[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z obawy, że coś złego może mu się przydarzyć na bagnach, skradałem się za nim i czasami słyszałem, jak śpiewa.Jego głęboki, smętny głos wzbijał się wysoko, roz­taczając nad bagnami smutek niby ciężką, zimo­wą mgłę.Pieśń wznosiła się wraz ze stadami odlatujących ptaków, lecz zamierała na skraju nieprzeniknionych lasów.Mieszkańcy okolicznych wiosek wyśmiewali się z Lecha.Gadali, że głupia Ludmiła rzuciła na niego urok i rozpaliła w jego lędźwiach ogień, który wpędzi go w szaleństwo.Lech złościł się, przeklinając ich na czym świat stoi i grożąc, że naśle na nich ptaki, które wydziobią im oczy.Pewnego razu rzucił się na mnie i uderzył w twarz, krzycząc, że to ja, swoimi cygańskimi oczami, odstraszyłem mu kobietę.Przez następne dwa dni leżał i kur o wał się ze skutków pijaństwa.Kiedy wstał, spakował plecak i, zabierając bochen chleba, ruszył w las, polecając mi dalej zastawiać sidła i chwytać ptaki.Mijały tygodnie.W sidła, które rozmiesz­czałem według poleceń Lecha, najczęściej łapały się tylko wiotkie, przezroczyste jak gaza pajęczy­ny, które wirowały w powietrzu.Bociany i jaskó­łki odleciały.Las wydawał się opustoszały; jedy­nie węży i jaszczurek było teraz więcej.Ptaki w klatkach siedziały nastroszone z poszarzałymi i nieruchomymi skrzydłami.W końcu nadszedł pewien pochmurny dzień.Zlewające się w grubą pierzynę ciemne obłoki przysłoniły niebo, skrywające anemiczne słońce.Trawa na polach więdła pod smagnięciami wiatru.Wokół kulących się do ziemi chałup rozciągały się puste rżyska, czarne i brązowe od rdzy zbożowej.Wśród krzaków i chwastów, gdzie jeszcze niedaw­no beztrosko buszowały ptaki, wicher bezlitośnie biczował i ścinał szare, kosmate osty oraz przerzu­cał z miejsca na miejsce gnijące łęty kartofli.Nagle pojawiła się Głupia Ludmiła, prowa­dząc na sznurze ogromnego psa.Zachowywała się dziwacznie.Dopytywała mnie o Lecha; kiedy jej powiedziałem, że odszedł przed wieloma dnia­mi i nie wiem, gdzie się znajduje, na zmianę szlochała i śmiała się, chodząc tam i z powrotem po chacie, obserwowana przez ptaki i psa.Do­strzegła starą czapkę Lecha, przytuliła ją do policzka i rozpłakała się.Po czym, ni stąd, ni zowąd, cisnęła czapkę na klepisko i podeptała.Znalazła butelkę bimbru, którą Lech zostawił pod łóżkiem.Opróżniła ją, a następnie, zerkając na mnie spod oka, poleciła mi, żebym udał się z nią na pastwisko.Chciałem uciec, ale wtedy poszczuła mnie psem.Pastwiska rozciągały się tuż za cmentarzem.Kilka krów pasło się w pobliżu, a paru młodych pastuchów grzało się przy ognisku.Żeby umknąć wykrycia, przeszliśmy szybko cmentarz i przedo­staliśmy się przez wysoki mur.Po drugiej stronie, gdzie nikt nie mógł nas dojrzeć, Ludmiła przywią­zała psa do drzewa i grożąc mi pasem, poleciła, abym ściągnął spodnie.Sama wyślizgnęła się z worka i naga przyciągnęła mnie do siebie.Po krótkiej szamotaninie osunęła się ze mną na ziemię; przysuwając twarz do mojej, kazała mi położyć się między swoimi rozchylonymi udami.Gdy znów usiłowałem się wyzwolić, zdzieliła mnie pasem.Moje krzyki przyciągnęły pasterzy.Na widok zbliżających się chłopów Głupia Ludmiła szerzej rozsunęła nogi.Pastuchy pod­chodziły wolno, wpatrując się w jej ciało.W milczeniu otoczyli ją kołem.Dwóch natychmiast zaczęło spuszczać portki.Reszta stała niezdecydowana.Na mnie nikt nie zwracał uwagi.Pies, trafiony kamieniem, leżał liżąc bolący grzbiet.Wysoki pastuch rzucił się na kobietę; wiła się pod nim, wrzeszcząc głośno przy każdym jego ruchu.Pastuch bił ją po piersiach otwartymi dłońmi, ugniatał jej okrągły brzuch, gryzł sutki.Kiedy skończył i zwlókł się, następny zajął jego miejsce.Głupia Ludmiła jęczała i dygotała, przy­garniając mężczyznę do siebie rękami i nogami.Inni kucali obok i przyglądali się, chichocząc i dowcipkując.Zza cmentarza wyłonił się tłum bab uzbrojo­nych w grabie i łopaty.Na czele szło kilka młodych, rozkrzyczanych chłopek, które wyma­chiwały rękami.Mężczyźni podciągnęli portki, ale zamiast uciekać, chwycili leżącą na ziemi Ludmiłę i choć wyrywała się im rozpaczliwie, nie pozwolili jej wstać.Pies szarpał się i warczał, ale gruby sznur nie puszczał.Kobiety podeszły bliżej.Usiadłem w bezpiecznej odległości przy cmentar­nym murze.I wtedy spostrzegłem Lecha bieg­nącego przez pastwisko.Zapewne wrócił do wioski i dowiedział się, co się święci.Kobiety były tuż-tuż.Pasterze pierzchli w stronę muru, ale zanim Głupia Ludmiła zdą­żyła się podnieść, dopadły ją baby.Lech wciąż znajdował się daleko.Wyczerpany, musiał zwol­nić tempo.Potykał się i słaniał przy każdym kroku.Kobiety przytrzymały Głupią Ludmiłę na ziemi, po czym usiadły jej na rękach i nogach, żeby nie mogła się ruszyć, i zaczęły okładać ją grabiami, orać jej pazurami skórę, wyrywać włosy, pluć w twarz.Lech usiłował przedostać się do niej, ale zagrodziły mu drogę.Spróbował użyć siły, lecz wówczas przewróciły go i pobiły brutalnie.Kiedy przestał się miotać, kilka kobiet przekręciło go na wznak i rozsiadło się na nim.Następnie babska tłuszcza rzuciła się na psa Ludmiły; zatłukły go wściekłymi ciosami łopat.Pastuchowie tymczasem wdrapali się na mur.Kiedy mnie mijali, odsunąłem się na bok, gotów w każdej chwili uciec na cmentarz i skryć się pośród grobów.Wieśniacy bali się duchów i upio­rów, które podobno tam mieszkały.Głupia Ludmiła leżała zakrwawiona.Niebies­kie sińce pojawiły się na jej udręczonym ciele.Stękając głośno, wygięła się w łuk; choć dygotała z wysiłku, nie zdołała się oswobodzić.Jedna z kobiet zbliżyła się, trzymając w ręce zakor­kowaną butelkę brunatnoczarnej gnojówki.Przy wtórze ochrypłego śmiechu i okrzyków zachęty, uklękła między nogami Ludmiły i siłą wepchnęła naczynie w jej obolały, poraniony srom; z ust leżącej wyrwał się ochrypły jęk, który przeszedł w zwierzęce wycie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl