[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Puk – puk.Przerwa.Puk – puk.5Tucker z towarzyszami ubłoceni i zmoknięci weszli na ganek zrujnowanego domu.Deski trzeszczały pod ich ciężarem.Jedyna ocalała okiennica uderzała na wietrze o ściany.Starał się im powiedzieć o swoich zamiarach, ale z trudem przypominał sobie i artykułował słowa.Wydając warknięcia, szczeknięcia i zwierzęce pomruki, wykrztusił:–.tutaj.chować.bezpiecznie.Drugi samiec chyba w ogóle utracił zdolność mówienia.Samica zaś ledwo wydukała:–.bezpiecznie.tu.dom.Tucker uświadomił sobie, że zmienili się po ostatnich nocnych wyprawach.Początkowo samica była zgrabna, giętka, miała spiczaste uszy i ostre zęby, które obnażała sycząc ze strachu, gniewu, czy seksualnego pożądania.Teraz przypominała wilkołaka z dużym łbem o podłużnym pysku, wilczymi biodrami i stopami, łapskami o szponiastych pazurach, dłuższymi i bardziej morderczymi niż u prawdziwego wilka.Drugi samiec, przedtem podobny raczej do gada, również upodobnił się do wilkołaka.Na mocy milczącego porozumienia Tucker został przywódcą grupy.Akceptując jego rządy, towarzysze najwyraźniej chcieli przybrać tę samą postać.Uznał to za proroctwo.Nie wiedział jednak, dlaczego tak niepokoi się, ale nie umiał już skoncentrować się na tym zagadnieniu długo, by wreszcie je rozwiązać.Frapowała go bardziej nagląca sprawa.tu.bezpiecznie.tu.Wprowadził ich przez rozwalone drzwi do przedpokoju.Tynk był podziurawiony i spękany, a miejscami wystawały drewniane listwy zbrojenia niczym żebra z rozkładających się ciał.Podarta tapeta zwisała ze ścian w pustym salonie, jakby mury zrzucały skórę w równie dramatycznym procesie metamorfozy jak ten, któremu poddano Tuckera i towarzyszy.Chodząc po domu kierował się węchem, co było bardzo interesujące, nie podniecające, ale z pewnością ciekawe.Kamraci szli za nim, gdy badał połacie pleśni, zagrzybione wilgotne kąty jadalni, kolonie lekko fosforyzujących grzybów w pokoju po drugiej stronie korytarza, szczurze odchody, wyschnięte resztki ptaka, który wleciał do środka przez wybite okno i złamał skrzydło uderzając o ścianę, ciało najwyraźniej niedawno padłego kojota, który wczołgał się do kuchni, by zdechnąć.Podczas penetracji Tucker doszedł do wniosku, że dom nie gwarantuje idealnego schronienia.Pokoje były zbyt duże i zimne, gdyż wybito okna.Mimo że w powietrzu nie unosił się zapach człowieka, wyczuł, że ktoś tu bywa, nie codziennie, ale dostatecznie często, by sprawiać kłopoty.W kuchni znalazł zejście do piwnicy i ta podziemna kryjówka zafascynowała go.Zeszli trzeszczącymi schodami w głęboką ciemność, gdzie nie docierały zimne przeciągi, podłoga oraz ściany były suche, a w powietrzu unosił się zapach wapna ze ścian.Na pewno rzadko ktokolwiek zapuszczał się aż tutaj.A nawet gdyby.to żadnym cudem nie ucieknie.To była doskonała, pozbawiona okien jaskinia.Tucker obszedł pomieszczenie, uderzając i trąc pazurami o podłogę.Obwąchał kąty oraz spenetrował zardzewiały piec.Uznał miejsce za bezpieczne.Tu przyczają się, spokojni, że nikt ich nie odnajdzie, a w razie zagrożenia odetną intruzowi jedyną drogę ucieczki i rozprawią się z nim szybko.W tej kryjówce mogą przybierać dowolną postać bez żadnych świadków.Ostatnia myśl zaniepokoiła go.Nie był pewien, kiedy pierwszy raz przyszła mu do głowy i co naprawdę oznaczała.Pojął, że już nie panuje nad regresją, że jakaś bardziej prymitywna część umysłu bezustannie bierze górę.Ogarnęła go panika.Zmieniał postać już wiele razy i zawsze wracał do ludzkiej.Ale teraz.tylko chwilę czuł strach, już za długo analizował ten problem, nie pamiętał nawet, co znaczyło słowo regresja.Rozpraszała go samica, która chciała z nim kopulować.Po chwili cała trójka kłębiła się, uderzając łapami, szarpiąc i szturchając.Ich przeraźliwe orgiastyczne krzyki niosły się echem po opuszczonym domu, jak głosy duchów w nawiedzonym miejscu.6Puk – puk – puk.Sama kusiło, żeby wyjrzeć przez okno i stanąć twarzą w twarz z tą istotą.Stwory groźnie wyglądały, więc konfrontacja z pewnością zakończyłaby się atakiem oraz strzelaniną, co zaalarmowałoby sąsiadów i policję.Nie mógł ujawnić się, ponieważ w tej chwili nie miał innego schronienia.Ściskał w jednej dłoni rewolwer, a drugą przytrzymywał Moose’a, i tkwił pod parapetem.Słyszał głosy tak niewyraźne i przytłumione, że nie rozróżniał słów, tylko porozumiewawcze pomruki.Nastąpiła cisza.Sam czekał jeszcze chwilę, aż rozlegną się głosy, albo bestia o bursztynowych oczach zapuka ponownie – puk – puk – ale nic się nie działo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl