[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół było pusto.Usiedli w rogu ze szklaneczkami dżinu.125Baines miał na sobie tweedowy garnitur i szare spodnie.Był nieco otyły i łysiał, ale niewyglądał na naiwnego.Miał sprytne, ruchliwe oczka i Morse wyobraził sobie, że uczniowienie mają z nim łatwego życia.Mówił z pomocnym akcentem, a gdy słuchał, dłubał w nosiewskazującym palcem.Irytujące.Co zwykle działo się we wtorkowe popołudnia? Dlaczego nie sporządzono żadnej listyobecności? Czy Valerie mogła wrócić tego popołudnia do szkoły i dopiero pózniej zniknąć?Dlaczego wagarowanie było tak rozpowszechnione? Czy uczniowie mieli jakąś kryjówkę, doktórej mogli bezpiecznie uciec z zawodów sportowych? Ma pan papierosa?Baines słuchał raczej rozbawiony.Sam chętnie poradziłby uczniom, dokąd wiać z tychwariackich zawodów.To wina personelu.Nauczyciele gimnastyki są bandą próżniaków bardziej leniwi niż uczniowie.Niektórych nie da się już zmienić.Poza tym w programie jesttyle różnych dyscyplin szermierka, judo, tenis stołowy, lekkoatletyka, gra w palanta, koszy-kówka cały ten ogólnorozwojowy nonsens.Wszędzie okropny bałagan, nikt nie wie, co marobić, kiedy i gdzie.Dyscyplina trochę się poprawiła, gdy przybył nowy dyrektor, ale nie nadługo.Baines dał do zrozumienia, że w porównaniu z jego doświadczeniem i zmysłem peda-gogicznym, Phillipson musi się wiele nauczyć.Dokąd mogliby pójść wagarowicze? Mnóstwomożliwości.Pewnego dnia zdybał sześciu palaczy w toalecie, gdy szkoła była pusta.Niektó-rzy po prostu idą do domu, a inni nie przychodzą wcale.Zresztą on i dyrektor mają wtorkowepopołudnia wolne.Dyrektor wyznaczył wolne dni nauczycielom i pozwolił zachować wolneprzedpołudnie lub popołudnie.Ale nikogo nie obchodzi, jakie to utrudnienie dla wicedyrekto-ra, który układa plan.126Gdy mówił, Morse zastanawiał się, czy wciąż czuje niechęć do Phillipsona i czy rzuci kołoratunkowe tonącemu sternikowi.Zdradził, że wie o bezskutecznym kandydowaniu Bainesa nastanowisko dyrektora naczelnego.Baines potakiwał.Miał pecha i to nie raz.Czuł, że nadaje sięna to stanowisko, a Morse w duchu przyznawał mu rację.Co prawda był chciwy i egoistyczny jak większość mężczyzn ale za to niezły fachowiec.Zapewne lubi władzę.Na razie,dopóki perspektywy jej osiągnięcia były znikome, pozostawało mu śledzić potknięcia innychi po cichu cieszyć się cudzymi niepowodzeniami.Niemcy nazywają je Schadenfruede.CzyBaines zająłby miejsce Phillipsona, gdyby ten musiał ustąpić? Pewnie tak.Ale czy Bainesumyślnie prowokowałby taką sytuację? Być może teraz właśnie Morse posunął się zbyt dalekow ocenianiu ludzi przez pryzmat własnego egoizmu? Miał przed sobą przeciętnego człowieka,który otwarcie i z humorem mówił o życiu liceum ogólnokształcącego. Uczył pan Valerie? zapytał Morse.Baines zachichotał. Jeden rok w pierwszej klasie.Nie odróżniała trapezu od trampoliny.Morse także się uśmiechnął. Lubił j ą pan?Było to poważne pytanie i w oczach Bainesa znowu pojawił się spryt. Była w porządku.Odpowiedz zabrzmiała dziwnie i Baines to wyczuł.Natychmiast zaczął się rozwodzić na te-mat zdolności Valerie, czy też raczej ich braku i zręcznie zmienił temat, opowiadając historyjkęo egzaminie pierwszoklasistów, którzy przeliterowali słowo równoramienny na czterdzieścidwa różne sposoby.127 Znał pan matkę Valerie? Owszem. Wstał i zaproponował kwartę piwa.Morse poczuł, że rozmowa nie bezwoli jednej ze stron zaczyna tracić wątek i miał ochotę wyjść.Nie zrobił tego.Musiał poprosićBainesa o przysługę raczej delikatnej natury.* * *Tej nocy Morse spał zle.Męczyły go niespokojne sny, kaszlał i przewracał się z boku nabok.W jego głowie karuzela zataczała coraz szybsze kręgi, obudził się więc o trzeciej i zaparzyłkawę.Gdy wrócił do pokoju, zostawił zapalone światło i położył się.Zamknął oczy.Starał sięskoncentrować rozbiegany wzrok na wyimaginowanym punkcie trzy cale nad linią nosa.Pojakimś czasie wirowanie ustało.Przyśniła mu się piękna dziewczyna, która powolnym ruchemzdjęła bluzkę i kołysząc zmysłowo biodrami, odpięła zamek, by ściągnąć spódnicę.A kiedyzbliżyła do twarzy długie, smukłe palce i zdjęła maskę, zobaczył twarz Valerie Taylor.Rozdział 14Albowiem i ja podlegam władzy(Ewangelia św.Mateusza, 8,7)Z Morsem dało się pracować.To prawda, dziwny z niego człowiek, dawno powinien był sięożenić, każdy tak mówił.Ale można było wytrzymać.Już wcześniej współpraca z nim układałasię niezle.Czasami szef potrafił zachowywać się całkiem normalnie, ale w każdej sprawie do-szukiwał się Bóg wie czego, a Lewis, który tyle lat pracował w policji, wiedział, że większośćprzestępstw bierze się z pospolitych, brudnych motywów i naprawdę niewielu przestępców ob-myśla skomplikowany plan działania, a dopiero pózniej przystępują do jego realizacji.Morsewszystkim przypisywał takie zdolności.W jego umyśle każdy fakt musiał łączyć się w łańcuchprzyczynowo-skutkowy z innymi, a to daje nieskończone możliwości różnych interpretacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wokół było pusto.Usiedli w rogu ze szklaneczkami dżinu.125Baines miał na sobie tweedowy garnitur i szare spodnie.Był nieco otyły i łysiał, ale niewyglądał na naiwnego.Miał sprytne, ruchliwe oczka i Morse wyobraził sobie, że uczniowienie mają z nim łatwego życia.Mówił z pomocnym akcentem, a gdy słuchał, dłubał w nosiewskazującym palcem.Irytujące.Co zwykle działo się we wtorkowe popołudnia? Dlaczego nie sporządzono żadnej listyobecności? Czy Valerie mogła wrócić tego popołudnia do szkoły i dopiero pózniej zniknąć?Dlaczego wagarowanie było tak rozpowszechnione? Czy uczniowie mieli jakąś kryjówkę, doktórej mogli bezpiecznie uciec z zawodów sportowych? Ma pan papierosa?Baines słuchał raczej rozbawiony.Sam chętnie poradziłby uczniom, dokąd wiać z tychwariackich zawodów.To wina personelu.Nauczyciele gimnastyki są bandą próżniaków bardziej leniwi niż uczniowie.Niektórych nie da się już zmienić.Poza tym w programie jesttyle różnych dyscyplin szermierka, judo, tenis stołowy, lekkoatletyka, gra w palanta, koszy-kówka cały ten ogólnorozwojowy nonsens.Wszędzie okropny bałagan, nikt nie wie, co marobić, kiedy i gdzie.Dyscyplina trochę się poprawiła, gdy przybył nowy dyrektor, ale nie nadługo.Baines dał do zrozumienia, że w porównaniu z jego doświadczeniem i zmysłem peda-gogicznym, Phillipson musi się wiele nauczyć.Dokąd mogliby pójść wagarowicze? Mnóstwomożliwości.Pewnego dnia zdybał sześciu palaczy w toalecie, gdy szkoła była pusta.Niektó-rzy po prostu idą do domu, a inni nie przychodzą wcale.Zresztą on i dyrektor mają wtorkowepopołudnia wolne.Dyrektor wyznaczył wolne dni nauczycielom i pozwolił zachować wolneprzedpołudnie lub popołudnie.Ale nikogo nie obchodzi, jakie to utrudnienie dla wicedyrekto-ra, który układa plan.126Gdy mówił, Morse zastanawiał się, czy wciąż czuje niechęć do Phillipsona i czy rzuci kołoratunkowe tonącemu sternikowi.Zdradził, że wie o bezskutecznym kandydowaniu Bainesa nastanowisko dyrektora naczelnego.Baines potakiwał.Miał pecha i to nie raz.Czuł, że nadaje sięna to stanowisko, a Morse w duchu przyznawał mu rację.Co prawda był chciwy i egoistyczny jak większość mężczyzn ale za to niezły fachowiec.Zapewne lubi władzę.Na razie,dopóki perspektywy jej osiągnięcia były znikome, pozostawało mu śledzić potknięcia innychi po cichu cieszyć się cudzymi niepowodzeniami.Niemcy nazywają je Schadenfruede.CzyBaines zająłby miejsce Phillipsona, gdyby ten musiał ustąpić? Pewnie tak.Ale czy Bainesumyślnie prowokowałby taką sytuację? Być może teraz właśnie Morse posunął się zbyt dalekow ocenianiu ludzi przez pryzmat własnego egoizmu? Miał przed sobą przeciętnego człowieka,który otwarcie i z humorem mówił o życiu liceum ogólnokształcącego. Uczył pan Valerie? zapytał Morse.Baines zachichotał. Jeden rok w pierwszej klasie.Nie odróżniała trapezu od trampoliny.Morse także się uśmiechnął. Lubił j ą pan?Było to poważne pytanie i w oczach Bainesa znowu pojawił się spryt. Była w porządku.Odpowiedz zabrzmiała dziwnie i Baines to wyczuł.Natychmiast zaczął się rozwodzić na te-mat zdolności Valerie, czy też raczej ich braku i zręcznie zmienił temat, opowiadając historyjkęo egzaminie pierwszoklasistów, którzy przeliterowali słowo równoramienny na czterdzieścidwa różne sposoby.127 Znał pan matkę Valerie? Owszem. Wstał i zaproponował kwartę piwa.Morse poczuł, że rozmowa nie bezwoli jednej ze stron zaczyna tracić wątek i miał ochotę wyjść.Nie zrobił tego.Musiał poprosićBainesa o przysługę raczej delikatnej natury.* * *Tej nocy Morse spał zle.Męczyły go niespokojne sny, kaszlał i przewracał się z boku nabok.W jego głowie karuzela zataczała coraz szybsze kręgi, obudził się więc o trzeciej i zaparzyłkawę.Gdy wrócił do pokoju, zostawił zapalone światło i położył się.Zamknął oczy.Starał sięskoncentrować rozbiegany wzrok na wyimaginowanym punkcie trzy cale nad linią nosa.Pojakimś czasie wirowanie ustało.Przyśniła mu się piękna dziewczyna, która powolnym ruchemzdjęła bluzkę i kołysząc zmysłowo biodrami, odpięła zamek, by ściągnąć spódnicę.A kiedyzbliżyła do twarzy długie, smukłe palce i zdjęła maskę, zobaczył twarz Valerie Taylor.Rozdział 14Albowiem i ja podlegam władzy(Ewangelia św.Mateusza, 8,7)Z Morsem dało się pracować.To prawda, dziwny z niego człowiek, dawno powinien był sięożenić, każdy tak mówił.Ale można było wytrzymać.Już wcześniej współpraca z nim układałasię niezle.Czasami szef potrafił zachowywać się całkiem normalnie, ale w każdej sprawie do-szukiwał się Bóg wie czego, a Lewis, który tyle lat pracował w policji, wiedział, że większośćprzestępstw bierze się z pospolitych, brudnych motywów i naprawdę niewielu przestępców ob-myśla skomplikowany plan działania, a dopiero pózniej przystępują do jego realizacji.Morsewszystkim przypisywał takie zdolności.W jego umyśle każdy fakt musiał łączyć się w łańcuchprzyczynowo-skutkowy z innymi, a to daje nieskończone możliwości różnych interpretacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]