[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były pełne napięcia, alewszyscy panowali nad sobą.Skinął krótko w ich stronę i ju\ kierował się do wyjścia, \ebywydać instrukcje swoim ludziom mającym nadzorować akcję ewakuacyjną.- Nie zapomnijciezabrać pagerów, zanim opuścicie budynek - zawołał jeszcze, odwracając się.W ciągu kilku minut jedyną osobą, która została na piętrze zajmowanym przezdyrekcję, była Meredith.Stała przy oknie w swoim gabinecie.Słuchała zawodzących głośnosyren i obserwowała, jak w Michigan Avenue wje\d\a coraz więcej wozów stra\ackich ipolicyjnych, dołączających do tych, które ju\ były na miejscu.Ze swojego punktuobserwacyjnego, czternaście pięter powy\ej poziomu ulicy, widziała, jak kordon policjiotacza budynek i jak wylewają się z niego klienci.W klatce piersiowej czuła cię\ar i ucisk.Ledwo mogła oddychać.Szefom tamtych dwóch sklepów kazała się natychmiast ewakuować,ale sama nie zamierzała opuścić tego miejsca a\ do chwili, kiedy absolutnie będzie musiała tozrobić.śyła tym sklepem.Był jej dziedzictwem i jej przyszłością.Nie miała zamiaru goopuścić ani dać się wystraszyć, chyba \e grupa antyterrorystyczna będzie wymagałacałkowitego opuszczenia budynku.Ani przez chwilę nie wierzyła, \e w którymkolwiek z jejsklepów została podło\ona bomba.Nawet jeśli były to tylko grozby, szkody, jakie spowodująw zyskach sklepu, będą ogromne.Tak samo jak inne wielkie domy handlowe, Bancroftczerpie z sezonu świątecznego ponad czterdzieści procent rocznej sprzeda\y.- Wszystko będzie dobrze - powtarzała sobie głośno.Odwróciła się od okna.Uwagęjej przykuły ekrany dwóch blizniaczych komputerów.Były włączone, sumowały właśniewpływy ze sprzeda\y ze sklepów w Phoenix i Palm Beach.Meredith nacisnęła kombinacjeklawiszy wyświetlających dane o wysokości sprzeda\y w Phoenix tego samego dnia wubiegłym roku, a potem te same dane dotyczące sklepu w Palm Beach.Chciała porównać je zdzisiejszymi.Obydwa sklepy miały w tym roku o wiele lepsze wyniki ni\ w ubiegłym ipróbowała się tym pocieszać.W tej chwili pomyślała, \e Matt mógł usłyszeć w radiu o tym,co się stało.Nie chciała, \eby się denerwował, i zadzwoniła do niego.Zwiadomość, \e onmo\e być zaniepokojony, była dziwnie uspokajająca.Kiedy powiedziała mu, co się dzieje, nie był zaniepokojony, ale przera\ony.- Wyjdz stamtąd natychmiast, Meredith! - krzyknął.- Nie \artuję, kochanie, odłó\słuchawkę i wychodz stamtąd!- Nic z tego - powiedziała miękko, uśmiechając się na myśl o tej autokratycznejdyspozycji i pełnym niepokoju głosie.Kochał ją, a ona uwielbiała i kochała jego głos, bez względu na to, czy u\ywał go,mówiąc do niej kochanie, czy rozkazując jej.- To bleff, Matt, taki sam jak ten sprzed kilkutygodni.- Jeśli nie wyjdziesz z tego budynku, przyjadę natychmiast i własnoręcznie wyciągnęcię stamtąd.- Nie mogę - odparła zdecydowanie.- Jestem jak kapitan na statku.Nie opuszczępokładu, dopóki nie upewnię się, \e wszyscy inni są ju\ bezpieczni na zewnątrz.-Przeczekała, a\ wyraził swoją opinię na ten temat, u\ywając rozbudowanego, elokwentnegoprzekleństwa.- Nie wydawaj mi poleceń, którym sam byś się nie podporządkował -powiedziała z uśmiechem w głosie.- Za mniej ni\ pół godziny wszyscy będą na zewnątrz.Wtedy ja te\ wyjdę z budynku.Matt westchnął cię\ko, ale przestał nalegać.Wiedział, \e to bezskuteczne, a zdawałsobie sprawę, \e nie udałoby mu się dotrzeć do niej przed upływem trzydziestu minut, \ebywyciągnąć ją stamtąd.- W porządku - powiedział, wstając.Chmurnym wzrokiem obrzucił swój gabinet.-Masz zadzwonić do mnie, jak tylko znajdziesz się na zewnątrz.Będę kłębkiem nerwów,dopóki nie dowiem się, \e jesteś bezpieczna.- Zadzwonię - obiecała i dodała, drocząc się: - Ojciec zostawił w szufladzie biurkaswój telefon komórkowy, mo\e chcesz, \ebym podała ci ten numer, \ebyś mógł zadzwonić,jeśli napięcie stałoby się zbyt wielkie?- A \ebyś wiedziała, \e chcę.Meredith otworzyła szufladę, wyjęła telefon i podała mu jego numer.Kiedy odło\yła słuchawkę, zaczął krą\yć niespokojnie, zbyt zdenerwowany, \ebyusiąść i czekać, nie wiedząc, co się z nią dzieje.Podszedł do okna i przeczesał palcami włosy.Bez powodzenia próbował dostrzec wśród masy wie\owców dach jej budynku.Była osobątak ostro\ną z natury, \e nie mógł uwierzyć, \e uparła się, \eby zostać w tym cholernymsklepie.Nie posądzał jej o coś takiego.Zorientował się, \e gdyby miał radio, mógłby usłyszećnajświe\sze informacje o tym, co się dzieje o kilka przecznic od niego i w innych sklepachMeredith.Nie miał radia w swoim gabinecie, ale miał nadzieję, \e Tom Anderson je ma.Odwrócił się od okna i ruszył do sekretariatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Były pełne napięcia, alewszyscy panowali nad sobą.Skinął krótko w ich stronę i ju\ kierował się do wyjścia, \ebywydać instrukcje swoim ludziom mającym nadzorować akcję ewakuacyjną.- Nie zapomnijciezabrać pagerów, zanim opuścicie budynek - zawołał jeszcze, odwracając się.W ciągu kilku minut jedyną osobą, która została na piętrze zajmowanym przezdyrekcję, była Meredith.Stała przy oknie w swoim gabinecie.Słuchała zawodzących głośnosyren i obserwowała, jak w Michigan Avenue wje\d\a coraz więcej wozów stra\ackich ipolicyjnych, dołączających do tych, które ju\ były na miejscu.Ze swojego punktuobserwacyjnego, czternaście pięter powy\ej poziomu ulicy, widziała, jak kordon policjiotacza budynek i jak wylewają się z niego klienci.W klatce piersiowej czuła cię\ar i ucisk.Ledwo mogła oddychać.Szefom tamtych dwóch sklepów kazała się natychmiast ewakuować,ale sama nie zamierzała opuścić tego miejsca a\ do chwili, kiedy absolutnie będzie musiała tozrobić.śyła tym sklepem.Był jej dziedzictwem i jej przyszłością.Nie miała zamiaru goopuścić ani dać się wystraszyć, chyba \e grupa antyterrorystyczna będzie wymagałacałkowitego opuszczenia budynku.Ani przez chwilę nie wierzyła, \e w którymkolwiek z jejsklepów została podło\ona bomba.Nawet jeśli były to tylko grozby, szkody, jakie spowodująw zyskach sklepu, będą ogromne.Tak samo jak inne wielkie domy handlowe, Bancroftczerpie z sezonu świątecznego ponad czterdzieści procent rocznej sprzeda\y.- Wszystko będzie dobrze - powtarzała sobie głośno.Odwróciła się od okna.Uwagęjej przykuły ekrany dwóch blizniaczych komputerów.Były włączone, sumowały właśniewpływy ze sprzeda\y ze sklepów w Phoenix i Palm Beach.Meredith nacisnęła kombinacjeklawiszy wyświetlających dane o wysokości sprzeda\y w Phoenix tego samego dnia wubiegłym roku, a potem te same dane dotyczące sklepu w Palm Beach.Chciała porównać je zdzisiejszymi.Obydwa sklepy miały w tym roku o wiele lepsze wyniki ni\ w ubiegłym ipróbowała się tym pocieszać.W tej chwili pomyślała, \e Matt mógł usłyszeć w radiu o tym,co się stało.Nie chciała, \eby się denerwował, i zadzwoniła do niego.Zwiadomość, \e onmo\e być zaniepokojony, była dziwnie uspokajająca.Kiedy powiedziała mu, co się dzieje, nie był zaniepokojony, ale przera\ony.- Wyjdz stamtąd natychmiast, Meredith! - krzyknął.- Nie \artuję, kochanie, odłó\słuchawkę i wychodz stamtąd!- Nic z tego - powiedziała miękko, uśmiechając się na myśl o tej autokratycznejdyspozycji i pełnym niepokoju głosie.Kochał ją, a ona uwielbiała i kochała jego głos, bez względu na to, czy u\ywał go,mówiąc do niej kochanie, czy rozkazując jej.- To bleff, Matt, taki sam jak ten sprzed kilkutygodni.- Jeśli nie wyjdziesz z tego budynku, przyjadę natychmiast i własnoręcznie wyciągnęcię stamtąd.- Nie mogę - odparła zdecydowanie.- Jestem jak kapitan na statku.Nie opuszczępokładu, dopóki nie upewnię się, \e wszyscy inni są ju\ bezpieczni na zewnątrz.-Przeczekała, a\ wyraził swoją opinię na ten temat, u\ywając rozbudowanego, elokwentnegoprzekleństwa.- Nie wydawaj mi poleceń, którym sam byś się nie podporządkował -powiedziała z uśmiechem w głosie.- Za mniej ni\ pół godziny wszyscy będą na zewnątrz.Wtedy ja te\ wyjdę z budynku.Matt westchnął cię\ko, ale przestał nalegać.Wiedział, \e to bezskuteczne, a zdawałsobie sprawę, \e nie udałoby mu się dotrzeć do niej przed upływem trzydziestu minut, \ebywyciągnąć ją stamtąd.- W porządku - powiedział, wstając.Chmurnym wzrokiem obrzucił swój gabinet.-Masz zadzwonić do mnie, jak tylko znajdziesz się na zewnątrz.Będę kłębkiem nerwów,dopóki nie dowiem się, \e jesteś bezpieczna.- Zadzwonię - obiecała i dodała, drocząc się: - Ojciec zostawił w szufladzie biurkaswój telefon komórkowy, mo\e chcesz, \ebym podała ci ten numer, \ebyś mógł zadzwonić,jeśli napięcie stałoby się zbyt wielkie?- A \ebyś wiedziała, \e chcę.Meredith otworzyła szufladę, wyjęła telefon i podała mu jego numer.Kiedy odło\yła słuchawkę, zaczął krą\yć niespokojnie, zbyt zdenerwowany, \ebyusiąść i czekać, nie wiedząc, co się z nią dzieje.Podszedł do okna i przeczesał palcami włosy.Bez powodzenia próbował dostrzec wśród masy wie\owców dach jej budynku.Była osobątak ostro\ną z natury, \e nie mógł uwierzyć, \e uparła się, \eby zostać w tym cholernymsklepie.Nie posądzał jej o coś takiego.Zorientował się, \e gdyby miał radio, mógłby usłyszećnajświe\sze informacje o tym, co się dzieje o kilka przecznic od niego i w innych sklepachMeredith.Nie miał radia w swoim gabinecie, ale miał nadzieję, \e Tom Anderson je ma.Odwrócił się od okna i ruszył do sekretariatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]