[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wolałem nawet nie próbować.Chował kartę, zwlekając chwilę, aby instynkt myśli­wski dziewczyny został należycie podrażniony.- Wiesz, Paola - odezwał się w chwili, kiedy już sądzi­ła, że zaraz odwróci się i wyjdzie.- Może, gdyby nie było deszczu, zabrałbym cię wieczorem na Kosmiczną Igłę?·Perhat oglądał program na monitorach wozu transmi­syjnego.Właściwie z początku nie oglądał, tylko kręcił się po okolicy, co i raz przechodząc obok otwartych tylnych drzwi ciężarówki i jakby ot, tak tylko, przypadkiem, zer­kając na monitory.W końcu zdał sobie sprawę, że zacho­wuje się jak idiota, wlazł do środka i stanął za plecami realizatorów.Chciało mu się rzygać, kiedy słuchał tych wszystkich bredni, ale wytrzymał dzielnie aż do momen­tu, kiedy Jacqueline zeszła z anteny.Wtedy mruknął coś pod nosem tytułem podziękowania, wyszedł i o mało się nie zabił, zahaczywszy czubkiem buta o gruby kabel zasi­lania reflektorów, ciągnący się z ciężarówki w stronę furgonu Śpiącej Królewny.Jacqueline, oglądana na ekranie, przechodziła dziwną metamorfozę.Nie był w stanie zrozumieć, na czym to mogło polegać, ale za każdym razem nie mógł się nadzi­wić.Niby ta sama kobieta, a nie ta sama.Wszystko, co na żywo wydawało się jeśli nie usterką, to w każdym ra­zie niedoskonałością jej urody, kamera zamieniała w atut.Twarde rysy twarzy w obiektywie łagodniały, nabierały harmonii i Perhat, przyglądając się tej pięknej, ciemno­włosej kobiecie na monitorach, nie potrafił pojąć, jak mógł myśleć o niej jako o grubokościstej babie.„Tak, ka­mera ją kocha!" - powiedział mu z właściwą sobie i wszy­stkim żabom emfazą Claude, kiedy podczas pierwszej transmisji Perhat dał wyraz zaskoczeniu tą niezwykłą metamorfozą.Ciekawe, czy gdyby kamera jej nie kochała, mogłaby być tą właśnie, znaną całej Europie i połowie reszty świa­ta doktor Jacqueline, wsławioną rozlicznymi akcjami cha­rytatywnymi, wygrywającą plebiscyty popularności, za­praszaną do nocnych talk-shows i umieszczaną na okład­kach magazynów.Rozjuszony do żywego niefortunnym potknięciem - wy­dawało mu się, że wszyscy to obserwowali i przez cały wieczór nie będą mówić o niczym innym - ruszył w stro­nę swojego wozu.Koło kabiny czekało na niego kilku spo­śród jego ludzi.Domyślał się, czego chcieli, ale dał im wy­łożyć sprawę.Oczywiście, nie pozwolili sobie na jakiekolwiek prote­sty czy krytyki.Skoro szef uznał, że stają tutaj, to stanęli tutaj.Szef po to jest szefem, żeby wiedział.Kierowcy przyszli tylko grzecznie prosić, żeby pozwolił im skoczyć do Parachowki.Nie spodziewali się, że będą nocować w polu, a niektórzy mają to i owo do kupienia.Niektórzy chcieliby też na wieczór popakować na siłowni, ostatnio otworzyli tam całkiem niezłą salę - szef wie, jak to jest, nie można sflaczeć.Owszem, wiedział, jak to jest.Jeśli nie miało się drugów ani krewnych, jedyną szansą, żeby wziąć życie za pysk i wyrwać gdzieś do góry, ku lepszemu, były agencje.Dla diewoczek - towarzyskie, dla mołodców - ochrony, W jednych i drugich konkurencja bezlitosna.Nie wolno sflaczeć, o co za kierownicą łatwo.Dzisiaj mieli u niego robotę, a jutro, no - kto tam wie, co może być jutro, Pa­nie Boże chroń.Budź gotów, wsiegda gotów.Pośród stra­ganów, bud, barachołek, lotnych kasyn i burdeli, wszy­stkiego, co obrastało drogę pstrokacizną arabskiego suku, siłownie i sale do trenigów walki stanowiły jedną z głów­nych branż.Cieszącą się na tyle wielkim popytem, że o prawo ich utrzymywania toczyła się między paroma drużstwami długa wojna, z trupami, podpaleniami i wy­sadzaniem samochodów, zanim Egzekutywa nie rozdzieli­ła ściśle, kto, gdzie i za ile.Droga kijowska została w tym podziale rozparcelowana między Kuklata i Wolanowskiego.Sam powinien iść z nimi.Co może być jutro, to znaczy, nie dosłownie jutro, ale za jakiś czas, wiedział tyle samo, jak i inni.Ciężarówki przecież nie były jego własnością.W hierarchii Drogi wspiął się oczywiście wyżej niż przy­drożna cichodajka czy najemny osiłek, mógł im się wyda­wać bogiem, ale w gruncie rzeczy podlegał takim samym jak oni kaprysom losu.Starczyło, by Stawyszyn z jakiego­kolwiek powodu przestał mu nagle ufać.Sam powinien iść z nimi, choćby po to, żeby macha­niem sztangą wydusić z siebie tę wściekłość i bolesną po­trzebę rozpaloną przez sławną panią doktor z innego świa­ta.No, a gdyby nawet sztangą nie pomogła, to w Parachowce całe roje diewoczek czekały, aby za skromną opła­tą sprawić potrzebującemu ulgę.Tylko że akurat szefowi konwoju nie wypadało odjeż­dżać sobie kilkadziesiąt kilometrów na siłownię albo pa­nienki.Gdyby tak zrobił, na pewno ktoś by o tym powia­domił Stawyszyna, i to z odpowiednim komentarzem.Ktoś pragnący posunąć się w hierarchii drużstwa o jedno oczko albo ktoś chcący mieć w tym jej punkcie swojego człowieka.Ta świadomość potęgowała złość Perhata na wszystko i na wszystkich.Coś mu podpowiadało, miał już na końcu języka, żeby nie pozwolić - nie i już, to nie jest zwykły konwój, za poważna sprawa, wszyscy muszą być pod ręką.Nawet by słowem nie brzdąknęli.Ale nie chciał tak pogrywać ze swoimi ludźmi tylko dlatego, że był zły -ani przecież na nich, ani z ich winy.Zgodził się, pod warunkiem, że co najmniej jeden czło­wiek z każdego wozu zostanie na miejscu.Jeśli chętnych jest więcej, będą się musieli wymienić na dwie tury.Mogą wziąć jedną furgonetkę, na benzynę się złożą.Machnął ręką, ucinając podziękowania.Tego, że rano mają być wszyscy rześcy jak świeży szczypiorek i bez śladu zuży­cia, nawet nie musiał dodawać.Kiedy poszli, wdrapał się do kabiny i nie mówiąc nic do współtowarzysza, przecisnął się między siedzeniami ku jej tylnej części.Otworzył lodówkę.Wieniczka bezszelestnie przecisnął się za nim i stał mu nad głową, nic nie mówiąc.Jeździł z Perhatem już prawie rok, a nie mógł się nauczyć odzywać bez pytania.Oddarł róg opakowania z polskim gulaszem z podro­bów i wrzucił je do mikrofali.Jacqueline, kiedy zobaczyła, że wszyscy używają tutaj mikrofalówek, nie kryła dez­aprobaty.Nieprzyjazne dla organizmu.Folia? Jeszcze jak nieprzyjazna.I na dodatek nie ulega biodegradacji.Ona pewnie wozi ze sobą francuskiego kucharza.Zresztą po cholerę jej kucharz.Wysypuje przed sobą na papier -przyjazny środowisku papier - pszeniczne zarodki i dzio­bie je jak wróbelek.- No dobra, przestań się czaić, tylko gadaj, o co chodzi - mruknął wreszcie Perhat, nie odwracając się od mikro­fali.- Sam widziałeś, dzisiaj jest dzień życzliwości dla przyrody.Proście, a będzie wam dane.Wieniczka podrapał się za uchem.- No bo, szefie - zaczął.- Nie będzie szef dzisiaj po­trzebował kabiny?Aha.Pierwszy impuls, oczywiście - pogonić.Ale milczał.- No bo, wie szef.- Która? - zagadnął.- No, ta pielęgniarka, taka.Zlewka na nią mówią.Zlewka.Dobra ksywa.Ciekawe skąd.A zresztą.- Ja tylko tak, bo pomyślałem, że jak szef dzisiaj i tak, no, to tego.Jasne - szef dzisiaj przecież będzie nocował z panią doktor.Świat opiera się na hierarchii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl