[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc, chociaż już ciemno, wyrwa-ni z łóżek, odciągnięci od zródełek pracownicy służb miejskich rusza-ją na ulice, aby pod okiem przechadzających się gwardzistów czyścićnawierzchnie, rozrzucać usypane prowizorycznie barykady, wstawiaćnowe szyby, ustawiać nowe słupy trakcyjne, wywozić pogruchotanewraki rol-lerów  i kląć przy tym z całej duszy tych rozwydrzonychbandytów, którzy narobili im, kurwa, tyle roboty.Klną ich też pracow-nicy szpitala i służb funebralnych, chociaż tym ostatnim, stanowczozbyt nielicznym w stosunku do zwiększonego gwałtownie zapotrze-bowania, pomagają ofiarnie wydzielone oddziały gwardii.W centrumoperacyjnym eleganccy panowie gaszą papierosy, podają sobie ręce ipoprawiają marynarki.W koszarach zadowoleni z siebie gwardziściodsypiają zaległości, zanim rzucą ich do następnego miasta, gdzie wy-kresy Instytutu wejdą w zakreślone na czerwono pasy przy górnymskraju papierowych taśm.W zamkniętych na głucho domach jarzą siędługo grube tafle szkła, za którymi dziki, oszalały tłum pali, gwałci,morduje i kradnie, nie dając żyć spokojnym obywatelom.Po pustychulicach snują się ostatnie patrole, wyłapując niedobitków, usiłującychsię przedrzeć przez otaczający centrum miasta krąg.Niektórym sięudaje.Korzystając z mroku przemykają pod ścianami, kryjąc się czuj-nie, gdy potłuczone szkło zachrzęści pod podkutymi buciorami.Poje-dynczo, po dwóch, trzech.Przeskakują chyłkiem parkany, przekradająsię przez podwójne bramy, wsiąkają w mrok spokojnych, nie zdepta-nych przez Rycerzy Prawa ulic.Do domów.Leżeć i jęczeć ciężko, lizaćrany, zaciskać zęby  i marzyć, marzyć, śnić o gruchotaniu karków,o podrzynaniu gardeł, o powolnym, okrutnym wypruwaniu wnętrz- ności.I żyć odtąd z tym marzeniem.Do domów.Idzcie.Ofiara spełniona.Powoli, z trudem otworzył oczy.Szklista powierzchnia ekranu.SierpTerei przekształcił się już w półkole.Pulsujące lekko różowe kłączewrośnięte w załamanie ręki.Zamknął powieki.Boże, czemuś nas opu-ścił.Czemuś o nas zapomniał.I czemu pozwoliłeś nam, żebyśmy otobie zapomnieli. Popełniliśmy błąd  odezwał się głos. Nie ruszaj się na ra-zie.To powinno cię postawić na nogi.Nie byliśmy programowani takszczegółowo na twoją okoliczność.Wykazujesz traumatyczne reakcjeemocjo-nalno-wegetatywne. Nic mi nie jest. Tak.Teraz już tak.Różowe kłącze oderwało się z klaśnięciem od skóry, pozostawiającpo sobie miękką, świeżutką bliznę.Boże, co tam się dzieje, co tam się będzie działo.A on został tutaj,niepotrzebny, bezsilny. Selekcja, której podświadomie dokonałeś, okazała się bardziejtendencyjna, niż się spodziewaliśmy, stąd objaw szoku.Istotnie, doszłodo ostrych przesileń społecznych, zgodnie ze scenariuszem Bordena.Wypadki wymknęły się spod kontroli Instytutu, zwłaszcza w drugiejstrefie.Zgodnie ze scenariuszem Sayena.Sytuacja jest teraz bardzozłożona.Każda decyzja, każde pozornie błahe zdarzenie może zmie-nić obraz Terei.A ty żądasz od nas, żebyśmy w tak nieprzewidywal-nych warunkach interweniowali w rozwój wypadków.Hornen usiadł ciężko, pochylił głowę na podciągnięte kolana.Dla-czego nie dałeś mi umrzeć, Boże? Czy ty tam byłeś, czy widziałeś to?I milczysz, pozwalasz ludziom na wszystko? Zachowujesz się alogicznie  stwierdził głos. Mamy kłopo-ty ze stymulowaniem twojej równowagi.Wasz plan się powiódł.Po-winieneś się cieszyć.Tak, powiodło się.Czuł w ustach potworną gorycz.I wiedział, żeona nie minie.Dokąd w tym wszystkim ty szedłeś, fajterze? Nie py- tałeś o to.Nie musiałeś o nic pytać, miałeś swoją robotę.Czułeś sięw porządku.I, kurwa, jesteś w porządku.Taki jest ten zasrany świat.Ty przynajmniej możesz spojrzeć w lustro bez obrzydzenia.Zrobiłeśswoje.Powinieneś się cieszyć.Udało się.Tak, teraz dopiero zrozumiałSayena.Piekielne kolis-ko historii drgnęło.Nabiera prędkości, ocieka-jąc poso-ką.Wahadło ruszyło, pchnięte przez nich. Co chcecie ze mną zrobić?  spytał. Nic.Chcemy, żebyś nam pomógł  chwila ciszy. Powinieneśudać się do przetrwa ln i ka.Pomóc.W czym? Co on tu robi? Boże, są takie chwile, że już taktrudno człowiekowi żyć, że tylko o jedno chce prosić: żebyś odebrałmu wzrok i słuch, i żebyś odebrał mu rozum, bo oszaleje.I żebyś za-brał serce, bo go zabije.Zniszczą ich.Stłamszą.A Federacja będzie tobadać.I nikt nie zostanie zbawiony.Ale przeklęte kolisko drgnęło i gdzieś się toczy.I może jednak  na-przód.Może jednak do przodu.Może coś się z tego wykluje.Jakiś lep-szy świat, bez Instytutów, bez socjoników, bez morderców i bez dzi-wacznych człowieko-roślin z przerośniętymi mózga mi.Zwiat w któ-rym nic nie będzie racjonalnie planowane i sterowane, tylko ludziebędą tam po prostu żyli.Wierzył w to, że kiedyś będzie taki świat.Musiał w to wierzyć.Skoro nie zabrano mu oczu ani uszu, ani serca,ani rozumu, to musiał mieć wiarę, bo inaczej życie stałoby się najpo-tworniejszym piekłem, jakie może istnieć.Przeciągnął dłońmi po mokrej twarzy, odpychając gwałtownie wy-rastające z podłogi kłącze. Nie rób tego.To ci pomoże.Kłącze przyrosło do jego piersi, szarp-nął je oburącz, podrywając się. Nie macie prawa! Ja muszę tam wrócić! Muszę. rzucił się roz-paczliwie do ekranu, ale dziesiątki łodyg, które wyprysnęły nie wiado-mo skąd oplotło go ze wszystkich stron i zacisnęły się mocno, unie-ruchamiając ręce i nogi.Szarpał się chwilę, potem nagle zwiotczał wich uścisku. Nie macie prawa  szepnął.  Nie rozumiemy cię  powiedział głos, spokojny i beznamiętny,w którym nie drgały żadne uczucia, w którym nie było absolutnie ni-czego, prócz szmeru powietrza. Nie chcemy używać wobec ciebie przemocy.Musisz nam po-móc.Nasi specjaliści potrzebują kogoś o takiej właśnie emanacji, jaktwoja.Uniósł pusty wzrok na ekran, wpatrując się w błękitny owal Terei. Muszę tam wrócić  powtórzył, czując nagle ogromną, niemożli-wą do pokonania senność.Jak przez mgłę docierało do niego, że zaci-śnięty powój układa go i ciągnie do odsłaniającego się korytarza.Ró-żowe kłącze przyrosło do jego skroni.Potem widział jeszcze, jak łodygi wloką go przez zielone jelita dokomory przetrwalników.Płat liścia nasu nął się na oczy, zmuszającdo zamknięcia powiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl