[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zobaczymy jak ta druga strona wygląda.Może dobrana zasadzkę? Święty spokój i pan Łubiański też mówił, że tu więcej dzików niż ludzi!- Ale jeszcze tu wrócimy, bo się musimy zastanowić - zastrzegła się Janeczka,już schodząc w dół łagodną częścią zbocza.Teren na dole był okropny i nie nadawał się do niczego.Wysoka trawa porastała głębokie dziury, podstępne i niewidoczne, wielkie stosy suchych gałęzi utrudniały każdy krok, przez rozległe, zbite kępy jeżyn w ogóle nie można się było przedrzeć.Przypuszczalne legowiska dzików ciągle były gdzieś niżej, niedostępne, osłonięte nieprzebytymi zaroślami.Nawet Chaber nie miał tu pełnej swobody ruchów.- Jeżeli wyłażą gdzieś tędy, to i tak nic nam z tego nie przyjdzie - zawyrokowała Janeczka.- Tutaj czatować nie da rady.Gęsto, nic nie widać, a w razie czego można sobie wszystko połamać w tych dziurach.- W razie czego? - zainteresował się Pawełek.- Nie wiem.W razie, gdyby trzeba było uciekać albo co.- Przed dzikami się nie ucieka.- Tylko co? Tupie się nogami i woła “a sio”?! Ja mówię, jakby były.no, zdenerwowane.- Głupia jesteś.Przed dzikami się nie ucieka, tylko się włazi na drzewo.I przeczekuje.Trzeba znaleźć odpowiednie drzewo.- Ale to przecież nie tu! Tu nic nie widać, a jeszcze jak się ściemni? Mogłoby łazić całe stado hipopotamów i też byśmy nic nie widzieli!- Pewnie, że nie tu, nawet odpowiedniego drzewa nie ma.Czekaj, one się pętają po całym lesie.Zobaczymy jeszcze dalej.Trochę wyżej, tam jest mniej zarośnięte.Uczyniwszy z konieczności wielki łuk, niespodziewanie wyszli na wąską ścieżkę.Chaber pojawił się przed nimi, biegł z nosem przy ziemi, zawrócił, pobiegł z powrotem i zatrzymał się.Węszył w powietrzu, przebiegł jeszcze kawałek ku porzuconym zaroślom, znów się zatrzymał, obejrzał, wystawił zwierzynę i natychmiast zawrócił.Kręcił się nerwowo i wydawał trochę nieswój.Zrozumieli od razu.- Jednak tam siedzą - stwierdził Pawełek.- Już on wie najlepiej.Janeczka pośpiesznie uspokajała psa.- Dobry piesek, nie chodź tam.Nie.Tu idziemy, w tę stronę.Kochany piesek, złotko moje, tu prowadź.Tam nie!Chaber ruszył ścieżką pod górę, wciąż węsząc gorliwie.Wielką uwagę poświęcił kretowisku tuż obok ścieżki.- Patrz! - zawołał poruszony Pawełek, pilnie obserwując psa.- Ślad dzika! Tu,na kretowisku!Znany im już ślad racicy łatwo było rozpoznać.Bez wątpienia tą właśnie ścieżką dziki wychodziły z domu.Z rosnącym zapałem zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, z którego można by je obserwować.Złoczyńcy chwilowo wylecieli im z głowy,w konkurencji z leśną zwierzyną wyraźnie przegrywali.Ścieżka doprowadziła do alejki, zarośniętej, mało używanej, ale całkowicie dostępnejdla ludzi.Przecinała ją i szła dalej w głąb lasu, w stronę morza.Akurat na skrzyżowaniu ścieżkiz alejką rosło drzewo, zdaniem Pawełka znakomite jako ewentualna twierdza.Janeczka miała wątpliwości.- A jak nie wyjdą na drogę i nie pójdą w poprzek, tylko wzdłuż i na dół? To co? Figę zobaczysz.Te krzaki wszystko zasłonią.- Ale na drzewie mamy nie czatować, tylko uciekać w razie czego.A możliwe, że z góry więcej widać.Czekaj, wlezę i sprawdzę.- To sprawdź.Ja bym wolała tam dalej, za tym gąszczem, z tamtej strony drogi.Lepszy widok.Zobaczę, czy tam nie ma jeżyn albo pokrzyw.- To zobacz.Kilkanaście metrów dalej rosła ogromna kępa krzaków.Janeczka okrążyła jąi spróbowała przecisnąć się pod niskimi gałęziami bliżej drogi.Okazało się to niezbyt trudne, dotarła do samego skraju alejki i zaczęła sprawdzać możliwości widokowe z różnych pozycji.Pawełek obejrzał wybrane drzewo, stary, rozgałęziony grab, z łatwością wspiął się na pierwszy, najniższy konar i zaczął włazić na drugi.Obok niego przemknął nagle Chaber.Popędził alejkąw stronę przeciwną niż Janeczka, tam gdzie zarośla zasłaniały zakręt.Wrócił po kilku sekundach.Pawełek wlazł już na trzeci konar.Zamierzał właśnie wyciągnąć się na nim jak najdalej, odsunąć gałęzie sprzed twarzy i obejrzeć widoki w dole, kiedy mignął mu wracający pies.Usłyszał cichutkie, ostrzegawcze warknięcie.Spojrzał w dół poprzez liście, Chaber kręcił się niespokojnie, całym zachowaniem wskazując, że wykrył coś ważnego.Nie wiadomo, jakim sposobem odgadł, że Pawełek już go zobaczył i już został powiadomiony, porzucił go i popędził ku Janeczce.Takie samo cichutkie, ostrzegawcze warknięcie kazało jej ukryć sięi znieruchomieć.Cofnęła głowę, spoza liści widziała teraz tylko dwa małe kawałki drogi.Chaber przywarował przy niej.Pawełek po sekundzie wahania wykonał pierwotny zamiar.Przywarł do wyrastającego skośnie nad alejką konara, zostawił w spokoju gałęzie i zadowolił się oglądaniem niewielkich skrawków trawy i mchu widocznych poprzez liście.Było mu okropnie niewygodnie, jakaś gałązka pod łokciem budziła duże wątpliwości, niemniej był przekonany, że pies wie, co robi,i postanowił wytrzymać.Oddalona od niego zarówno w pionie, jak i w poziomie Janeczka czuła, że suchy patyk przebija jej głowę na wylot tuż za uchem, ale nie zaryzykowała poruszenia.Ona również bezgranicznie wierzyła psu.Leśną ciszę zamącił jakiś szmer, najpierw zupełnie niewyraźny, potem stopniowo rozdzielający się na odgłosy.Szelest odsuwanych gałęzi, lekkie trzaskanie patyków i pomruk ludzkich głosów.Zza osłaniających zakręt zarośli ukazało się dwóch idących powoli ludzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Zobaczymy jak ta druga strona wygląda.Może dobrana zasadzkę? Święty spokój i pan Łubiański też mówił, że tu więcej dzików niż ludzi!- Ale jeszcze tu wrócimy, bo się musimy zastanowić - zastrzegła się Janeczka,już schodząc w dół łagodną częścią zbocza.Teren na dole był okropny i nie nadawał się do niczego.Wysoka trawa porastała głębokie dziury, podstępne i niewidoczne, wielkie stosy suchych gałęzi utrudniały każdy krok, przez rozległe, zbite kępy jeżyn w ogóle nie można się było przedrzeć.Przypuszczalne legowiska dzików ciągle były gdzieś niżej, niedostępne, osłonięte nieprzebytymi zaroślami.Nawet Chaber nie miał tu pełnej swobody ruchów.- Jeżeli wyłażą gdzieś tędy, to i tak nic nam z tego nie przyjdzie - zawyrokowała Janeczka.- Tutaj czatować nie da rady.Gęsto, nic nie widać, a w razie czego można sobie wszystko połamać w tych dziurach.- W razie czego? - zainteresował się Pawełek.- Nie wiem.W razie, gdyby trzeba było uciekać albo co.- Przed dzikami się nie ucieka.- Tylko co? Tupie się nogami i woła “a sio”?! Ja mówię, jakby były.no, zdenerwowane.- Głupia jesteś.Przed dzikami się nie ucieka, tylko się włazi na drzewo.I przeczekuje.Trzeba znaleźć odpowiednie drzewo.- Ale to przecież nie tu! Tu nic nie widać, a jeszcze jak się ściemni? Mogłoby łazić całe stado hipopotamów i też byśmy nic nie widzieli!- Pewnie, że nie tu, nawet odpowiedniego drzewa nie ma.Czekaj, one się pętają po całym lesie.Zobaczymy jeszcze dalej.Trochę wyżej, tam jest mniej zarośnięte.Uczyniwszy z konieczności wielki łuk, niespodziewanie wyszli na wąską ścieżkę.Chaber pojawił się przed nimi, biegł z nosem przy ziemi, zawrócił, pobiegł z powrotem i zatrzymał się.Węszył w powietrzu, przebiegł jeszcze kawałek ku porzuconym zaroślom, znów się zatrzymał, obejrzał, wystawił zwierzynę i natychmiast zawrócił.Kręcił się nerwowo i wydawał trochę nieswój.Zrozumieli od razu.- Jednak tam siedzą - stwierdził Pawełek.- Już on wie najlepiej.Janeczka pośpiesznie uspokajała psa.- Dobry piesek, nie chodź tam.Nie.Tu idziemy, w tę stronę.Kochany piesek, złotko moje, tu prowadź.Tam nie!Chaber ruszył ścieżką pod górę, wciąż węsząc gorliwie.Wielką uwagę poświęcił kretowisku tuż obok ścieżki.- Patrz! - zawołał poruszony Pawełek, pilnie obserwując psa.- Ślad dzika! Tu,na kretowisku!Znany im już ślad racicy łatwo było rozpoznać.Bez wątpienia tą właśnie ścieżką dziki wychodziły z domu.Z rosnącym zapałem zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, z którego można by je obserwować.Złoczyńcy chwilowo wylecieli im z głowy,w konkurencji z leśną zwierzyną wyraźnie przegrywali.Ścieżka doprowadziła do alejki, zarośniętej, mało używanej, ale całkowicie dostępnejdla ludzi.Przecinała ją i szła dalej w głąb lasu, w stronę morza.Akurat na skrzyżowaniu ścieżkiz alejką rosło drzewo, zdaniem Pawełka znakomite jako ewentualna twierdza.Janeczka miała wątpliwości.- A jak nie wyjdą na drogę i nie pójdą w poprzek, tylko wzdłuż i na dół? To co? Figę zobaczysz.Te krzaki wszystko zasłonią.- Ale na drzewie mamy nie czatować, tylko uciekać w razie czego.A możliwe, że z góry więcej widać.Czekaj, wlezę i sprawdzę.- To sprawdź.Ja bym wolała tam dalej, za tym gąszczem, z tamtej strony drogi.Lepszy widok.Zobaczę, czy tam nie ma jeżyn albo pokrzyw.- To zobacz.Kilkanaście metrów dalej rosła ogromna kępa krzaków.Janeczka okrążyła jąi spróbowała przecisnąć się pod niskimi gałęziami bliżej drogi.Okazało się to niezbyt trudne, dotarła do samego skraju alejki i zaczęła sprawdzać możliwości widokowe z różnych pozycji.Pawełek obejrzał wybrane drzewo, stary, rozgałęziony grab, z łatwością wspiął się na pierwszy, najniższy konar i zaczął włazić na drugi.Obok niego przemknął nagle Chaber.Popędził alejkąw stronę przeciwną niż Janeczka, tam gdzie zarośla zasłaniały zakręt.Wrócił po kilku sekundach.Pawełek wlazł już na trzeci konar.Zamierzał właśnie wyciągnąć się na nim jak najdalej, odsunąć gałęzie sprzed twarzy i obejrzeć widoki w dole, kiedy mignął mu wracający pies.Usłyszał cichutkie, ostrzegawcze warknięcie.Spojrzał w dół poprzez liście, Chaber kręcił się niespokojnie, całym zachowaniem wskazując, że wykrył coś ważnego.Nie wiadomo, jakim sposobem odgadł, że Pawełek już go zobaczył i już został powiadomiony, porzucił go i popędził ku Janeczce.Takie samo cichutkie, ostrzegawcze warknięcie kazało jej ukryć sięi znieruchomieć.Cofnęła głowę, spoza liści widziała teraz tylko dwa małe kawałki drogi.Chaber przywarował przy niej.Pawełek po sekundzie wahania wykonał pierwotny zamiar.Przywarł do wyrastającego skośnie nad alejką konara, zostawił w spokoju gałęzie i zadowolił się oglądaniem niewielkich skrawków trawy i mchu widocznych poprzez liście.Było mu okropnie niewygodnie, jakaś gałązka pod łokciem budziła duże wątpliwości, niemniej był przekonany, że pies wie, co robi,i postanowił wytrzymać.Oddalona od niego zarówno w pionie, jak i w poziomie Janeczka czuła, że suchy patyk przebija jej głowę na wylot tuż za uchem, ale nie zaryzykowała poruszenia.Ona również bezgranicznie wierzyła psu.Leśną ciszę zamącił jakiś szmer, najpierw zupełnie niewyraźny, potem stopniowo rozdzielający się na odgłosy.Szelest odsuwanych gałęzi, lekkie trzaskanie patyków i pomruk ludzkich głosów.Zza osłaniających zakręt zarośli ukazało się dwóch idących powoli ludzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]