swoim ludziom na Mirze 23 rozkaz, by wszystko spakowali i wracali na Ziemię.Właśnie zamierzał przy barze klubu utopić złość w alkoholu, gdy przy­szedł agent rządowy i wytłumaczył mu, dlaczego rozmowa z Jamiesonem musiała mieć taki nieprzyjemny przebieg.Ułagodzo­ny Clugy odwołał rozkaz, jaki wydał swojej załodze.Następnego dnia rano podpisał kontrakt i zaczął załadunek ludzi i wyposaże­nia na jeden ze swoich statków.Dwa dni później leciał już na Mirę 23.- Może pan połączyć się z Ziemią i uzyskać potwierdzenie tego, co panu powiedziałem - zakończył Clugy swoje opowia­danie.- I tak muszę się połączyć z Ziemią- odparł Jamieson.-Oczywiście poproszę o potwierdzenie pańskiej historii, chociaż wydaje mi się prawdziwa.Jednak o wiele ważniejsze jest, by jak najszybciej przyleciał tu krążownik.To, co mnie spotkało, to nie przypadek, i cała sprawa jeszcze się nie skończyła.Znajdującą się niedaleko radiostację łatwo było rozpoznać po stożku pierścieni tworzących podprzestrzenną antenę.Ody weszli, operator spojrzał na nich znad tablicy kontrolnej.Na jego twarzy malowało się zmartwienie.- Pan Clugy! Właśnie miałem pana wołać, bo kondensator McLaurina znów się przepalił.Clugy rzucił mu ostre spojrzenie.- Landers, chyba będę musiał pana zaaresztować.Te słowa wprawiły młodego operatora w osłupienie.Jamie­son również zdziwił się i dał temu głośno wyraz.- Doktorze Jamieson - wyjaśnił Clugy - to już trzeci kon­densator.i ostatni, jaki mieliśmy.Następny statek z dostawami przyleci dopiero za sześć dni.Do tego czasu pozostaniemy bez radia.To była rzeczywiście katastrofa i aresztowanie operatora wydawało się usprawiedliwione.Jamieson błyskawicznie prze­analizował sytuację.W radiostacji znajdowali się we czterech: obaj Clugy'owie, operator i on sam.Mogli rozmawiać swobodnie, bo wycie maszyn na dworze uniemożliwiało jakikolwiek podsłuch.Peter Clugy przerwał tok jego myśli, kładąc pistolet na stole.- Niech pan trzyma go na muszce, a ja przeprowadzę spraw­dzian - powiedział.Jamieson chwycił broń.Czuł prawdziwą ulgą, mając ją w rę­ku.Cofnął się i wskazał gestem młodemu Clugy'emu, by pod­szedł.Ira Clugy również wyjął pistolet z kabury.Uważnie obser­wowali, jak operator wyciąga rękę.Peter Clugy mocno ją ścisnął i odwrócił się do Jamiesona.- To człowiek, proszę pana - powiedział i napięcie w stacji radiowej opadło.- Gdzie jest najbliższy nadajnik? - spytał Jamieson.- W obozie przy kopalni uranu, tysiąc pięćset kilometrów na południe stąd -odparł Clugy.-Może pan tom zaraz polecieć jed­nym z naszych samolotów.Sam zresztą pana zawiozę.- Polecę z wami - oświadczył młody Clugy i skierował się ku grupie małych maszyn, ustawionych jedna obok drugiej na odartym z roślin miejscu.Kilka minut później byli już w powietrzu.Trzysta metrów niżej gęsty las, lśniący zielenią zupełnie jak nawoskowany, szyb­ko uciekał na północ.Pilotował Peter Clugy.Ira Clugy w milczeniu wyglądał przez okno.Jamieson nie miał mu za złe tej niechęci do rozmowy.Sam chciał skorzystać z okazji i uporządkować myśli.Rulle, mówił sobie, za wszelką cenę chcą opóźnić, a jeszcze lepiej uniemożliwić ludziom pozyskiwanie limfy.l o to zapewne chodzi w całej tej sytuacji.Ale dlaczego zadali sobie trud pory­wania go przy użyciu dziwnej siatki linii kontrolujących umysł i sprowadzenia go tutaj, najprawdopodobniej na jednym ze swo­ich okrętów? Zadrżał na myśl, że był ich więźniem podczas całej długiej drogi przez kosmos.Dlaczego mnie nie zabili, skoro mieli okazję? - zastanawiał się.Widział tylko jedno logiczne wyjaśnienie.Zabicie admini­stratora nie utrudniłoby w dostatecznym stopniu realizacji pro­jektu, bo człowieka można łatwo zastąpić.Musieli mieć lepszy plan - a Clugy bez wątpienia grał w nim jakąś rolę - obliczony na całkowite wstrzymanie prac, przynajmniej przez jakiś czas.Najwyraźniej plan ten wymagał, by wiedziano o obecności Jamiesona na tej planecie.To było dosyć proste.Jedyne, co musieli zrobić, to umieścić go w obozie, prawdopodobnie przed świtem, a on sam już w sposób naturalny zająłby się resztą.Jamieson nagle poczuł się niepewnie.Postąpił inaczej, i to też było całkiem naturalne, a na dodatek łatwe do przewidzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl